Zapomnij o zgodzie

0
0
0
/

prawy.pl_images_leszek_poslusznyMam świadomość, iż tytuł felietonu stanowi dość smutną konstatację. Wydaje mi się jednak, że jeśli szybciej zrozumiemy głębie i prawdziwość tego wniosku tym mniej stracimy nerwów w reakcji na wypowiedzi przeróżnych kmiotów i pieniaczy. Najważniejszym, prócz uwarunkowań historycznych, jest dla mnie treść wypowiedzi poszczególnych luminarzy naszego życia społeczno-politycznego. Stara prawda, której staram się hołdować, kieruje mnie przede wszystkim w stronę analizy kto do mnie mówi, bo wtedy łatwiej mi rozszyfrować  i zrozumieć jego intencję. Mamy więc w Rzeczypospolitej tak zwaną scenę polityczną. Przeróżni przedstawiciele poszczekują na siebie bez pardonu, strasząc się wzajemnie wizjami, co będzie gdy to „my dojdziemy do władzy”. „Ten ładny, ten przystojny, ten mądrze gada, tamten ma kochankę itd.,itd. A ja czuję się jak jeden z bohaterów psychiatryka z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Łażę w niewypranej koszuli nocnej i bezwiednie powtarzam; „Jestem zmęczony, jestem zmęczony”. A oni nadal ; „To my mamy rację, damy więcej na szkolnictwo, my na wojsko, my na górników”. Jeden morduje drugiego hojnością z mojego portfela. Z przerażeniem obserwuję gadające autorytety poprzedniego układu, które tak mało subtelnie zwiodły część społeczeństwa „pierdoleniem” o miłości i Europie. Nie spodziewam się jednak, iż po demokratycznym werdykcie pokornie ustawią się w kolejce do przeludnionych zakładów karnych. Bez tchu za to biegają po znajomych, światowych łajzach, skarżąc się na niegodziwe społeczeństwo, które tak bezczelnie swym wyborem zakazało im dalszego okradania Ojczyzny. Nikt z nich nawet przez ułamek sekundy nie zastanowi się, czy aby nie popełnia zdrady, apelując o pomoc państw, dla których historycznie silna Polska nigdy nie była mile widziana. Cała ta ekipa przewodników duchowych ma wspólny rodowód, albo to tajny współpracownik, albo potomek ubeka czy innej kanalii, albo to Polak od pierwszego czy drugiego tłoczenia. Nie pojmuję jak można wypinać pierś do zaszczytów, mając na chciwych łapach historyczną krew Polaków. Lekko gładzę swoją śmieszną, nocną koszulę znowu powtarzając; „Jestem zmęczony, jestem zmęczony”. Jak dalece porażającym jest dla mnie fakt tak masowej ignorancji wiedzy historycznej. Czy naprawdę ktoś wierzy, iż Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Niemcy, Francja życzą dobrze Rzeczypospolitej. Kosmici – myślę sobie. Może troszkę się przebudzą, gdy Pan Tramp wygra amerykańską batalię o fotel prezydenta. Może wtedy ktoś ich zmusi do rozmowy o wartościach i logice, ignorując marksistowską poprawność polityczną.  Jednak obawiam się, iż „zamach” na wyżej wzmiankowanego jest już mocno zaawansowany w planach Soroga, czy jemu podobnych. Wszak przykładu jak powinien postępować potencjalny Donald nie należy szukać w disnejowskich opowiastkach tylko na europejskim firmamencie. I tak ma być i basta! Truchleję, gdy jakiś gruby, wąsaty łobuz, mający w swoim „cv” nagrodę Nobla, poważnie rozważa połączenie z „bratnim” narodem niemieckim. Poraża mnie, gdy „ruski” generał, ojciec Platformy Obywatelskiej, wskazuje mi drogę rozwoju mojego kraju. W całej tej łajdackiej menażerii, pełnej profesury, dziennikarzy, trubadurów i polityków słowo „Polska” jest światowo gwałcone na wszystkie sposoby. Po raz kolejny, szurając kapciami, wystającymi spod mojej nocnej odzieży powtarzam; „Jestem zmęczony, jestem zmęczony”. Nieco spokojniej zatapiam się bezwolnie w obecne, sezonowe trendy. Widać od razu, że zrobiło się zacniej, dostojniej i jakby lekko uczciwiej. Dostrzegam z radością białoczerwoną mgiełkę nad polskim niebem. Pomny jednak doświadczeń ostatniego ćwierćwiecza, jestem nieufny. Pomimo kilku godziwych posunięć, wzbudzających popłoch wśród nikczemników, z lekkim strapieniem odnotowuję, iż przez pierwsze sto dni oprócz niewątpliwych sukcesów, powołano dwa nowe ministerstwa, uchwalono dwa nowe podatki i zatrudniono od kilku do kilkunastu tysięcy kolejnych urzędników. Wzmocniono finansowo aparat fiskalnego ucisku, skierowanego od zawsze przeciwko polskiemu przedsiębiorcy. Nie odwołano polskiego ambasadora w Stanach Zjednoczonych, co uważam za najpilniejszą konieczność. Nie mogę, bowiem wyprzeć z mojej historycznej pamięci słów Prezydenta Mościckiego delegalizującego w 1938 roku lożę B’nai B’rith jako najbardziej szkodzącą ekonomicznie organizację, Rzeczypospolitej; iż kto Polsce dobrze życzy, niech nie waży się reaktywować tej organizacji. Zatem czujność moja tym większa, gdy uświadomię sobie, że to właśnie Pan Prezydent Lech Kaczyński reaktywował w 2007 roku B’nai B’rith loża Polin, że to właśnie On wkopał kamień węgielny pod eksterytorialne Muzeum Historii Żydów Polskich ( tak jakby dopuszczalna była nacja np. szwedzkich Polaków). Że to właśnie za kadencji miłościwie nam panujących doszło do podpisania Traktatu Lizbońskiego, zdecydowanie kastrującego nas z naszej suwerenności. Do dnia dzisiejszego nikt mi nie objawił jakie to „naciski”, na które się powoływano, zmusiły Pana Prezydenta do złożenia tak bolesnego podpisu. Mam przecież prawo wiedzieć kto i dlaczego „naciskał” na Prezydenta mojego kraju. Tak sobie przemierzam pokój w zniszczonym, nocnym odzieniu i patrzę na zgiełk, który zewsząd mnie otacza. Szukam w ogólnym zamęcie przełożonych tych mówców i jakoś nachodzi mnie obawa, iż wielu z kreatorów polskiej rzeczywistości w ogóle nie zamieszkuje tej pięknej krainy. A zatem, jakim to niby sposobem mają reprezentanci biegunowo różnych interesów się dogadać? Czy ktoś w ostatnim ćwierćwieczu przypomina sobie jakąkolwiek debatę nienawidzących się stronnictw, w której to jedna strona, logiczną argumentacją, przekonała adwersarza do czegokolwiek. Gdzie podziała się Polska Racja Stanu, która winna nadrzędnie przyświecać wszystkim Polakom? Gdzie podział się interes narodowy? Gdzie, w końcu podziała się idea silnej i majętnej Polski ponad podziałami.  Kiedy zmęczony siadam wreszcie na przygotowanym łożu, nie słysząc żadnej odpowiedzi na rzucone pytania dostrzegam małego skrzata bezczelnie rozwalonego na mojej poduszce. Słyszę, że coś gada z jadowitym uśmieszkiem. Przysuwam się bliżej, by usłyszeć mikrusa. „W du...e, w du....e, w du...e” – dochodzą do mnie wyraźne słowa wrednego krasnala. Gdy zamykam oczy, porzucając przykry obraz wrzeszczącego przykurcza, uświadamiam sobie nagle jak szczęśliwym jestem człowiekiem, mając w mym życiu tylko Jednego Przełożonego.  

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną