Łatka przemytnika

0
0
0
/

prawy.pl_images_nowe_sadWęgierski wymiar sprawiedliwości  żąda ekstradycji polskiego przedsiębiorcy, oskarżając go o przemyt uchodźców. Akt oskarżenia w tej sprawie oparto na zeznaniach człowieka, któremu oferowano w zamian wyjście na wolność. Oskar Rajs w wywiadzie dla Prawy.pl ujawnia kulisy zaskakującej sprawy. W styczniu warszawska policja obtrąbiła sukces, informując media o zatrzymaniu Polaka, który ukrywał się przed węgierskim wymiarem sprawiedliwości. Z informacji wynikało, że uciekł Pan z Węgier, aby uniknąć odpowiedzialności za przemyt ludzi. Znikąd nie uciekałem, to bzdury. O poszukiwaniu mnie przez policję dowiedziałem się w Niemczech, dzwoniąc do Mamy, kilka dni po wizycie policji w jej domu. Przekazała mi wizytówkę z prośbą o kontakt z policją. Zadzwoniłem tam następnego dnia. Umówiłem się z policjantami na 20 stycznia, po powrocie do Polski. Gdy się stawiłem, dowiedziałem się, że jestem poszukiwany europejskim nakazem aresztowania wystawionym przez władze na Węgrzech. Zatrzymano mnie. Jak zachowywali się policjanci? Byli bardzo mili. W ogóle nie czułem się jak „ścigany”. Pełna kultura. Pozwolili mi zadzwonić do rodziny, poradzili, żeby ktoś spakował mi torbę z rzeczami, bo to wszystko może długo potrwać. Poczekali aż mój kolega przyjedzie i przywiezie mi torbę.  Naprawdę po ludzku załatwili sprawę. Przewieziono mnie na „dołek” przy ulicy Żytniej. Śmierdziało jakby spali tam sami bezdomni. Dali mi całkiem dobrą, jak na to miejsce zupę, z dużą ilością mięsa. Obsługa również była okay. Naprawdę ciężko się przyzwyczaić do tego smrodu, odrapanych drzwi z adresami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strassbourgu. Do tego miejsca bardziej pasował by „Trybunał Składu Desek” Postawiono Panu zarzuty? Ok.9 rano policjanci przewieźli mnie do prokuratury. Zaprowadzono mnie do drobnej, sympatycznej kobiety, prokurator. Powiedziała mi jakie mam prawa, powiedziała, że formalnie reprezentuje stronę węgierską. Skorzystałem z prawa do adwokata i złożyłem wyjaśnienia. Prokurator powiedziała, że występuje do sądu z wnioskiem o areszt tymczasowy. Pojechaliśmy do sądu. Po drodze ucięliśmy sobie rozmowę. Pani prokurator okazała się sympatyczną osobą, miałem wrażenie, że nie jest specjalnie zdeterminowana aby wysłać mnie do aresztu. W sądzie poznałem moją obrońcę z urzędu –  panią adwokat Joannę Obarę. Okazała się bardzo dobra merytorycznie, burząc tym moje ówczesne przekonanie, że adwokat z urzędu po prostu „odfajkowuje” sprawę. Sędzia która prowadziła sprawę, wysłuchała prokuratora, mojej adwokat oraz moich wyjaśnień. Miała ciężki orzech do zgryzienia. Zarzuty dość poważne - udział w zorganizowanej grupie przestępczej i nielegalny przemyt imigrantów w ramach tej grupy. Sąd dostrzegł jednak po prostu zwykłego faceta, który pracuje w kraju i za granicą aby utrzymać swoją rodzinę. Sąd po półgodzinnej przerwie nie uwzględnił wniosku prokuratora, biorąc pod uwagę, że sam zgłosiłem się do organów ścigania i mam stałe miejsce pobytu w Polsce. Zastosowano wobec mnie dozór dwa razy w tygodniu połączony z zakazem opuszczania kraju. Czułem się dziwnie, bo odnosiłem wrażenie, że wszyscy na tej sali, policjant który wszedł mnie pilnować, sędzia która prowadziła sprawę, a także prokurator która występowała z wnioskiem o moje aresztowanie - nie mieli zamiaru mnie zamykać. Ci ludzie w moim rozumieniu widzieli, że ta sprawa to nieporozumienie. Wyraźnie to czułem. Miałem przeczucie, że gdyby prokurator miała taką rzeczywistą intencję, skończyłbym w areszcie na Rakowieckiej w ciągu godziny. Kobieta ta jednak prowadziła rzetelnie moją sprawę, bez naciągania rzeczywistości – po prostu uczciwie. Sędzia Capałowska wydając postanowienie, powiedziała, że ona mi wierzy. Że ma nadzieje, że nie złamie danego sądowi słowa i będę się stawiał na wezwania Sądu i Prokuratury. Dodała na koniec:”Niech ma pan na względzie, że sąd obdarzył pana zaufaniem i pomimo poważnych zarzutów nie zaaresztował pana. Kiedyś może na pana miejscu stanąć również ktoś pomówiony, jeśli zawiedzie pan zaufanie sądu, sąd może w przyszłości zastosować areszt dla takiej osoby”. Pamiętam jak się wtedy czułem. Stawiam się na dozory, na każde postanowienia w mojej sprawie, nawet te gdzie moja obecność nie jest obowiązkowa. Życzę tego każdemu niewinnemu pomówionemu przez kogoś, żeby miał tyle szczęścia co ja i trafił ludzi którzy rzeczywiście przyjrzą się jego sprawie a nie po prostu zamkną go, żeby dodać kolejny numer do statystyki. Podsumowując, w ciężkiej dla mnie chwili spotkałem naprawdę wspaniałych ludzi, zarówno ze strony policji, prokuratury, sądu, i obrońcy z urzędu. Nie spodziewałem się, że tak może potoczyć się cała ta sprawa. Policjanci podwieźli mnie na komisariat żebym mógł załatwić formalności z dozorem, wracali na komendę, mieli po drodze. Zabrałem torbę i poszedłem do domu. Wolny. O co tak naprawdę jest Pan oskarżony? Prokuratura na Węgrzech postawiła mi zarzut z artykułu 353 kodeksu karnego. Przewiduje on karę do 5 lat więzienia dla każdego, kto dla pieniędzy pomaga innej osobie nielegalnie przekroczyć granicę. Dowiedziałem się o tym w Polsce. Formalnie do dziś nie otrzymałem aktu oskarżenia, moja wiedza bazuje na tłumaczeniu ENA i niechlujnym prokuratury. Wydawało mi się, że dokumenty na mocy których pozbawia się ludzi wolności powinny być starannie przygotowane, sprawdzone. Okazało się, że byłem w błędzie. A był Pan na Węgrzech? Przemycał Pan ludzi? Prawdą jest tylko to, że byłem na Węgrzech, co do zarzutów - to nonsens. Prokuratura uznała, że na przemycie osób w dwóch transportach zarobiłem 800 euro. Odliczając koszta podróży i na miejscu - jest to śmiesznie niska kwota. Przedsięwzięcie ekonomicznie nieuzasadnione. Zebrałem na tę okoliczność spory materiał dowodowy. We wrześniu 2014 roku pojechałem taksówką z Warszawy do Debrecen na Węgrzech. Chciałem tam odwiedzić mojego kolegę – Pakistańczyka. W Debrecen spotkaliśmy się na śniadaniu. Zaprosiliśmy również taksówkarza, który mnie przywiózł. W pewnym momencie znajomy kolegi poprosił mnie i taksówkarza na stronę i zapytał czy nie chcielibyśmy przewieźć do Włoch kilku nielegalnych imigrantów, z ośrodka dla cudzoziemców w Debrecen. Powiedziałem, że taksówka nie jest moją własnością. Jednak taksówkarz okazał się zainteresowany propozycją. Zgodził się przewieźć tych nielegalnych imigrantów do Udine we Włoszech. Ja zostałem w Debrecen. Chciałem spędzić kilka dni w towarzystwie mojego kolegi. Umówiliśmy się, że taksówkarz wróci za kilka dni do Debrecena i pojedziemy z powrotem do Polski. Facet, który zaproponował ten przemyt, brał za jego zorganizowanie 1600 euro – po 400 euro od każdego imigranta. Z tej kwoty mieli zapłacić za paliwo, a resztę podzielić na 3 części tj. dla taksówkarza, hindusa i kogoś z ośrodka dla uchodźców, kto wyszukiwał kandydatów na nielegalny przejazd. Taksówkarz się zgodził? Tak, zabrał tych imigrantów. Kilka dni później wpadł w ręce policji, trafił do aresztu i podczas przesłuchań wskazał mnie i mojego kolegę jako osoby, które to wszystko zorganizowały. Prawdziwy przemytnik wg mojej wiedzy, uniknął aresztowania. To tyle, co mnie z tą sprawą wiąże. Dlaczego taksówkarz obciążył Pana? Zatrzymano go i wsadzono do aresztu. Powiedziano mu, że spędzi za kratkami 14 lat ale jeśli będzie współpracował to może liczyć na złagodzenie kary. Pogrążył więc mnie i kolegę. Siedział 16 dni i został wypuszczony. Dysponuje jego listem z więzienia w którym o tym pisze. Istne wołanie o pomoc z głębin rozpaczy. W takim stanie niektórzy ludzie są zdolni do wszystkiego. Miałem z nim kontakt później, w Polsce, powiedział mi w oczy, że zeznał tak bo nie miał innego wyjścia. Nie podaje jego imienia i nazwiska, żeby oszczędzić mu wstydu. A kiedy zaczął Pan się ukrywać przed węgierską prokuraturą? W ogóle się nie ukrywałem, nie miałem z nią żadnego kontaktu. Kiedy taksówkarz wpadł w ręce policji, wróciłem do Polski i zająłem się swoimi sprawami. Po roku dostałem wezwanie z sądu na Węgrzech na sprawę jako oskarżony o handel ludźmi. Byłem wtedy chory, wysłałem usprawiedliwienie lekarskie oraz wniosek o wydanie mi aktu oskarżenia. Na żadne z pism nie uzyskałem do dziś żadnej odpowiedzi. Zwyczajnie zostały zignorowane. W odpowiedzi sąd węgierski, w grudniu 2015 wystawił za mną ENA. Niebawem przed węgierskim sądem odbędzie się pierwsza rozprawa. Ma Pan pomysł, co powiedzieć? Niebawem? Nie sądzę aby sąd węgierski wysłuchał tego co mam do powiedzenia niezwłocznie, liczę się z 6 miesięcznym aresztem na Węgrzech. Ta sprawa to jakaś hucpa. Zarabiam w Polsce przyzwoicie, prowadzę interesy w kraju i za granicą. Absurdem jest podjęcie ryzyka dla 800 euro. Nie miałem wcześniej konfliktu z prawem. Po trzecie wreszcie: policja węgierska ustaliła, że nie byłem w samochodzie którym jechali imigranci. Przewożonych migrantów nie widziałem nigdy na oczy. Mam nadzieję, że sąd to weźmie pod uwagę. Pozostaje dowód w postaci zeznań taksówkarza. Tak, to jedyny w zasadzie materiał obciążający mnie. Niestety, to jest szerszy problem, że można kogoś wsadzić czy oskarżyć tylko na podstawie zeznania. Zeznania pochodzącego od człowieka, który gotów jest zeznać wszystko, aby wyjść z więzienia. Ale to nie tylko problem Węgier. W Polsce dzieje się to samo. O takich przypadkach wielokrotnie informowały media. W mojej sprawie dochodzi jednak dodatkowy aspekt, otóż jest możliwa ekstradycja dowolnej osoby z polskim obywatelstwem. Każdego Polaka można na zasadzie pomówienia wysłać w dowolne miejsce w Europie. Wystarczy, że znajdzie się jakiś „skruszony przestępca” który go pomówi i polska policja na mocy przepisów unijnych ma obowiązek zatrzymać taką osobę a sąd polski wyda go dowolnemu krajowi unii. Ponieważ merytorycznie nie rozpatruje sprawy, a musi uznać orzeczenie sądowe innego państwa. Uważam, że to bardzo niebezpieczne zjawisko. Rozmawiał: Leszek Szymowski

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną