Egipt czyli tam i z powrotem

0
0
0
/

Nieco ponad dwa lata od ustąpienia Hosniego Mubaraka pod naciskiem ulicznych protestów i rok od demokratycznego wyboru Mohameda Mursi na prezydenta Egiptu armia znów chce mieć ostatnie słowo.


Po ponad dwóch latach plac Tahrir znów codziennie zapełnia się demonstrantami. Gwałtowne demonstracje trwają o tygodnia. W poniedziałek wieczorem armia wystosowała wobec prezydenta twarde ultimatum ustami ministra obrony el-Fataha Saida es-Sisi W ciągu 48 godzin ma doprowadzić do uspokojenia sytuacji albo zrobią to wojskowi. "Jeśli żądania narodu nie zostaną zrealizowane w ustalonym czasie, siły zbrojne będą musiały przedstawić mapę drogową ku przyszłości" stwierdził egipski generał. Co to oznacza można się domyślać biorąc pod uwagę, że sztab już zapowiedział rozpisanie nowych wyborów prezydenckich. Sam Mohamed Mursi odrzucił sugestie sztabu. „Jestem prezydentem Egiptu, który reprezentuje wszystkich Egipcjan” -  stwierdził prezydent na swojej konferencji prasowej jaka odbyła się w nocy z wtorku na środę. Jego wystąpienie transmitowała egipska telewizja.


Krew na ulicach Kairu


Dzisiejszy dzień ma więc wszelkie cechy politycznego thrillera bo termin ultimatum mija właśnie dziś około godziny 16.30. Rano pojawiły się informacje o gotowości do rozmów ze strony ośrodka prezydenckiego jednak już przed południem zostały zdementowane przez wojskowych, którzy jednocześnie obiecali, że „są gotowi bronić państwa przed terrorystami i głupcami”. Trzeba podkreślić, iż ultimatum ministra obrony nastąpiło po wyraźnych zachętach ze strony opozycji którzy zresztą wystosowali wobec prezydenta swoje ultimatum, jedna z racji tego że poparte było one jedynie masami protestujących cywilów a nie bagnetami armii, jego termin przeminął bezowocnie wczoraj. Opozycyjnym demonstrantom oraz żądaniom oficerów sekundują także media w większości nastawione niechętnie wobec prezydenta Mursiego.


Wojsko ewidentnie sprzyja antyprezydenckim demonstrantom, których obstawia i ochrania. Korespondenci donieśli nawet o tak symbolicznym wsparciu jakim było zrzucanie demonstrantom państwowych flag z wojskowych helikopterów. Jednocześnie żołnierze nie chcą ochraniać zwolenników obecnego prezydenta. We wtorkowy wieczór opozycyjni demonstranci zaczęli atakować siedzibę Bractwa Muzułmańskiego z którego wywodzi się Mohamed Mursi. Ponieważ policjanci ani żołnierze nie reagowali ogień otworzyli uzbrojeni ochroniarze obiektu co doprowadziło do generalnego szturmu rozjuszonego tłumu. Efekt – doszczętnie splądrowany i zniszczony budynek oraz 7 ofiar śmiertelnych.


Z kolei wczoraj wieczorem doszło do starć na słynnym placu Tahrir między demonstrantami popierającymi prezydenta Mursiego i Bractwo Muzułmańskie a ich przeciwnikami. Bilans okazał się jeszcze bardziej tragiczny bo jak podało dziś rano ministerstwo zdrowia odnotowano 16 ofiar śmiertelnych i ponad 200 rannych. Dziś ulice Kairu znów powoli zapełniają się politycznie zmobilizowanymi tłumami z obu stron barykady. Światowe media obiegły obrazy zwolenników Mursiego, którzy po doświadczeniach ubiegłych dni przyszli na demonstracje w kaskach motocyklowych lub budowlanych oraz z solidnymi drewnianymi kijami. Wypytującym ich dziennikarzowi telewizji „Russia Today” zapowiedzieli, że wobec tego iż „opozycja chce powrotu do czasów Mubaraka” będą „walczyć do samego końca”. Czy spełnią swoje obietnice w obliczu uzbrojonych żołnierzy i czołgów na ulicach stolicy?


Co zrobi armia?


Trzeba pamiętać, że uliczny bunt z 2011 roku, który zakończył prawie 50 letni okres bezpośredniej dyktatury wojskowych, miał przede wszystkim podłoże socjalno-ekonomiczne. Kryzys ekonomiczny odbił się na egipskiej gospodarce a wysokie bezrobocie przybrało szczególnie dotkliwe rozmiary wśród młodych. Jednak obalenie rządzącego przez 30 lat Hosniego Mubaraka i otwarcie sceny politycznej doprowadziło do przejęcia inicjatywy przez najbardziej scementowaną i najlepiej zorganizowaną po stronie opozycji frakcję czyli przez Bractwo Muzułmańskie, już od czasów pierwszego wojskowego prezydenta Nasera ostro represjonowane przez władzę i walczące z nią.


Partia stworzona przez Bractwo wygrała wybory parlamentarne na początku 2012 r. Zresztą drugie miejsce zajęli w nich jeszcze bardziej radykalni salafici. W pięć miesięcy później w wyborach prezydenckich zwycięstwo islamistów nie było już tak zdecydowane. Dość wspomnieć, że w pierwszej turze żaden z kandydatów nie przekroczył 25 proc. poparcia, co dowodziło dekompozycji dawnej opozycji przeciw Mubarakowi.


Obecne protesty są nie tylko wyrazem niezadowolenia liberalnych i lewicowych frakcji opozycji zmajoryzowanej w nowym układzie politycznym przez islamistów. Są także wyrazem autentycznego niezadowolenia społecznego, wobec faktu, że nowa władza nawet w minimalnym stopniu nie była w stanie poprawić sytuacji egipskiej gospodarki. Inne sprawa, że w sytuacji jej dużego uzależnienia od wpływów z turystyki trudno ją odbudowywać w warunkach permanentnej politycznej destabilizacji, która w gruncie rzeczy nabrała rozpędu niemal nazajutrz po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich.


Fakt że Bractwo i sam Mursi mają demokratyczną legitymację i poparcie sporej części społeczeństwa, na prowincji pewnie większości, usztywnia jego pozycję. Jednak jak dowodzi historia w sytuacji rewolucyjnej decyduje postawa mas w wielkich miastach a w nich, szczególnie w Kairze, Bracia Muzułmanie nie mogą już czuć się pewnie. Wydaję się, że można snuć analogię do sytuacji w Turcji, gdzie młodzież o raczej liberalnym nastawieniu podniosła uliczny bunt przeciw władzom wywodzącym się z umiarkowanie islamistycznej AKP. W Egipcie jest znacznie więcej materiału palnego bo problemy ekonomiczno-socjalne młodych są znacznie większe, Partia Wolności i Rozwoju zaś jest bardziej radykalna niż AKP, więc protesty w Stambule były kolejną iskrą przykładu nań rzuconą.


Cała sytuacja pokazuje jedynie, że arabska wiosna w Egipcie może okazać się owym „zmienianiem wszystkiego by nie zmienić niczego” z powieści hrabiego di Lampedusa. Wojsko oddało instytucje polityczne, ale faktycznie zapewniło sobie immunitet i faktyczną niezależność wobec polityków. Skazany w czerwcu zeszłego roku na dożywotnie więzienie Hosni Mubarak okazał się jedynym poważnym kozłem ofiarnym, zresztą i w jego sprawie toczy się właśnie proces apelacyjny. Teraz korzystając ze swojej w gruncie rzeczy nienaruszonej pozycji wojskowi znów wkroczyli w proces polityczny. Czy chodzi im faktycznie jedynie o uspokojenie sytuacji, bo obecne destabilizacja uderza całkiem bezpośrednio także w interesy wojskowych oficjeli od dawna głęboko zaangażowanych w sferę biznesową? W tyle głowy pojawia się druga arabska analogia. W Algierii po demokratyzacji i zwycięstwie islamistycznego Islamskiego Frontu Ocalenia w wyborach parlamentarnych w 1991 roku doszło do wojskowego zamachu stanu. Wybuchła wojna domowa, która kosztowała życie według różnych szacunków 50-140 tys. obywateli. Ekipa reprezentująca armię dzierży władzę w Algierze po dziś dzień. Trudno jednakże, wobec nasilenia politycznego antagonizmu angażującego na egipskich ulicach masy obywateli i prowadzącego do utraty legitymacji i sprawności działania instytucji państwa, wyobrazić sobie pomyślne przezwyciężenie tego stanu rzeczy bez arbitrażu wojskowych.


Karol Kaźmierczak
fot. sxc.hu

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną