Polski dziennikarz porwany w Syrii

0
0
0
/

Porwanie polskiego fotoreportera przypomniało, że oddziaływanie wojny w Syrii przekracza granice regionu. Perspektywa zachodniej interwencji każe się obawiać czy polskie społeczeństwo nie zostanie w nią wciągnięte w bardziej bezpośredni i dojmujący sposób.

 

Informację o porwaniu fotoreportera Marcina Sudera podała wczoraj agencja Reuters. Wcześniej pracownicy Reutera wysłali zdjęcie Sudera do polskiego Studia Melon dla którego wcześniej fotografował z prośbą o potwierdzenie jego tożsamości. Z opublikowanych informacji wynika, że Suder przebywający w Syrii od początku lipca, robił zdjęcia jako „wolny strzelec”. Kilka jego zdjęć opublikowała francuska agencja Corbis, z którą poprzez pocztę elektroniczną fotoreporter kontaktował się jeszcze we wtorek. Dziś po południu rzecznik naszego MSZ Marcin Bosacki poinformował jednak że nie ma absolutnej pewności, że jest to uprowadzenie.


Porwanie miało by mieć miejsce w miejscowości Sarakib niedaleko miasta Idlib. Okolice Idlib są terenem ostrych walk między broniącą miasta armią rządową, a nacierającymi buntownikami. Suder skierował się w Sarakib do biura prasowego opozycji związanej z Wolna Armią Syryjską. Tymczasem według informacji Reutera, w czasie jego wizyty, co z pewnością nie było dziełem przypadku, biuro zostało zaatakowane przez współkombatantów WAS – zbrojnych islamistów. Pobili oni działacza opozycyjnego Manhala Barisza, ukradli znajdujące się w biurze pieniądze i sprzęt komputerowy oraz porwali polskiego fotoreportera.


Ewentualni porywacze przynależą najprawdopodobniej do odłamu Frontu Al-Nusra bądź Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu, tym bardziej że Reuter cytuje opinie, że wśród porywaczy byli nie tylko Syryjczycy, a to właśnie radykalni islamiści najchętniej korzystają ze wsparcia cudzoziemców. Te powiązane z Al-Kaidą organizacje często będące bezpośrednią kontynuacją kadrową podziemia irackiego i odgrywające coraz większą rolę w ramach sił rebeliantów, powielają praktyki które uskuteczniały właśnie nad Tygrysem i Eufratem. Jednak dodatkowym czynnikiem jest ostry konflikt między Wolną Armią Syryjską a islamistami tlący się co prawda od jakiegoś czasu ale zdetonowany przez dokonane dwa tygodnie temu przez tych drugich zabójstwo jednego z przywódców WAS [http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/3488-konflikt-w-szeregach-rebelii]


Jak podaje Komitet Ochrony Dziennikarzy w 2012 roku co najmniej 39 dziennikarzy zostało zabitych w Syrii, a 21 porwanych. Z porwanych większość została wydana, jednak los kilku nadal pozostaje nieznany.


Bez ambasady


Suder był doświadczonym fotoreporterem z kilkunastoletnim stażem. Robił zdjęcia także w warunkach wojennych w Afganistanie, Kongo, Palestynie czy Sierra Leone. Komentując jego osobisty dramat, o ile porwanie faktycznie miało miejsce, nie można jednak opędzić się od refleksji, że w pewnym stopniu padł on ofiarą jednostronności przekazu jaki na temat syryjskiego konfliktu formułują media zachodnie a za nimi polskie.


W przekazie tym w roli czarnych charakterów obsadzone są siły rządowe, zaś rebelianci przedstawiani są jako szlachetni bojownicy i obrońcy ludności cywilnej co sugeruje też iż niezależni dziennikarze z zasady powinni unikać współpracy z oficjalnymi syryjskimi strukturami i szukać źródeł informacji głównie po stronie rebeliantów. Sprawa porwania Sudera to kolejny dowód na to że po stronie opozycji roi się od terrorystów w najgorszym wydaniu, nad którymi rzekome „umiarkowane frakcje” rebelii nie mają żadnej kontroli. Refleksja ta ma swoje znacznie także, w kontekście dostaw broni jakie właśnie oficjalnie uruchomiły Stany Zjednoczone by wesprzeć przegrywających buntowników.


Ustami swojego rzecznika nasze ministerstwo spraw zagranicznych zadeklarowało, że trzyma rękę na pulsie. „Sprawą zajmuje się kilkanaście osób, zarówno w centrali MSZ, jak i w ambasadach państw graniczących z Syrią” – mówił wczoraj rzecznik Bosacki. Chciałoby się wierzyć w skuteczność owego „specjalnego zespołu” jego zadanie jest jednak cokolwiek utrudnione ze względu na zamknięcie ambasady RP w Damaszku. A zamknięto ją ze względu na bezpieczeństwo naszych dyplomatów niemal równo rok temu. Troska o nich była ze strony naszych władz o tyle uzasadniona, że wcześniej – w lutym 2012 r. Radosław Sikorski zgodził się aby nasza placówka reprezentowała w Syrii interesy USA, które właśnie zwijały z Damaszku swoją ambasadę.


Zastanawia czego spodziewał się premier Tusk i minister Sikorski zgadzając się na odgrywanie roli plenipotenta państwa uznawanego nie bez podstaw przez syryjskie władze za agresora i sponsora buntu przeciw nim. Służebność polskiej polityki zagranicznej wobec polityki Waszyngtonu po raz kolejny przyniosła negatywne skutki. Pocieszające, że na swojej dzisiejszej konferencji prasowej Bosacki informował, że w sprawie Sudera nasz MSZ współpracuje także z władzami Syrii.


Będzie interwencja?


Dramat polskiego dziennikarza przyćmił informacje ze Stanów Zjednoczonych, które mogą być niezwykle brzemienne w skutki także dla naszego kraju. Tydzień temu przewodniczący kolegium szefów sztabów sił zbrojnych USA generał Martin Dempsey poinformował, że administracja Obamy dyskutuje nad możliwością użycia siły w Syrii, jak twierdził: „Kwestia ta jest omawiana wewnątrz amerykańskich agencji rządowych”. Podkreślić trzeba, że jastrzębie w Kongresie na czele z senatorem Johnem McCainem ostro krytykują prezydenta Obamę za „bierność” i fakt iż administracja waha się w sprawie dostarczania syryjskim rebeliantów najbardziej zaawansowanej broni, szczególnie przeciwlotniczej, obawiając się by nie wpadła ona w ręce grup powiązanych z Al-Kaidą.


Carl Levin, szef senackiej komisji służb zbrojnych poprosił gen. Dempseya o prognozę kosztów ewentualnej interwencji. Generał nakreślił pięć scenariuszy: trenowanie i doradzanie opozycji, przeprowadzanie ograniczonych nalotów, stworzenie strefy zakazu lotów, stworzenie strefy buforowej wewnątrz Syrii oraz kontrolowanie arsenału chemicznego Damaszku.


Dempsey zastrzegł, że gdyby Stany Zjednoczone zdecydowały się na siłowe rozwiązanie należałoby liczyć się z koniecznością użycia "setek samolotów i okrętów" a to oznaczałoby wydatki rzędu około miliarda dolarów miesięcznie. Jak długo trzeba by je wydawać? Z pewnością nie przez miesiąc ani dwa, bo ewentualny upadek systemu opartego o partię BAAS tylko nasiliłby konflikt między różnymi religijnymi i etnicznymi społecznościami w kraju, od którego, ze względu na położenie Syrii, nie można by było umyć rąk tak łatwo jak w przypadku Libii. Dość wspomnieć, że jak informowała w zeszłym tygodniu telewizja Russia Today sam Katar wydał już na wsparcie dla rebelii 3 miliardy dolarów.


Wątpliwości co do interwencji a nawet wysyłania rebeliantom broni nabrał ostatnio największy „jastrząb” w kwestii syryjskiej brytyjski premier David Cameron. Kłopoty z islamskimi ekstremistami we własnym kraju sprawiają, że wizja dostarczania uzbrojenia ich odpowiednikom na Bliskim Wschodzie jest trudna do zaakceptowania dla części brytyjskiej opinii publicznej, a szczególnie elektoratu i działaczy Partii Konserwatywnej. Tymczasem w ostatnim okresie, trudno już negować rolę salafitów w szeregach rebelii.


Jeszcze ważniejsza jest zmiana nastawienia Egiptu, którą zasygnalizował na początku bieżącego tygodnia nowy, wysunięty na stanowisko przez wojsko minister spraw zagranicznych Nabil Fahmi. Choć określił on syryjską rebelię jako „walkę o wolność” to jednak mocna deklaracja o dążeniu do rozwiązania konfliktu „metodami pokojowymi” kontrastuje z apelami obalonego, wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego prezydenta Mursiego. który wzywał młodych Egipcjan do zbrojnego wspierania „swoich braci w Syrii”.


Choć post-naserowskie wojskowe elity egipskie nigdy nie miały idealnych relacji z rządzącymi w Syrii Asadami, z pewnością będą mieć bardziej pragmatyczne nastawienie, niż Bractwo Muzułmańskie. Jak do tej pory Egipt był głównym obok Kataru i Turcji sponsorem Wolnej Armii Syryjskiej.


Wszystko to wpływa na ewentualną politykę Waszyngtonu. Nie trzeba dodawać, że ewentualna decyzja o interwencji była by nie lada wyzwaniem dla polskich władz, nie słynących przecież z asertywności wobec próśb o zaangażowanie ze strony USA.


Na froncie i poza nim


Ofensywa wojsk rządowych oznacza oczywiście nasilenie walk. Wczoraj oddziały rządowe zajęły miasto Daraa przy granicy z Jordanią likwidując ostatnie ugrupowania rebeliantów i przejmując z ich rąk pewną ilość moździerzy. Dzisiaj armia rządowa przybliżyła się do mającego duże znaczenie strategiczne Homs przebijając się przez miejscowość al-Khalidieh. Do ciężkich walk między armią a ekstremistami z Frontu Al-Nusra doszło w okolicy Aleppo. Choć postępy wojsk prezydenta Asada są umiarkowane, to jednak przejęły one inicjatywę w konflikcie.


Tymczasem Antonio Guteres Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców ocenia, że w Syrii mamy do czynienia z „największym kryzysem humanitarnym od czasów wojny domowej w Rwandzie”. Ocenił liczbę uchodźców na 1,5 miliona, z których około 75% mają stanowić kobiety i dzieci. Z samego Homs uciekło około 50 tys. mieszkańców, głównie chrześcijan wypędzanych przez działających w mieście salafickich rebeliantów. Kierują się oni głównie do Turcji i Jordanii, co jest wielkim problemem dla Jordanii w której mieszka już prawie 2 miliony uchodźców palestyńskich z tego prawie 340 tys. ciągle w obozach dla uchodźców. Około 4 milionów mieszkańców Syrii głoduje. Tymczasem skala docierającego do kraju wsparcia humanitarnego wyraźnie spada. Odwrotnie proporcjonalnie do skali transferu broni.
                                                                                                                
 
Karol Kaźmierczak
fot. sxc.hu

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną