Agata Bruchwald: Fałszywy altruizm rządzących ws. in vitro

0
0
0
/

Przychodzi baba do lekarza… przepraszam, przychodzi nie baba a piarowiec, nie do lekarza, a do ministra, który jest lekarzem i mówi: jest szansa by podskoczyły słupki poparcia. – Hurraaa – skacze z radości minister. – No to refundujemy in vitro – dodaje.

 

1 lipca rusza program dofinansowania zapłodnienia in vitro ze środków publicznych. Do projektu zgłosiło się 37 klinik wykonujące tego typu zadania. Jeszcze w czasie zbierania zgłoszeń chętnych do skorzystania z dofinansowania było wiadomo, że całej procedurze towarzyszy mnóstwo niejasności.


Ministerstwo zdrowia, od placówek wykonujących sztuczne zapłodnienia wymaga jedynie tego by klinika funkcjonowała 7 dni w tygodniu (chodzi o to by zapewnić ciągłość opieki nad pacjentkami). Miejsce musi wykazać minimum 3-letnie doświadczenie w przeprowadzaniu procedury in vitro przynajmniej dwóch ginekologów - położników oraz embriologów zatrudnionych w placówce. No i w klinikach wymagana też będzie odpowiednio wysoka jakość sprzętu laboratoryjnego.


Program dofinansowywania zabiegów in vitro rusza 1 lipca. Na ponad dwa miesiące przed jego ruszeniem wiemy ile klinik zgłosiło się po pieniądze przysłowiowego Kowalskiego na dofinansowanie procedury. Wiemy, że program obejmie 15 tys. par. Co więcej wiemy czego nie wiemy, inaczej mówiąc - o co nie zadbało ministerstwo zdrowia.


Jednak o co tak naprawdę chodzi? Pomijając aspekt etyczny całej sprawy, jak to jest w przypadku dyskusji o in vitro jej zwolenników, w programie ma chodzić o dziecko.


W walce o dofinansowanie zabiegów in vitro tego dziecka po prostu nie ma. Brakuje argumentów: dzięki zabiegom tyle a tyle par będzie mogło cieszyć się potomstwem, w Polsce urodzi się łącznie tyle a tyle dzieci. Nie mówi się tego bo tak naprawdę nie wiadomo ile maluchów tą drogą przyjdzie na świat. Każda z par będzie mogła podejść do zabiegu trzy krotnie, a więc z góry jest założenie, że wiele prób się nie powiedzie.


Czy o metodzie in vitro nie zaczęto już mówić zupełnie jak o wielu innych zabiegach przeprowadzanych w szpitalach? Jeśli ktoś obecnie po raz pierwszy usłyszałby o in vitro trudno by mu było domyśleć się, że w całej sprawie chodzi o dziecko.


W walce o pieniądze i przekonywanie nieprzekonanych do „zbawczej” roli sztucznego zapłodnienia w XXI wieku zgubiono gdzieś dziecko, które ma się narodzić (nie mówiąc już o dzieciach, które stracą życie w czasie trwania procedury).


A więc o co chodzi altruistycznym zwolennikom metody in vitro? Jeśli nie wiemy, a raczej przestajemy wiedzieć, o co chodzi to chodzi o … pieniądze.


Agata Bruchwald

fot. sxc.hu

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną