Obnażył fałsz ludzi, przy których Gross to harcerzyk

0
0
0
/

Dziennikarz z Lubelszczyzny zweryfikował narrację zarzucającą AK i BCh masowy plan mordowania należących do mniejszości narodowej mieszkańców wsi, na terenach współczesnej Polski Południowo-Wschodniej.

 

Od lat, równocześnie z atakami ze strony części przedstawicieli środowisk żydowskich oraz białoruskich na polskie podziemie niepodległościowe, idą znacznie agresywniejsze i bardziej intensywnie, a niezauważane przez władze twierdzenia przedstawicieli Związku Ukraińców w Polsce. Ci ostatni przedstawiają chętnie swoich przodków z terenu współczesnej RP jako ofiary, co ma na celu stworzenie przeciwwagi dla ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej Wołynia i w Małopolski Wschodniej przez kultywowaną w ich narracji Ukraińską Powstańczą Armię. Każda uroczystość z udziałem najwyższych władz państwowych obu krajów, by uczcić ofiary polskich mieszkańców wymordowanych w jednej z dwóch do trzech tysięcy wsi - musi mieć swój odpowiednik w naszym kraju. Nie ma znaczenia, że zarówno historia zajść w tych wsiach bywa mocno kontrowersyjna, a wsi takich w porównaniu do skali polskich jest śladowa ilość. Proporcje przedstawiane opinii publicznej przez media muszą wynosić 1:1.

 

Kilka lat temu z uroczystości prezydentów zasłynęła Pawłokoma, gdzie naoczni świadkowie akcji twierdzili, że kobiet i dzieci polskie podziemie nie mordowało. Ofiar zaś nie jest ponad trzysta lecz połowa tego, sami mężczyźni i można dokonać ekshumacji, by to sprawdzić. Jednak ZUwP, tak jak środowiska żydowskie wokół Jedwabnego, nie były tym zainteresowane. W świat poszła informacja, że polskie podziemie także prowadziło kampanię zbrodni, bez względu na płeć i wiek. Wytłuszczając nazwy znikomego w porównaniu do polskiego zbioru wsi w jednej ze swoich publikacji, dotyczącej właśnie tych spraw przedstawiciel ukraińskiego związku zakomunikował, iż „Dla społeczności ukraińskiej w Polsce był to swoisty „ukraiński Wołyń”.

 

Następną z takich miejscowości, lansowanych przez ukraińską organizację był Sahryń, gdzie podziemie polskie, a konkretnie AK i BCh dokonało odwetu. Polscy partyzanci mieli mordować przedstawicieli mniejszości ukraińskiej tylko za to, że są Ukraińcami. Tymczasem dziennikarz z Zamościa Leszek Wójtowicz, zbierając materiały, dotyczące zamordowania jednej z sióstr zakonnych wraz z siedmioma sierotami w wieku lat 10-12, zobaczył wyłaniający się z dokumentów i relacji zupełnie inny obraz. Bardziej odrażający, niż sam się spodziewałem. Przyznam się bowiem, że ukraińskie zbrodnie na terenie dzisiejszej części RP traktowałem jako dodatek do czterech kresowych województw Polski Południowo-Wschodniej. Mimo osobnej publikacji na ten temat Stowarzyszenia Upamiętnienia Zbrodni OUN - sądziłem, że nic już w kwestiach nacjonalizmu ukraińskiego nie może mnie zdziwić. I tutaj autor otrzeźwił mnie uderzającym opisem sytuacji.

 

Jeśli komuś by się wydawało, że na Lubelszczyźnie zbrodnie UPA, wobec wyjątkowo skrwawionych Kresów Południowo-Wschodnich, były bardziej stonowane, planowane przez zbrodniarzy Szuchewycza z tymczasowo mniejszym rozmachem ze względu na inną etnikę i bliższą odległość do Warszawy i Krakowa, autor bezwzględnie ten pogląd rozwieje. Książka doskonale ukazuje, jak ludobójstwo, znane z Wołynia i województw Małopolski Wschodniej nacjonaliści ukraińscy w sposób bezczelny usiłowali przenieść na teren ówczesnej Polski centralnej. Zachowywali się przy tym, niczym zbrodniczy panowie sytuacji, dowodząc z Sahrynia, który stał się w tej części Polski dosłownie warownym przyczółkiem tych zbrodniczych planów.

 

Autor wskazuje, polemizując z poglądem prof. Grzegorza Motyki, iż żołnierze AK i BCh musieli zdobywać miejscowość wysiłkiem wielogodzinnej walki. W jednym z okolicznych miejsc żołnierze AK znaleźli archiwum upowskich rozkazów, w których żołnierze polskiego podziemia znaleźli potwierdzenie wcześniejszych informacji o zaplanowanych na następny dzień masowych rzeziach mieszkańców okolicznych polskich wsi. Ich atak nie nosił więc nawet w tym wypadku charakteru odwetu, a zneutralizowania bazy, z której wychodziły napady, podczas których okrutnie mordowano polskich mieszkańców, co robiono dla zmiany obrazu etnicznego tej ziemi, tak samo jak uczyniono to w województwach południowo-wschodnich. Natomiast fakt, że podczas szturmu Sahrynia, faktycznie zginęli także ukraińscy cywile, nie świadczy o ogólnej polityce polskiego podziemia, które rozsyłało odwrotne niż UPA rozkazy, by nie mordować ukraińskiej ludności cywilnej. Wszelkie odwety były albo odpryskami od walki, albo haniebnym w opinii oficerów AK/BCh odstępstwem od reguł i wytycznych.

 

Książka, będąca efektem drobiazgowych badań autora, opowiadająca historię siostry Wandy Trudzińskiej oraz jej podopiecznych, wyśmienicie ilustruje tło całej sytuacji, wpisując ją we właściwe miejsce układanki zaistniałych w realu wydarzeń. Autor szkicuje nam błyskawicznie historię omawianego ich centrum, następnie wzajemne relacje ludności, obraz polityki wobec niej okupanta niemieckiego. Nie pomija przy tym wcześniejszej rozbiórki cerkwi prawosławnych, która tyleż wpłynęła jego zdaniem na zepsucie obrazu Polski międzywojennej, co nie miała jednak decydującego znaczenia wobec dominującego czynnika zbrodniczej ideologii. Skrótowo, choć barwnie opisuje ludobójstwo, przesuwające się z Wołynia do Małopolski Wschodniej i następnie przemieszczające się wraz z sotniami UPA w kierunku Polski centralnej. Po tak konsekwentnym przedstawieniu sprawy, okrucieństwo masowych mordów, przybierających na sile w kierunku kontynuacji rzezi wołyńskiej na innych terenach nie powinna dziwić.

 

A jednak zaskakuje i wzburza, powodując emocje w kontekście przypomnienia sobie linii politycznej Związku Ukraińców w Polsce. Jego członkowie nota bene zostali na odchodne odznaczeni przez prezydenta Bronisława Komorowskiego wysokimi polskimi odznaczeniami państwowymi.

 

Znamienny jest również obraz heroicznego wręcz poświęcenia miejscowych oddziałów polskiego podziemia. Walczyło ono wtedy zarówno z UPA, jak i ze wspierającymi ją mniej lub bardziej oficjalnie Niemcami, będąc jednocześnie, jak wiadomo zagrożone ze strony sowietów. Ta rzeczywistość, którą autor przywołuje z przeszłości, to kompletne roztrzaskanie PRL-owskiej narracji mówiącej o dziarskiej walce z Niemcami jakichś partyzantów, co do których sugerowano jakoby należeli do Armii Ludowej, lub mówiono o tym wprost, ewentualnie wspominano o akceptowanych od czasu do czasu Batalionach Chłopskich.

 

Ta rzeczywistość, zilustrowana przez autora, to dramat AK i BCh rozpaczliwie walczących, oraz ewakuujących ludność. Ponadto formujących linię frontu zatrzymującą UPA a także nadludzkim wysiłkiem, bez żadnej pomocy, usiłujących organizować kontrofensywy, które odepchną banderowców od ludności, a w czasie potajemnego przekradania się na pozycje wyjściowe na stronę wroga, w celu wykonania swoich założeń, mających przed oczyma widoki, które musiały powodować w najlepszym razie odruchy wymiotne, często też i rozpacz. To heroizm zupełnie nieznany, bowiem okrucieństwo ludobójstwa UPA, o ile w ogóle konkretni Polacy je znają - kojarzy się tylko z Wołyniem, mało kto wie o kolejnych dziesiątkach tysięcy ofiar w Małopolsce Wschodniej. A cóż mówić o UPA mordującej w terenach obejmujących współczesne granice? Te ofiary zginęły w pamięci przyćmione hekatombą na ziemiach bardziej położonych na wschodzie.

 

W okresie PRL UPA kojarzona była przede wszystkim z Bieszczadami, śmiercią cierpiącego na uraz goleni gen. Świerczewskiego, a wszystko inne zatopione zostało w niemych zakazach historycznych ograniczeń. O ile dzisiaj z historycznym wysiłkiem, wbrew oporowi mainstreamu podnosi się ten rozdział historii z dna niepamięci, to najgłębiej jeszcze pod Wołyniem i Małopolską Wschodnią mieści się w naszej świadomości obraz polskich ofiar na terenach współczesnej Polski. Nie mniej ważne jest jednak to czego autor dokonuje dzięki historii siostry Longiny (Wandy Trudzińskiej). Gdy czyta się krótkie opisy zbrodni, które zawarte są także w dwutomowym dziele państwa Siemaszków, czy wydawnictwach SUZOUN, konkretne zdarzenia zaczynają ożywać i przerażać oraz sprawiać, że zaczyna się rozumieć. Jednak przemawiające okrucieństwo to tylko jedna strona medalu. Gdy się czyta opisy ludzi niepokojących się o niepowracającą siostrę i sieroty - pozostałych zakonnic i dzieci, widzi się ten strach i troskę modlitwy, zauważa się dopiero stronę drugą.

 

To jak straszną rzeczywistość przeżyli tamtejsi ludzie i jakim draństwem jest jej przemilczanie dla uśmiechów i poklepywań ludzi, których moralność upadła dużo głębiej niż pod granicę cynizmu. To wszystko sprawia, że Leszek Wójtowicz książkę „Wózkiem do nieba – Rzecz o siostrze zakonnej i sierotach zamordowanych przez nacjonalistów ukraińskich pod Sahryniem” uczynił ważną pozycją uzupełniającą, stosunkowo bogatą literaturę dotyczą tematu. Jednak wspomniana literatura nie została wytworzona przy pomocy władz państwowych, czy mediów, a często wbrew nim i jest najzwyczajniej w świecie ignorowana. Owocuje to nie tylko niewiedzą społeczną i bezbronnością naszej młodzieży w starciu z propagandą, ale wręcz ośmieszaniem się ludzi, którzy chcą niekiedy publicznie wypowiadać na ten temat własne zdanie. I właśnie to jest pole, gdzie omawiana publikacja może i powinna stać się odpowiednim narzędziem.

 

Aleksander Szycht

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną