Działaczka pro-life Kaja Godek nie ma wątpliwości, że gdyby organizacje promujące aborcję odciąć od publicznych pieniędzy, ich propaganda nie docierałaby do niewielkiej grupy osób i nie była tak nośna, jak jest obecnie.

- Trzeba zdawać sobie sprawę, że wszelkie organizacje lewicowe, czy te, które naruszają ochronę życia, czy dążą do tego, czy też atakują rodzinę, to są organizacje, które w dużym stopniu są zasilane pieniędzmi podatnika: rządowymi, samorządowymi, unijnymi – uświadamiała Godek podczas wtorkowego posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Zrównoważonego Rozwoju Europy.

- W tej chwili polityka Unii Europejskiej w zakresie przyznawania grantów mówi jasno, że każdy projekt, który jest zasilany środkami unijnymi, ma mieć w sobie element zasady gender mainstreaming. Jest to wpisane do zasad, na podstawie których urzędnicy podejmują decyzję o przyznaniu finansowania bądź nie – podkreślała.

Te pieniądze – wskazywała - pochodzą z kieszeni nas wszystkich. - Jesteśmy przymuszani pośrednio, żeby te organizacje finansować. To nie są organizacje, które mają rozbudowany system pozyskiwania darczyńców i ludzie wpłacają im swoje pieniądze, bo chcą, tylko te pieniądze przychodzą do nich jako granty. Gdyby nie te granty, to te organizacje miałyby duży problem z głoszeniem swoich idei - zauważyła.

- Czy nie byłoby sensownym rozwiązaniem odcięcie od pieniędzy publicznych organizacji, które promują zabijanie nienarodzonych? - zastanawiała się Godek. - Być może to brzmi rewolucyjnie, ale tak jak nie dyskutuje się ze zwolennikami holokaustu, tak nie powinno się dyskutować, a tym bardziej finansować zwolenników zabijania określonej grupy ludzi – skonstatowała.

Julia Nowicka

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.