Nie pamiętam jak pod sercem dźwigany, rosłem i mężniałem, z upodobaniem pławiąc się w ożywczych płynach. Nie pamiętam boskiego połączenia życiodajnych treści z łaskawą dawczynią.
Nie pamiętam drogi do światła i pierwszego haustu ludzkiego powietrza, kiedy głośne westchnienie wymęczonej kobiety oznajmiło koniec niewypowiedzianego wysiłku. Nie zapamiętałem też ciepła splotu kochających ramion i spojrzenia pełnego uwielbienia. Nie dane mi pamiętać nieprzespanych nocy, gdy moje kwilenie poruszało drżenie serca, wiecznie gotowej niewiasty. Nie pamiętam szpitalnego czuwania, łez wspólnej boleści i heroizmu walki o mój byt na tym świecie. Nie mogę sobie przypomnieć bezmiaru tęsknoty, przy każdym koniecznym rozstaniu. Nie pamiętam nieskrywanej euforii, kwitującej moje, nawet najmniejsze, życiowe sukcesy. Nie zapamiętałem wsparcia, gdy gorycz porażki wieńczyła me niemądre poczynania. Nie pamiętam wilgotnych powiek, kiedy wybaczenia moja niegodziwość doznawała. Nie pamiętam dumy w zmęczonych oczach, gdy współczesność na piedestały mnie wynosiła, szacunkiem nie zawsze zasłużonym, obdarzając.
Nie pamiętam uśmiechniętego wzroku śledzącego ukradkiem szczęście mej rodziny. Nie pamiętam uścisku dłoni na jej pooperacyjnym łóżku, kiedy miłość do dzieci zwyciężała chorobę. Nie pamiętam też uradowanego serca za stołem wigilijnym, kiedy przypatrywała się bezgłośnie współbiesiadnikom. Nie pamiętam pierwszej wymiany miłosnej akceptacji z przytulanym wnukiem, którego maleńkie rączki babcinego ciepła po omacku szukały. Nie pamiętam jasnej iskierki w przeżytych źrenicach, gdy siedząc w kącie pokoju, rodzinny rozgardiasz obserwowała. Nie pamiętam jej ściszonej zadumy nad mogiłami najbliższych i wszechogarniającego pragnienia bycia, choć jeszcze przez chwilkę, maleńkim epizodem w życiu ukochanych. Nie pamiętam wiecznej miłości płynącej z jej duszy, której zwyczajność szczelnie wypełniała moje dotychczasowe życie.
I tego wszystkiego, czego nie pamiętam nigdy już nie zapomnę.