Pyrrusowe zwycięstwo

0
0
0
/

Wczoraj minęła 10. rocznica rozpoczęcia amerykańskiej inwazji na Irak, wspartej przez "koalicję chętnych" z Polską w składzie. Krótka zwycięska wojna, która miała zagwarantować Pax Americana w nowym wieku okazała się gwoździem do trumny jednobiegunowego świata.



Od dziesięciu lat trwają dyskusje nad relanymi przesłankami i powodami decyzji George'a Busha juniora. Wielu demaskowało cyniczną grę o strategiczny surowiec jakim jest ropa naftowa, której irackie złoża obliczane są na 143 miliardy baryłek (i to tylko w złożach zbadanych), co daje wynik 11% światowych, zbadanych zasobów tego surowca. Inni dostrzegali w posunięciu prezydenta USA szerszą strategiczną wizję "Większego Bliskiego Wschodu" jako jednego ze sworzni globalnej supremacji Stanów Zjednoczonych. Co poniektórzy przy tym wskazywali na istotną, podmiotową rolę Izraela, w tej geopolitycznej grze i silne, wpływowe izraelskie lobby w Waszyngtonie. Teoretycy rozwodzili się nad ideologią zbrojnego demoliberliazmu przyświecającą nurtowi nekonserwatywnemu, którego przedstawiciele opanowali przed dziesięcioleciem otoczenie prezydenta Busha. Byli również komentatorzy podnąszący kwestię protestanckiego fundamentalizmu, wywierającego według nich decydujący wpływ w duchu "chrześcijańskiego syjonizmu" na należącego do gorliwych "nowonarodzonych" prezydenta. Z kolei w swojej błyskotliwej analizie, wydanej wkrótce po wojnie, zespół redakcyjny wrocławskiego periodyku "Stańczyk" wskazywał na wolę obrony pozycji dolara jako waluty rozliczeniowej w handlu ropą, a więc jako globalnego środka płatniczego, pozycji zagrożonej przez będące wówczas na fali wznoszącej euro. Jaka więc była rzeczywista przyczna wojny? Najpewniej była nią konstelacja wszystkich wymienionych czynników.

Walka z regularnym wojskiem Iraku skończyła się już w kwietniu miażdżącym zwycięstwem US Army i sprzymierzonych, którzy straciła zaledwie około 3 800 żołnierzy przy stratach armii irackiej sięgających około 25 tysięcy. Demokratyczne misjonarstwo amerykańskich interwentów, bo trudno znaleźć inne logiczne przyczny, kazało im przeprowadzić kompletny demontaż zastanych struktur politycznych i administracyjnych co doprowadziło szybko do pogrążenia się kraju w kompletnym chaosie. Ta decyzja i późniejsza okupacja objawiły zatrważającą ingorancję amerykańskiej elity w zakresie świadomości miejscowych uwarunkowań, szczególnie społeczno-kulturowych.

Główny doradca Busha w sprawach Bliskiego Wschodu neokonserwatysta Zalmay Khalizad przyrównywał w październiku 2002 r. przyszłą „zmianę reżymu“ nad Eufratem z sytuacją w powojennych Niemczech. Tymczasem gdy w Iraku - państwie o sztucznie wytyczonych granicach, zabrakło ciężkiej ręki Saddama Husajna momentalnie wybuchła wojna wszystkich ze wszystkimi. Sunnici przeciw szyitom, szyici przeciw sunnitom, obie te grupy przeciw Kurdom, którzy praktycznie całokowicie wyemancypowali się na północy kraju, eksportując efekt destabilizacji poza granicę kraju, powodując nerwowe, militarne ruchy Turcji, zmagającej się przecież z kurdyjskim separatyzmem u siebie. Zarówno sunnici jak i szycici zwrócili się szybko przeciw interwentom rozwijając partyzantkę miejską na dużą skalę.

Za cenę ponad 4,5 tysiąca poległych własnych żołnierz i 150 tysięcy zabitych cywilów (choć prestiżowy medyczny periodyk „The Lancet“ podawał nawet liczbę 600 tys.), dopiero dziś można mówić o względnej stabilizacji nowego Iraku. Jak bardzo jest ona względna świadczy fakt, że tylko wczoraj w zamachach na terenie kraju zginęło około 50 osób, a pod koniec roku krajem wstrząsneły polityczno-etniczne niepokoje związane z walką rządu centralnego i autonomii kurdyjskiej o bezpośednią kontrolę nad złożami ropy wokoł Kirkuku. Jednak to nie koniec rachunku. Doliczyć do niego trzeba największy od 1973 r. wybuch antyamerykańskiej nienawiści w świecie islamu, oraz rozpanoszenie się w regionie sunnickiego dżihadyzmu. Bezpośrednią konsekwencją był również wzrost potęgi Iranu. Niegdyś szachowany przez świeckiego, irackiego dyktatora, dziś kraj ajatollahów posiada znaczne wpływy wśród dominującej liczebnie w Iraku społeczności szyitów. Teheran sprawnie wykorzystuje je do transferowania broni i ludzi do swoich sprzymierzeńców: Baszara al-Asada w Syrii i Hezbollahu w Libanie. O wzroście siły tego ostatniego boleśnie przekonali się Izraelczycy w czasie swojego ataku w 2006 r.

Skutki tej wojny wykroczyły zresztą daleko poza region bliskowschodni. Decyzja o jej rozpoczęciu uruchomiła największy rozdźwięk w bloku euroatlantyckim od czasu kryzysu sueskiego i okazała się katalizatorem emancypacji polityki Niemiec. Wzrost znacznia współpracy Berlina i Moskwy, wyrażający się poprzez gazociąg po dnie Bałtyku, czy odmowę przyznania MAP (formalnego planu integracji z NATO) Ukrainie i Gruzji w 2008 r. (za co ta ostatnia szybko zapłaciła), był odwrotnie proporcjonalny do amerykańskiego zaangażowania w Europie Wschodniej. Zresztą w czasie swoich azjatyckich eskapad George W. Bush okazał się być zmuszonym dostrzec "demokratę w oczach" Władimira Putina i podjąć techniczną kooperację z Rosją.

Koszty materialne wojny obliczane na ponad 800 miliardów dolarów wyraźnie nadszarpnęły amerykańskie finanse. W połączeniu z całkowitym pochłonięciem administracji przez gaszenie irackiego pożaru i polityką „lekkoducha“, sekretarza skarbu Henry Paulsona, powstała kryzysogenna sytuacja która doprowadziła do implozji w 2008 r. Ostatecznie kontrast między prawoczłowieczymi i demokratycznymi ideałami pod jakimi administracja Busha wyruszała na wojnę (preteksty w postaci rozwijania przez Husjna broni masowego rażenia i utrzymywania kontaktów z Al-Kaidą okazały się nieprawdą) a realnymi skutkami tej interwencji, w połączeniu z kryzysem ekonomicznym, doprowadziły do poważnego załamania się morale i asertywności amerykańskiego społeczeństwa. Ciągnąca sie drugą kadencję prezydentura Obramy, niczym z czarnego snu amerykańskich "jastrzębi", to polityczny objaw tego kryzysu, tego załamania pewności siebie.

Nie sposób nie poruszyć kwestii polskiego zaangażowania w Iraku. Poparliśmy inwazję oraz wzięliśmy udział w okupacji (do 2011 r.) co kosztowało życie 22 żołnierzy Wojska Polskiego i 800 milionów złotych z kieszeni polskiego podatnika. Decyzję ówczesnego prezydenta A. Kwaśniewskiego i premiera L. Millera poparła wówczas niemal cała klasa polityczna. Krytykujących nasze zaangażowanie polityków Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony media szybko zapędziły do konta za pomocą cudowanego słowa-wytrychu "populizm". Swoją decyzję o przystąpieniu do wojny ówcześni rządzący do dziś uzasadniają chęcią potwierdzenia spoistości NATO, naszej lojalności w ramach jego struktur, wiarygodności Sojuszu jako najlepszej gwarancji naszego bezpieczeństwa. Ślędząc skutki irackiej interwencji można stwierdzić, że skutki okazały się wręcz odwrotne – uruchomiła ona proces dekompozycji NATO i relatywizacji znaczenia gwarancji jakich udziela. Oczywiście w podtekście decyzji polskich rządzących kryły się utopijne marzenia, dzielone przez większość zarówno prawej jak i lewej strony sceny politycznej, ustanowienia "strategicznego partnerstwa" między Rzeczpospolitą a Stanami Zjednoczonymi, co źle świadczy o rozumie politycznym naszych elit.

O zyskach w postaci partycypacji w odbudowie irackiej gospodarki oraz zyskach z "wyzwolonych" spod władzy Saddama Husajna surowców trudno w ogóle pisać. Zresztą wydaje się, że mówienie o nich przez polskich polityków w 2003 r. było czczą frazeologią, obliczoną na pozyskanie opinii publicznej. Brak jakichkolwiek śladów tego aby Kwaśniewski i Miller próbowali licytować nasze poparcie właśnie w ten sposób. Był to raczej kolejny odruch postkolonialnej mentalności polskich elit. Jego efektem, jest także całkowita degradacja naszego wizerunku i wpływów wśród Arabów, jakie Polska odziedziczyła jeszcze z czasów komunizmu.

Stany Zjednoczone, po części przymuszone kryzysem gospodarczym, wykazały nieco więcej wstrzęmięźliwości w czasie zachodnich interwencji w Libii i obecnie w czasie wojny domowej w Syrii. Patrząc jednak jak Amerykanie sprzymierzają się z islamskimi ekstremistami z którymi walczyli w Iraku, obserwując jak dyplomatycznie, materialnie i wywiadowczo napędzają destabilizację Syrii posiadającej równie skomplikowaną społeczno-religijną strukturę wewnętrzną co ten pierwszy i której załamanie w sposób niemal automatyczny może rozlać sie na sąsiadujący z Izraelem Liban, można zadumać się czy w Waszyngotnie wyciągnięto właściwą lekcję z poprzednich dziesięciu lat.

Karol Kaźmierczak
Na zdjęciu: Saddam Husajn, fot. Wikimedia Commmons

 

PODOBAŁ CI SIĘ ARTYKUŁ? WESPRZYJ NAS!

Pobierz bezpłatny program do rozliczania PIT-ów, który za Ciebie wypełni zeznanie podatkowe, a 1 % przekażesz automatycznie dla naszego wydawcy, Fundacji SOS - Obrony Poczętego Życia:


 
Działania Fundacji można także wesprzeć wpłacając pieniądze na konto: 32 1140 1010 0000 4777 8600 1001 lub skorzystać z szybkiej wpłaty przez internet >>

 

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną