Czy Karol Marks miał rację mówiąc, że kiedy historia się powtarza to za pierwszym razem jest tragedią, a za drugim farsą? Czy właśnie taki dzisiaj rozciąga się widok z otwartego na świat polskiego okna?
Jak dziś oceniamy swoje szanse na gospodarczy i duchowy rozkwit w świecie, który dąży do globalizacji i podporządkowania sobie małych i średnich państw, ich ekonomii i suwerenności?
Ponad 35 lat temu upadające cuchnące cielsko sowieckiego potwora szczęśliwym trafem zapadło się samo w siebie niszcząc i dewastując swoje centrum. Jak przystało na naród z pięknymi kartami wolności, Polacy już wcześniej zbuntowali się przeciwko czerwonym nieudacznikom, którzy osiągali realny wzrost jedynie we wskaźnikach aparatu represji kierowanej przeciwko wolnościowym zrywom swoich obywateli.
Na międzynarodowej scenie wspomagał nas szczęśliwy sojusz ołtarza z tronem. Papież Jan Paweł II powołał i duchowo uzbroił swoje polskie dywizje, aby w porozumieniu z prezydentem USA Ronaldem Reaganem otworzyć polską wybuchową puszkę Pandory.
W kraju w którym wcześniej Hitler, a później Stalin wykończyli państwowo twórczą warstwę polskiego Narodu, dominował przeszczepiony i zabezpieczony bagnetami, sowiecki komunizm. Tu i ówdzie odrastały, często infiltrowane i brutalnie niszczone, niezapominajki polskiej tożsamości narodowej, ale twardo panowały: izolacja, bieda, szarość i podłość bolszewickiej klasy rządzącej.
Na kolejną rewolucję długo nie trzeba było czekać. Młodzi ludzie zrozumieli już, że normalny świat jest inny, bogatszy, wolnościowy, a oni duszeni prymitywnymi czerwonymi łapami ideologów, nie mają co włożyć do garnka. Z drugiej strony karmiąca kłamstwem rządowa telewizja wmawiała im, że żyją godnie i zasobnie w najbardziej wydajnym i sprawiedliwym ustroju tego świata.
Pomoc inspirowana przez porozumienie między Papieżem, a Prezydentem USA z powodu skąpych kontaktów szła głównie kanałami obsługiwanymi przez izraelski MOSSAD (i częściowo przez Kościół katolicki) i trafiała przeważnie do ich kontaktów w Warszawie i Gdańsku, w konsekwencji wspierając tzw. “lewą nogę” oporu i wpływu. Niebezpiecznie rozkwitła “Solidarność”, nad którą komuniści stopniowo tracili kontrolę.
Sowiecki namiestnik w Warszawie, gen. Jaruzelski aby uratować władzę czerwonego aparatu wypowiedział w grudniu 1981 r. wolnościowo rozbudzonemu polskiemu społeczeństwu wojnę, urządzając brankę na zdolnych pokierować oporem aktywistów. Jaruzelski zapomniał, że wojnę łatwo rozpocząć, ale plan wojny w realnej rzeczywistości bardzo szybko się dezaktualizuje.
W centrum sowieckiego imperium w przeciwieństwie do Polski, władzę utrzymała partia, nie oddając jej kompletnie w ręce wojska i bezpieczeństwa. Jak było do przewidzenia wojskowa junta nie mogła wyprowadzić z kryzysu niedomagającej gospodarki. Wtedy (1985 r.) Jaruzelski przy zielonym świetle z Kremla przyjął zaloty dotychczasowych zachodnich sponsorów polskiej rewolucji, którzy przygotowali mu plan rekonstrukcji polskiego przemysłu i całej ekonomii. Polska miała być poletkiem doświadczalnym przemian (nowy NEP) dla całego sowieckiego imperium. W swojej części Jaruzelski miał schować swojego sowieckiego nagana do pochwy i przy okrągłym stole otworzyć ramiona dla części opozycji, która już była na garnuszku zaprzyjaźnionych grup finansistów z zachodu.
Tak więc przez kolejne ćwierć wieku siły okrągłostołowe mnożyły się w aktywności, aby wyprzedać istniejący dorobek Polaków i podzielić się tak władzą jak i okruchami z okrągłego stołu. Dobrze pamiętając, że nie wywalczyły suwerenności i niepodległości, ale zostały tylko dokooptowane, zaproszone do spółki przez trzymający władzę stary reżim, nowe polskie elity bez trudności przestawiły się na wsłuchiwanie się w życzenia nowych ośrodków dyspozycyjnych z poza granic Polski. Historyczne pragnienia Narodu Polskiego budowania demokracji i dobrobytu dla wszystkich Polaków poszły w odstawkę. Władzę zatrzymali dla siebie sponsorowani “badylarze”, prywaciarze.
Kilkakrotnie były podejmowane próby wywrócenia zaaranżowanego przez komunistów (i gwarantującego im nietykalność i uprzywilejowaną pozycję) okrągłego stołu, ale kończyły się one potknięciami i klęskami w obliczu krzyżowego ognia biesiadników okrągłego stołu posiadających monopol na media, zasoby materialne i zaprzyjaźnione aktywa zagraniczne. Dziś na wschodzie mamy do czynienia z usiłującym odbudować imperium Putinem, na zachodzie z próbą ściślejszego podporządkowania sobie państw członkowskich Unii przez gospodarczo najsilniejsze Niemcy, które z kolei przeżywają imigracyjny kryzys. Do tego trzeba dodać usiłowania amerykańskich globalistów pragnących osłabić i podporządkować sobie europejską przestrzeń.
W 2015 r. patriotycznie inspirowani Polacy podjęli jeszcze raz ogromny wysiłek, aby przerwać ten mało chwalebny złodziejski, bezsensowny taniec wokół okrągłego stołu. Tak Prezydent Andrzej Duda, jak i rząd Beaty Szydło inspirują i organizują odbudowę Sprawiedliwej, Suwerennej Polski. Ciągle trwają zmagania z siłami odsuniętego od władzy okrągłostołowego układu, siłami szukającymi pomocy u nie zawsze życzliwe Polsce nastawionych zagranicznych ośrodkach w Brukseli.
Globaliści, postawili sobie za cel zniszczenie państw narodowych, wymieszanie w tyglu konsumentów ich produktów, zniszczenie tradycyjnych więzi rodzinnych i etnicznych. Ich mięsem armatnim są dziś geje, lesbijki, feministki, ateiści i importowani w celu zwiększenia bałaganu, muzułmanie. Celem tej skomplikowanej operacji jest przyśpieszenie budowy “silnego państwa”, o które tylko patrzeć wkrótce w tak wytworzonym bałaganie, poproszą bezsilni obywatele.
Jeden z ich liderów, finansista, miliarder George Soros tworzy i uposaża parasol organizacji i fundacji, aby przybliżyć urzeczywistnienie wizji Nowego Porządku Światowego (NWO). Jego fundacje działają również w Polsce, popierając wszystko, co tylko może przeszkodzić i zakłócić proces odradzania się Rzeczypospolitej. W jego stajence oglądać możemy różne osiołki od kochających inaczej, feministek, do polityków odsuniętych od koryta. To oni najbardziej mogą zaszkodzić Polsce.
Polacy czerpią swoją moc z chrześcijańskiej wiary, z tożsamości i umiłowania własnej historii. My Polacy nie mamy się naprawdę czego wstydzić, nie mordowaliśmy sąsiadów jak totalitarne Niemcy i Sowieci, możemy o naszych rodzicach i przodkach i ich historii mówić ze spokojem i podniesioną głową. Polacy nie boją się prawdy historycznej, my walczymy, domagamy się jej pełniejszego ujawnienia. I dziś nie mamy imperialnych zapędów, aby podporządkowywać sobie inne narody, my chcemy tylko ocalić od zniszczenia własną wiarę, model rodziny i narodową tożsamość.
Największą satysfakcję dają dziś łzy szczęścia wiekowych weteranów, oni potrafią bezbłędnie rozpoznać, że jednak doczekali czasu, w którym Polska jest najważniejsza. O takim dniu, tak długo i uparcie marzyli, o taki dzień walczyli. Za wierność takim zdawałby się beznadziejnym marzeniom, zabijano i torturowano ich przyjaciół i ich samych. Za wierność takim marzeniom wysłannicy Kremla szydzili z nich, skazując tych najlepszych Polaków na status gorszego obywatela.
Obok nich innym pięknym zjawiskiem jest widok polskiej młodzieży odkrywającej w sobie polską genetyczną wartość i potrzebę patriotyzmu. Adorującą bohaterów, ubraną w historyczne kostiumy i mundury. Jak tu się nie cieszyć, przecież to do nich należy przyszłość naszej wystawianej na ciężkie próby Ojczyzny. To ich zaangażowanie i patriotyczna przynależność do grona Polaków odczuwających potrzebę miłości do Ojczyzny jest najlepszą gwarancją Jej pomyślnej przyszłości.
Więc, czy Marks miał rację, czy też jednak rację miał poeta i filozof George Santayana ostrzegając:
“Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie”
Dziś również można zauważyć sojusz ołtarza z tronem. Na miejscu Reagana rozsiadł się Barack Hussein Obama, wychowany na komunistę sługa sił globalistycznych. Na miejscu Jana Pawła II, jezuita Franciszek wychowany w populistycznej atmosferze Argentyny, pomagający Obamie w podnoszeniu rangi fałszywej mantry globalnego ocieplenia. Papież strzeżony przez liczną ochronę, bezpiecznie siedzący za wysokim murem, jednocześnie zalecający wiernym w Europie przyjmowanie do domów islamskich uchodźców. Przypomnijmy, że kiedy w bodajże 846 r. islamscy “uchodźcy” napadli i plądrowali Rzym, ówczesne papiestwo ocalało właśnie dzięki otaczającym je wysokim murom…
Więc, chyba obaj filozofowie mieli rację, tak Marks, jak i Santayana. Tylko, że z Santayaną mamy większe szanse przeżycia, oczywiście znając naszą historię…