Tomasza Sakiewicza kłopoty z nacjonalizmem

0
0
0
/

„Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki” pisał Józef Szujski. Jak się okazuje to twierdzenie jest prawdzie także a rebours. – fałszywa polityka jest mistrzynią fałszywej historii. Najlepszym przykładem artykuł redaktora Tomasza Sakiewicza jaki ukazał się wczoraj w „Gazecie Polskiej Codziennie”.


W ramach publicystycznych usług oddawanych gorliwie partii politycznej, z którą się Sakiewicz identyfikuje, redaktor naczelny „Gazety Polskiej” przystąpił do werbalnej rozprawy z polskim nacjonalizmem.

 

Czyni to z zapałem, jakiego łuna bije także z okien redakcji przy ulicy Czerskiej. Równanie proste jak dwa plus dwa. Skoro tylko Jarosław może zbawić Polskę, skoro może on to uczynić tylko z poparciem ludzi którym drogie są pojęcia patriotyzmu (i tak kształtuje swoją strategię wizerunkową PiS), trzeba z grona patriotów szybko wypisać tych, którzy śmieją „jedynie słuszną” rolę i Partii, i Prezesa kwestionować.

 

A tak się składa, że ktoś taki się pojawił, ba pojawił się cały prężny ruch społeczny zadający establishmentowi (także pisowskiemu) niewygodne pytania, a jest to właśnie ruch odwołujący się do tradycji polskiego ruchu narodowego.

 

Zatem Tomasz Sakiewicz podjął się wypisania z grona patriotów polskich narodowców, jako promotorów idei „sprzecznej z duszą naszego narodu”, „wznoszących pseudoarcypolską banderę”. Dla uzasadnienia swoich twierdzeń w krótkim cokolwiek tekście „Kto jest patriotą?” wypuścił się na szeroką wodę refleksji historycznej czy wręcz historiozoficznej… chybionej o tyle, że do bólu powierzchownej i zmitologizowanej. Oczywiście publicystyka rządzi się swoimi prawami, ale nawet w niej nie powinno być miejsca dla instrumentalizowania historii połączonego z pogardą dla historycznych faktów.

 

Tomasz Sakiewicz ma oczywiście rację pisząc, że polska wspólnota przez wieki wchłaniała reprezentantów różnych grup etnicznych, włączając ich w swoje życie społeczne i kulturowe. Wbrew jednak temu co twierdzi pisowski publicysta w Polsce nigdy nie funkcjonował dyskurs, także ze strony samookreślonych narodowców, który kwestionował by ten fakt.

 

W swojej fundamentalnej pracy Dmowski zauważał, że „naród jest wytworem życia państwowego”, a w słynnym cytacie jednoznacznie stwierdzał, że być Polakiem to nie tyle mieć określone pochodzenie czy mówić określonym językiem, lecz przede wszystkim poczuwać się do „obowiązków polskich”.

 

W podobnym duchu pisali i inni fundatorzy tego nurtu ideowo-politycznego od Romana Rybarskiego począwszy na Adamie Doboszyńskim skończywszy. Naród w tej tradycji myślenia o Polsce i polskości zawsze był wspólnotą doświadczenia historycznego, wspólnotą wartości określających owe „obowiązki polskie”. Żywą inkarnacją tak rozumianego nacjonalizmu były osoby wybitnych narodowców takich jak Jan Mosdorf czy Wojciech Wasiutyński, nikt im żadną miarką ilości niepolskiej krwi nie odmierzał.

 

Żadne miarodajne wystąpienia czy postulaty nie wskazują by współcześni narodowcy mieli się od swoich ideowych korzeni zdystansować, co zresztą potwierdza ograniczenie się Sakiewicza do sformułowań utrzymanych na najwyższym poziomie ogólności, nie popartymi żadnymi przykładami. Cóż, było to panu redaktorowi niezbędne aby móc potem do woli markować walkę na śmierć i życie z fantomatycznym etnicznym szowinizmem, istniejącym właśnie jedynie między wierszami jego komentarzy, w nadziei że w zmaganiach z manekinem wytoczy jednak posokę, która ubrudzi właściwy cel ataku. Z różnym skutkiem ten sport uprawiają od lat redaktorzy lewicowych mediów, ze wspomnianą „Gazetą Wyborczą” na czele, źródło inspiracji wydaje się więc oczywiste.

 

Można by wcale nie przejmować się tym publicystycznym wypadem Sakiewicza, gdyby nie to, że jest on objawem czegoś znacznie bardziej brzemiennego w negatywne konsekwencje, niż tylko propagandowym ostrzałem kogoś kogo uznaje się za konkurencję do parlamentarnego tortu. Ostatecznie bowiem „fałszywa historia” zaprzężona na potrzeby partyjnej propagandy, znów reprodukuje fałszywą politykę, zgodnie z nauką krakowskiego Stańczyka.

 

W gruncie rzeczy Sakiewicz powtarza słowo w słowo twierdzenia lewicowych koryfeuszy „historiografii krytycznej” oskarżających przede wszystkim polski nacjonalizm o sprzeniewierzenie się dziedzictwu I Rzeczpospolitej, zaprzepaszczenie jej modelu jako formuły geopolitycznej, w domyśle obwiniających go za XX-wieczne katastrofy jakie nas doświadczyły.

 

Oczywiście tak formułowane akty oskarżenia abstrahują całkowicie od dorobku antropologii kulturowej i socjologii, opisujących jak w warunkach środkowoeuropejskiej imperialnej konstelacji, na bazie etnograficznych dotychczas wspólnot wyrastały naród litewski czy ukraiński. Tak się bowiem składa, że to właśnie Litwini i Ukraińcy wypowiedzieli Unię Lubelską, nie Polacy. Endecy wyciągnęli jedynie z tego wypowiedzenia braterstwa logiczne konsekwencje i tak zresztą spóźnione. U progu niepodległości II RP fakt pojawienia się tych nowych narodów długo stwarzał prawdziwy dysonans poznawczy dla mitomanów starej daty.

 

Sakiewicz cynicznie odgrzewa dziś miłe dla wielu stare mity na potrzeby partyjnej przepychanki. Nota bene redaktor Gazety Polskiej przyznaje, że obok polskich nacjonalistów, winnymi zburzenia staropolskiej sielanki byli jednak także zaborcy, mimowolnie powtarzając stare tezy endeków, że (nowo)litewski czy ukraiński nacjonalizm nie obyły by się bez inspiracji Niemców, Austriaków i Moskwy. Podobnie jak dawni endeccy publicyści Sakiewicz fetyszyzuję tę kwestię, nie bacząc na powszechny w ówczesnej Europie proces formowania i upowszechniania się masowej świadomości narodowej, który zresztą musiał prowadzić do narodowej polaryzacji.

 

Paradoksalnie w tym bardzo swoistym neo-jagiellonizmie czai się paternalizm wobec naszych wschodnich sąsiadów. Bo jak inaczej wytłumaczyć ową niezdolność do pojęcia, że nasi młodsi bracia dawno już odcięli pępowiny i potrafią definiować swoją tożsamość i interesy także w opozycji wobec Polaków, tudzież w całkowitym oderwaniu od nich.

 

Tymczasem obóz polityczny, który Sakiewicz reprezentuje, ciągle nie przyjmuje tego do świadomości, co bierze się pewnie i stąd, że niemal całą jej przestrzeń wypełnia Wielki Iwan – moskiewski golem – równie zmitologizowany. Koniec końców obóz ten okazuje się niezdolny do formułowania postulatów polskiej racji stanu inaczej niż tylko wobec Rosji. Poza nią nie widzi niczego.

 

Polityczne owoce liczne i niesmaczne. Ślepe wspieranie polityka, który na Ukrainie wypuścił z butelki dżina etniczno-językowego szowinizmu, w czasach gdy sami Ukraińcy już dawno pokazywali mu żółtą kartkę. Skomplikowało to zresztą stosunki z tym kluczowym dla nas państwem po tym jak Juszczenko zobaczył już kartkę czerwoną. Haniebna wręcz odmowa patronatu dla obchodów rzezi wołyńskiej ze strony prezydenta Kaczyńskiego w 2008 roku, będąca kulminacją niedopuszczalnego moralnie stanowiska, polegającego na tłumieniu bądź wypaczaniu dyskusji o historii polsko-ukraińskich relacji.

 

Jeszcze bardziej porażająca jest tolerancja tego środowiska politycznego dla ewidentnie dyskryminacyjnej polityki Republiki Litewskiej wobec Polaków na Wileńszczyźnie. W czasie jednego z niewielu swoich spotkań z przedstawicielami naszych rodaków znad Wilii, jednym z niewielu zdań jakie wygłosił Lech Kaczyński było pytanie „dlaczego tu nie ma litewskich flag?”, co do tej pory z goryczą wypominają Wilniucy.

 

Niewiele się zresztą zmieniło – Witold Waszczykowski czyli minister spraw zagranicznych w pisowskim gabinecie cieni oraz Przemysław Żurawski związany z tym obozem geopolityk, często wypowiadający się na łamach „Gazety Polskiej”, wprost nawiązują od rewitalizacji polsko-litewskiego „partnerstwa strategicznego” w starej formie, co w obecnych realiach musi oznaczać poświęcenie Polaków na Wileńszczyźnie. „Ich słuszne żądania nie są rdzeniem polskiej polityki zagranicznej” – otwarcie napisał miesiąc temu Żurawski na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”.

 

Tak oto potępiając nacjonalizm u siebie, całkiem chętnie wspiera się go gdzie indziej. Nie wystarczy bowiem napisać jakiego nacjonalizmu się nie chce. Nie da się pisać o patriotyzmie, bez jasnego określenia co to znaczy być Polakiem-patriotą i szczegółowego określenia jakie są polskie interesy narodowe. Chyba że chodzi o patriotyzm partyjny i zwykłą partyjną propagandę.

 

Lech Swarski

fot. niezalezna.pl

Tekst jest polemiką z tekstem: Tomasz Sakiewicz, Kto jest patriotą?

 

WESPRZYJ NAS!

Pobierz bezpłatny program do rozliczania PIT-ów, który za Ciebie wypełni zeznanie podatkowe, a 1 % przekażesz automatycznie dla naszego wydawcy, Fundacji SOS - Obrony Poczętego Życia:

 


Działania Fundacji można także wesprzeć wpłacając pieniądze na konto: 32 1140 1010 0000 4777 8600 1001 lub skorzystać z szybkiej wpłaty przez internet >>

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną