Pewnego razu poproszono, abym zrobiła coś dla dzieci z Teneryfy. Zrobiłam więc Małą Golgotę i...

0
0
0
/

SAM_6429 (1)Fragmenty wspomnień z pobytu na wyspie, na której mieszkają wspaniałe polskie dzieci. Wieczór... Co to był za dzień! Znaki od dzieci... szczególnie jeden... ale najpierw... Zbudowałam Krzyż z dzikich wysuszonych badyli. W końcu zaczęliśmy Wielki Post. Długie, solidne, suche kije skrzyżowałam i przebiłam starym zardzewiałym gwoździem. Innego nie było, ale ten pasował bardzo. Postawiłam w szczególnym miejscu w wielkiej donicy, od razu na wejściu w rogu tarasu. Moje dzieci i ja poczuliśmy to! Zaczęliśmy znosić wulkaniczne kamienie. Ja te wielkie, oni mniejsze, ale i potem ambitnie coraz większe. Z wulkanicznymi tak można, bo są lekkie. Zbudowaliśmy razem kamienną górkę wokół Krzyża, tak że zasłoniliśmy całą donicę. Znalazłam ładny, szeroki kawałek deski i wypaliłam lutownicą na nim napis: "Mała Golgota".SAM_3806 Gdy skończyliśmy przyjechali goście... grupa dzieci zebranych pośród polskich mieszkańców Teneryfy. Ustawiłam napis na naszej usypanej skalistej górce i oznajmiłam żartobliwie nie do końca praktykującym: „no! Teraz można mnie nazwać 'nawiedzoną'. … nie potępili mnie... uśmiali się razem ze mną. Pani domu, która ma talent florystki, zaplotła z jedną z dziewczynek koronę cierniową po czym zawiesiły ją na Krzyżu. Ustawiłyśmy tam jeszcze latarenki ze świeczkami pomiędzy skałkami i naprawdę wszystko stało się w tym miejscu... znaczące. Jak to zadziałało? Chyba dość szybko. Dzieci wparowały na taras, niedaleko Krzyża stał wielki stół, na którym zaczęły się prace plastyczne – obrazki rysowane na deseczkach. Gotując obiad, słyszałam ich dialog i podpatrywałam je. Obraz cudny. Po prostu dzieci! Jeden z 5-latków powiedział, że nad nami są lampy i sufit. Ale zaraz starszy chłopiec, którego mamusia zmarła w zeszłym roku stwierdził, że nad nami jest Pan Bóg, bo nad nami jest Niebo i On jest w Niebie. Przynosząc im picie powiedziałam: „EEEE! Co to byłby za Pan Bóg, gdyby tylko w Niebie siedział. Wiecie, gdzie On jest?" A one, że jest wszędzie. Pokazałam im, że najbardziej to Pan Bóg jest w każdym z ich serc! A mały Filipek dodał, że Pan Jezus siedzi właśnie koło niego, tylko że Go nie widać, ale On tam jest! ...i … 'poklepał' niewidocznego, ale obecnego Jezusa po plecach! Któraś z dziewczynek zaczęła mówić, że jest jeszcze Duch Święty, ale Jego to już wcale nie widać!!! Nie można zobaczyć. Wtedy mnie Bóg poruszył i od razu powiedziałam najbardziej intrygująco i zachwycająco, jak tylko sama ten zachwyt poczułam: „A czy wiecie, że Duch Święty tu jest teraz?” Dzieci zdziwiły się, a ja dalej pytałam: „A wiecie po czym możecie poznać, że Duch Święty tutaj jest, chociaż w ogóle Go nie widzimy? …bo NAPRAWDĘ istnieje taki sposób, aby wiedzieć, że On tutaj jest, ale to wielka tajemnica!!!” Och! …jak im się oczka pootwierały! Zaciekawione wzdychały... jak to ciocia? Jak to dopytywały? Jak to sprawdzić? Zapytałam więc retorycznie: „A czy wy myślicie, że sami sobie wymyśliliście to wasze teraz rozmawianie o Bogu??? Nie! To wcale nie był wasz pomysł! To był właśnie pomysł Ducha Świętego w was! ...i po tym poznajecie, że Duch Święty jest z wami, że daje wam takie myśli i takie rozmowy!" Dzieci wyglądały na maksymalnie zaintrygowane! Jakie piękne były te ich pootwierane z zadziwienia buźki!!! Zostawiłam je z ich myślami i trochę sobie pomilczeli przy dalszym rysowaniu. Gdy po jakimś czasie któreś z dzieci zaczęło prowokować, używając głośno wyrazu 'dupa' zapytałam retorycznie: „a to słowo jest od Ducha Świętego?” Oczywiście, one już wiedziały, od razu wykrzywiły buźki mówiąc: NIEEEEE! - połowa z tych dzieci jest z rodzin niepraktykujących, mają swoje historie życiowe. Ale żaden z rodziców nie miał nic przeciwko rozmowom z dziećmi o Bogu. Po powrocie do Polski zadzwonił do mnie fundator całej sprawy mówiąc, że rodzice dziwią się, że teraz ich dzieci ‘TAK’ śpiewają. Pytam o co chodzi, czy o to że poćwiczyliśmy emisję głosu śpiewając o Miłości Jezusa pośród skał? Ale nie chodziło o jakość śpiewu, ale właśnie, że śpiewają… ‘TAK’! „ No wiesz Kasia, usiłowano mi wyjaśnić, po prostu ‘TAK’! Dla mnie to jasne, że nasza Mała Golgota zaczęła działać w dzieciach i w nas wszystkich! Potem nakarmiliśmy naszą trzódkę i poszliśmy zwiedzać piękną galerię, przygotowaną przez dzieci na ogrodowych, skalistych tarasach. To były deseczkowe prace plastyczne, ustawione w kamiennej pylistej ziemi, były śliczne! Chłopcy zrobili swoją galerię, dziewczynki swoją. Naprawdę piękne, podpisane z tyloma błędami ortograficznymi, jakich nikt by nie wymyślił! Dzieci uczą nas autentyczności! Pewnego dnia wyruszyliśmy pieszo w górę do Fasni. Podziwialiśmy mieszkania w skałach, a ich realna skromność, żeby nie powiedzieć bieda na – nazwijmy to – wiejskim rewersie Teneryfy może zadziwić. Po prostu wbite w skałę pomieszczenia i stare meble na zewnątrz, gdzie się je, siedzi, pracuje, często i gotuje… tak po prostu. Wracając z miasteczka na naszą wieś, śpiewaliśmy z dziećmi wesołe piosenki o Jezusie! Krzyczeliśmy między skałami: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia!!!” A wieczorem zapaliliśmy latarenki ze świecami pod Krzyżem na skałkach i … to dopiero był widok… a wiatr wiał nieustannie. …kolejny dzień… Dzisiaj z dziećmi powędrowaliśmy piękną trasą nad ocean. Po drodze troszkę śpiewaliśmy. Ale głównie dreptaliśmy w słońcu poprzez wypaloną ziemię wśród kaktusów i wzdłuż plantacji bananów. Były po drodze postoje dla duszy, Krzyż nad przestrzenią pustynną a pod koniec drogi nad wiszącą skałą ołtarz, z mównicą i ceramicznym obrazem strojnej Maryi. Tutejsza Maryja, taka ich Czarna Madonna jest wszędzie. Przy wejściach do mieszkań, na plakatach w supermarketach. Nie przekłada się to na ilość ludzi obecnych w Kościele. Nie ma też codziennych Mszy Świętych, raczej na jeden kościół przypadają dwie Msze Święte na tydzień. SAM_3829Powędrowaliśmy przez spokojną, ale jednak turystyczną miejscowość, pełną hoteli i restauracji nad oceanem. Trasa wiodła górą, a potem skalistą drogą w dół. Jak w Tatrach, tylko prowadzącą nad spektakularnie roztrzaskującym się o skały oceanem. Zatoka była dziko zamieszkana przez hipisów i rastamanów. Domki z traw, ze szmat, kartonów, drogi wytyczone kamiennym krawężnikiem. Leżeli, albo siedzieli, grając w coś. Pili wina, ktoś coś krzyczał, ktoś – chyba jakiś hipis w wieku emerytalnym kleił papierowe widokówki, w sumie takie szkolne wyklejanki... Dziwny klimat... nic nierobienia, ale też nieszukania. Po prostu siedzenie albo leżenie, niektórzy nago... były tam też dzieci. Tych było mi żal. Czasem jakiś człowiek coś pokrzyczał. Dwóch mężczyzn na sofie ustawionej na plaży (skąd tam sofa???) zaczepiało mnie... Taaaak... tu można było kobiecie poszukać schronienia, nawet takiej wiekowej jak ja, ale o co by tak naprawdę chodziło? Bynajmniej o nic wzniosłego. Tu nie było ideałów! Nie było artyzmu, szaleństwa jakiejś sztuki! Po prostu… leżenie... albo dla odmiany siedzenie..., tyle że nad oceanem, w ciepłym lutowym słońcu na Teneryfie. Nie chcę myśleć jak wygląda tam wieczór, ale jedno zapamiętam. Pustkę w ich oczach... taką nudę. Przy jednej z dziur wykutej w skale siedział młody chłopak z butelką wina. Przyglądałam się mu, a on mi. Miał taki okropnie pusty wzrok. Jakby mu ktoś odebrał duszę! To był trudny widok. Który z bożków obiecał im, że będzie wspaniale? Że będzie nieziemsko? Transcendentalnie? A jest... siedzenie, albo leżenie i nic więcej. Nawet rozmowy jakby pozbawione słów... Naprawdę trudny to widok, jeśli się patrzy oczami głęboko w dusze. Bardzo smutny. Naprawdę. W naszym ogrodzie, gdzie ciężko o soczysty trawnik, postanowiliśmy ułożyć wielką mozaikę na piaszczystej ziemi. Znaleźliśmy w jakimś schowku stos ceramicznych, kolorowych płytek i oczywiście od razu uznaliśmy, że nam się przydadzą. Dziś też jeden z chłopców, który przechodzi ogromny smutek w swoim życiu, bo jakiś czas temu zmarła jego mama, miał swoje momenty. Bardzo rozgniewany, ale też prawie rozpłakany powędrował na górę, na dach. Poszłam za nim, usiadłam, trochę go przytuliłam, ale za chwilkę się wyrwał i odszedł za mur. Zostałam i po prostu mówiłam różaniec. Niewyobrażalne było dla mnie jego święte cierpienie. Po chwili wyłonił się zza muru, sprawdzając czy jeszcze jestem. Opowiedziałam mu o planach ułożenia mozaiki z płytek na ziemi, zaproponowałam małemu, żeby pomógł mi przenosić płytki, ale powiedział twardo, że nie ma chęci. Spokojnie powiedziałam: dobrze i poszłam sama szykować materiał do budowy mozaiki. A za chwilkę zobaczyłam, jak ten niesamowicie wrażliwy i już niezwykle ciężko doświadczony chłopczyk, dźwiga płytki ceramiczne. Poprosiłam aby wybrał miejsce na nasze dzieło. Wybrał. Tak... to trudne pamiętać, żeby sobie nawzajem dawać czas, ale samemu go nie marnować, ale modlić się za siebie i wciąż DAWAĆ CZAS! Czyż Bóg nas popędza? …nadzieja bez oczekiwań! Hiszpański styl na Teneryfie to właściwie jedno wielkie dawanie sobie czasu. Ksiądz dziś zmienił plany, powiedział, że nie przyjedzie poświęcić domu, że przyjedzie za tydzień. Tylko że nas tu już nie będzie wtedy. Ale czy można się na niego gniewać? Obyczajowość hiszpańska jest … bezczasowa na Teneryfie. Nie pozostaje nic innego, jak się przyzwyczaić. W sumie to nie takie trudne po tylu pielgrzymkach hipisowskich w Polsce! Jakże one mnie pięknie ukształtowały!!! Jak bardzo pozwoliły zobaczyć wolność i radość w dawaniu sobie nawzajem czasu! ...no... przynajmniej troszeczkę to pojęłam... Wulkan el Teide Cóż za widok Panie!!!! Ziemia spalona wulkanem w świetle Twojego Słońca!!!! Pod wulkanem el Teide pustynne, odsłonięte ziemie są takie... no właśnie odsłonięte! Dusza planety bez zakamarków, całkiem odkryta. Skały czerwone, czarne... nawet seledynowe... bez drzew, same spalone krzewy, łodygi... i żwir albo czarne kamieniste wulkaniczne płaszczyzny, a wszystko suche. Nigdy bym nie przypuszczała, że pustynia tak bardzo mi się może podobać!!! Tak pociągać!!! Tu jest przestrzeń, bez chmur, chmury zostały niżej. Jesteśmy nad chmurami na pustkowiu. Czuje się potęgę Boga w Jego stworzeniu, które – gdyby się tu zostało samotnie, mogłoby zabić. Ale taką pustynię ma się w sobie, groźną i piękną jednocześnie. Straszną i kolorową. Nawet gdy się jest zamkniętym w szarym świecie blokowisk, przestrzenie są nieograniczone w każdym z nas. Dzięki Łasce dziś zobaczyłam Majestat stworzenia. Obraz ten i te uczucia czuję, że posłużą mi na długi czas. Jest w tym jakiś cel, choć może teraz go nie rozumiem. Ale czy musimy wszystko rozumieć? Dzieci zachwycone górami... skałami... pustynią... piękne młode istoty, nieświadome ile pustyń czeka ich jeszcze w życiu! I dobrze, wszystko ma swój czas. Nawet na pustyni, jest czas aby się nią cieszyć i czas, aby przeżyć na niej męki. Być na pustyni, a zobaczyć ją, to dwie różne historie postrzegania… Można być i nic nie zobaczyć, ale można być i dotknąć nieskończoności…

Kolejny dzień…

Przygotowałam dla dzieci krainę poszukiwania skarbu. Mają 7 baz, na których czekają zadania. Śmieszne i zwykłe. Mają mapę ogrodu i będą szukać. Ostatnia baza wskazuje na skarb, który jest pod najdalszym kaktusem! To są imiennie zapakowane płytki ceramiczne z napisem: „Kocham Cię /tu imię np. Adasiu! Bóg." Mam nadzieję, że nie rozczarują się... ta słodycz jest dla duszy... słodycze dla ciała już i tak wszystkie wyjedzone! Nie rozczarowały się. Były szczęśliwe i dziwnie refleksyjne! … Tutaj jest sucho, nie ma nigdy śniegu, wodę się dowozi do wielkich zbiorników dla użyźniania nielicznych roślin. Ludzie mieszkają w wydrążonych skałach, jak na pustelni, wśród pustynnej przyrody. Wydawać by się mogło, że takie okoliczności, cały ten niezwykły mozół uprawy niemal w kamieniu, skłania do relacji ku Bogu. A tymczasem, wędrując przez góry szlakiem do miasteczka na niedzielną Mszę, widuje się rolników pracujących w kamiennym polu. Nie idą na Mszę. Ale orzą ziemię. Kamienne przestrzenie ich pól… I ta wszechobecna skała... W skale jest tutaj wszystko. Po pierwsze w skale jest nasz dom, tylko 3 jego ściany są dobudowane, a jedna jest po prostu skałą. Taras, na którym się mieszka, pokazuje przestrzeń wysuszonego słońcem i wiatrem egzotycznego piękna. Kolczaste krzewy, kamienie, grube, nieprzyjazne, mięsiste liście, które nie mogą być dla nikogo ani pożywieniem, ani schronieniem. Widzę w tym piękno. … Każdego poranka na Teneryfie, na górze piętrzącej się przed tarasem domu wbitego w skałę, wędruje stado kóz. Ich opiekun krzyczy na nie, one odpowiadają głośnym meczeniem i dzwonkami. Do nas też pada głośne: „Ola!” Wieczorami rytuał powtarza się tylko w przeciwną stronę. Dzwonki kóz to piękna muzyka… A za ruinami kościółka, przed skalistym domem, w którym już stoją nasze spakowane plecaki, rozciąga się niezmiennie ocean. Nie ma turystów. Nie ma hałasu, a wiatr tutaj szepcze psalmy wprost do ucha…  

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną