Bułgarzy nie chcą żyć w biedzie

0
0
0
/

Dramatyczne warunki życia, wszechobecna korupcja, wysoka stopa bezrobocia oraz fatalna polityka państwa względem małych i średnich przedsiębiorstw to zaledwie wierzchołek przysłowiowej góry lodowej problemów, jakie dotknęły bułgarskie społeczeństwo.



Doprowadziło to do wielotygodniowych, największych od 1997 roku masowych protestów, trzech przypadków samospalenia, a w konsekwencji również – do ustąpienia dotychczasowego rządu (centroprawicowy gabinet Bojko Borysowa podał się do dymisji 20 lutego, dzień później została ona przyjęta przez parlament).

W kilku miastach, m.in. w Warnie i Sofii domagano się także ustąpienia lokalnych władz municypalnych. Nowe wybory parlamentarne w Bułgarii odbędą się 12 maja.

Wprawdzie w mediach jako bezpośrednią przyczynę protestów wskazywano wysokie ceny energii elektrycznej, jednakże sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana.

Słaby rozwój gospodarczy oraz rabunkowa polityka tzw. zachodnich inwestorów, przy jednoczesnym braku korzystnych rozwiązań dla rodzimego biznesu doprowadziły do trwałego pogorszenia się standardu życia oraz poczucia braku perspektyw wśród młodych ludzi.

Bułgaria to najuboższy kraj Unii Europejskiej, gdyż ok. 22 proc. społeczeństwa żyje w nim poniżej granicy ubóstwa. Jeżeli dodamy problemy w służbie zdrowia i szkolnictwie, a także korupcję na ogromną skalę, paraliżującą w zasadzie wszelkie działania, to będziemy mieli pełne spectrum bułgarskiej rzeczywistości.

W tej sytuacji nie wydaje się niczym dziwnym, że dominującą grupę wśród manifestantów stanowią młodzi ludzie, wznoszący antysystemowe hasła i koncentrujący swój sprzeciw na energetycznych monopolistach (w Bułgarii funkcjonują trzy zagraniczne spółki dystrybucji energii – czeskie ČEZ i Energo-Pro oraz austriacki EVN, kontrolujące regionalne sieci energetyczne).

Protestującym brakuje jednak przywódców, co oznacza, że nie ma szans wyklarowanie się frakcji politycznej, która mogłaby startować w najbliższych wyborach, chociaż nie brakuje im organizacji.

Prezydent Plewnelijew zapowiada co prawda powołanie „rady społecznej” - miałaby ona doradzać rządowi, a składałaby się z wyznaczonych przez demonstrantów przedstawicieli, istnieje jednak niewielkie prawdopodobieństwo, że stanie się ona zalążkiem politycznej formacji.

23 lutego odbyło się posiedzenie komitetu obywatelskiego reprezentującego lokalne komitety protestacyjne, który wystosował do prezydenta Plewnelijewa listę żądań. Wśród tych ostatnich znalazły się postulaty ujawnienia kontraktów prywatyzacyjnych, wzmocnienia kontroli państwa nad dystrybutorami energii i spółek komunalnych oraz ich wykupu z rąk tzw. prywatnych inwestorów (o to będzie bardzo trudno, gdyż nie ma ku temu woli politycznej zarówno w samej Bułgarii, jak i w Unii Europejskiej, która ustami komisarz Kristaliny Georgievej wykluczyła taką możliwość).

Manifestanci żądają także odstąpienia od rozpisania przedterminowych wyborów, dokonanie zmian w obowiązującej ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na większościową i umożliwienie przedstawicielom strony społecznej wpływania na działania podejmowane przez urzędy regulacyjne. Odpowiedzi na te postulaty na razie nie ma.

Bułgarski parlament przegłosował wprawdzie poprawkę prawa energetycznego, która zezwala Agencji Regulacji Cen na natychmiastową rewizję cen prądu (pozwoli to na obniżkę tych cen, jak wcześniej obiecywano, o 8 procent od marca), jednakże nie przywróciło to zaufania obywateli dla demokratycznie wybranych władz i jest duże prawdopodobieństwo, że ów brak zaufania do politycznych elit znajdzie swoje odzwierciedlenie w wyborach.

Należy się w nich spodziewać klęski centroprawicy, chociaż lewica ma w obecnej sytuacji gospodarczej swój znaczący udział.

Anna Wiejak
Źródło: FOCUS News Agency, Reuters, Novinite.com Sofia News Agency
fot. sxc.hu

 

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną