Stanisław Michalkiewicz: Tuska i Laska opuszcza szczęście

0
0
0
/

Niedobrze z tym całym premierem Tuskiem, podobnie jak i z jego Platformą Obywatelską. Nie tylko bezpieka powoli, ale nieubłaganie zwija nad nim i nad nią parasol ochronny, to znaczy - dyspozycyjność agentury w niezależnych mediach głównego nurtu, no i oczywiście - w Salonie, który Donalda Tuska obcmokiwał - ale najwyraźniej opuszcza go też szczęście. W rezultacie, kto się teraz z nim zwiąże, ryzykuje rychłą kompromitację.

 

Ofiarą takiej kompromitacji padł właśnie padł doktor Maciej Lasek, zwany niekiedy "pułkownikiem", któremu premier Tusk obiecał był "sporo pieniędzy", żeby "rozpowiadał" o katastrofie w Smoleńsku odwrotnie od tego, co rozpowiada o niej poseł Antoni Macierewicz.


Pan doktor Lasek, zwany niekiedy również "pułkownikiem", próbując wywiązać się z obstalunku, wystąpił z programem o "błędzie pilota" zaraz po tym, jak po zarządzonym 20 maja przez prezydenta Putina współdziałaniu rosyjskiej FSB ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce, niezależna prokuratura, tym razem już z wielką pewnością siebie ogłosiła, że na próbkach, jakie pół roku temu przekazali jej Rosjanie, żadne ślady trotylu nie zostały wykryte.


Czy naprawdę, czy tylko zgodnie z rozkazem przekazanym niezależnej prokuraturze wojskowej przez współdziałające służby - tego oczywiście nie wiemy, ale niczego przecież wykluczyć nie można.


A nie można tym bardziej, że oto wersja rozpowiadana przez pana doktora Laska, zwanego niekiedy "pułkownikiem" została podana w wątpliwość przez katastrofę lotniczą, jaka miała miejsce w sobotę 6 lipca w San Francisco, gdzie rozbił się samolot pasażerski należący do południowokoreańskich linii "Asiana".


Jak każdy mógł zobaczyć, konstrukcja tego samolotu była na tyle mocna, że spadł na ziemię w zasadzie w całości - podczas gdy tupolew, który rozbił się 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku, rozleciał się na mnóstwo drobnych fragmentów.


Tymczasem okoliczności obydwu zdarzeń były w zasadzie podobne: piloci za wcześnie zeszli poniżej dopuszczalnej wysokości, w rezultacie czego samolot nie zdążył już się poderwać i uległ katastrofie.


Dlaczego jednak - nie licząc ogona, który oderwał się po uderzeniu w barierę oddzielającą lotnisko od morza, koreański samolot zachował się w całości, podczas gdy tupolew nie?


Błędem pilota wytłumaczyć się tego nie da, więc ciekawe, jakie łgarstwa współpracujące służby podsuną teraz panu doktoru Lasku Macieju, żeby nadal mógł "rozpowiadać" według obstalunku premiera Tuska Donalda, nad którym nie tylko zwijany jest parasol ochronny, ale którego najwyraźniej opuszcza szczęście?
 

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną