Kleryk z Polski, klerycy z Hiszpanii. Mnóstwo wspólnych tematów, okazji do porównań, dzielenia się zainteresowaniami. I obserwowania, jak w przyszłości stawać się coraz lepszym kapłanem.
Jan Inglot, kleryk z wrocławskiego seminarium, przyjmował dwóch Hiszpanów w swoim rodzinnym domu. Tak zwyczajnie, naturalnie. I – jak podkreśla ks. Jan – w atmosferze nieco świątecznej.
- Mama przygotowywała sporo typowo polskich potraw – mówi. – Spędzaliśmy ze sobą więcej czasu przy stole, piliśmy wspólną kawę. Czasu było wystarczająco, by porozmawiać i o sprawach błahych i bardziej głębokich.
Jako przedstawiciele dwóch różnych nacji, równocześnie odpowiadający na to samo powołanie, często rozmawiali o formacji, o organizacji seminariów, zwyczajach czy sprawach związanych z wiarą. Opowiadali sobie o funkcjonowaniu swoich rodzin. Szukali podobieństw, jak to że ks. Jan i jeden z Hiszpanów pochodzą z rodziny wielodzietnej. Choć rodzina Hiszpana imponowała liczbą dzieci nieco bardziej: było ich aż jedenaścioro, z czego pięcioro planowało się spotkać na ŚDM w Krakowie.
Hiszpańskie seminarium
Z zaciekawieniem odkrywali różnice. Np. to, ze w Hiszpanii formacja kapłańska trwa dłużej. Że naprawdę nie nosi się tam sutann, a jedyną oznaką zewnętrzną kapłaństwa bywają koszule z koloratkami. Że pierwszy rok studiów mają w Hiszpanii zorganizowany zupełnie inaczej niż w Polsce: u nas bywa, że klerycy wyjeżdżają na pewien rodzaj odosobnienia (np. wrocławscy klerycy pierwszy rok spędzają w Henrykowie, raczej nie kontaktując się ze znajomymi). W Hiszpanii – zupełnie inaczej: przebywają trochę w seminarium, trochę w rodzinnym domu.
- Spodobało mi się to, że mają bardzo dużo praktyk na parafiach – mówi ks. Jan. – W kolejnych latach pracują tam najpierw co niedzielę, potem dochodzi do tego jeszcze sobota i piątek. Z perspektywy przygotowania do kapłaństwa wydaje się to bardzo korzystne: klerycy mają okazję doświadczyć parafialnej rzeczywistości, sprawdzić, jak się w niej odnajdują, wiele nauczyć. Po święceniach diakonatu mają pełny rok praktyki na parafii i dopiero po nich przyjmują święcenia kapłańskie.
Goście z Hiszpanii i ks. Jan podczas ŚDM nabyli sporo wiedzy. Brali też udział w wielu wydarzeniach diecezjalnych. Za bardzo trafiony uważali np. występ włoskiej zakonnicy-piosenkarki, doskonale pasujący do atmosfery radości i dynamiczności, panującej na ŚDM.
- Ten czas spędzony z Hiszpanami odbieram w kluczu wyjątkowości – mówi Jan Inglot. – Gościnność jest dla mnie bardzo ważna. Odkrywam, że – realizowana przecież tak zwyczajnie, w konkretnych czynnościach – ma głęboki wymiar wewnętrzny. Wielokrotnie docierało do mnie, że gdy kogoś goszczę to sytuacja jest podobna do sytuacji Abrahama wówczas, gdy przyjął pod swój dach podróżnych, w rzeczywistości przyjmując Boga. I w taki sposób patrzę na moich gości z Madrytu.
Ważne, by być
Czasem rozmawiali dużo. Czasem razem milczeli. Tak i tak było dobrze.
- Od naszych górali nauczyłem się ciekawej dla mnie i specyficznej gościnności – kontynuuje Jan Inglot. – Tego, że podaje się na stół potrawy nieskomplikowane; to co jest – i przebywa się razem. To bycie ze sobą jest tu najważniejsze. Niekoniecznie trzeba o czymś rozmawiać. Ważne, by być. Coś takiego działo się między ks. Janem a Hiszpanami.
- Było wzajemne zainteresowanie, ciekawość, obecność – mówi. –A dla mnie ważna była ich radość i otwartość. Nie stawiali sztucznych barier, byli nastawieni na kontakt.
ŚDM w diecezji stało się dla ks. Jana także okazją do głębszego zapoznania się z pracą na parafii. Poznawania parafian i sposobu pracy ks. proboszcza, która nie ograniczała się tylko do organizacji liturgii, ale obejmowała wiele innych obszarów - animował, inspirował, łączył.
- Odkrywając coraz więcej sposobów pracy, także dzięki ŚDM, łączę moje doświadczenia bycia w duszpasterstwie akademickim z codzienną rzeczywistością na parafii. Obserwuję, jak dużą rolę odgrywają relacje pomiędzy duszpasterzami i młodzieżą – naturalne, serdeczne, głębokie, czasem opierające się na przyjaźni. I z doświadczenia własnej formacji w duszpasterstwie akademickim wiem, jak one są ważne. Z podziwem także odkrywam okazywany teraz szczególnie przez naszych parafian potencjał: to, jak wraz z twórczym liderem, potrafią bardzo się zaangażować, podarować dużo swego czasu i pracy – by razem zorganizować wspaniałe przedsięwzięcie.
Ks. Jan opowiada o wspólnym festynie, który zorganizowali dla gości. Animowaniu polskich i hiszpańskich zabaw. O tym, jak wydarzenie integrowało nie tylko z zapałem bawiącą się młodzież lecz także osoby starsze, które przyszły, by ze sobą porozmawiać.
- Radość i atrakcyjność naszych młodych gości ma wpływ na innych – podsumowuje. – I nawet jeśli nie włączyli się do wspólnego tańca, to dzięki ŚDM inaczej niż zwykle spędzili popołudnie - zauważa.
- Oczywiście można się zastanawiać, na ile takie wielkie przedsięwzięcie, tyle pracy, pieniędzy, zaangażowania przekłada się na efekty – podsumowuje ks. Jan. – A można po prostu to robić, bez komplikowania sytuacji. Bo na pewno dla wielu osób to jest ważne - konstatuje.
Fot. Lidia Maj