Jan Engelgard: Myśl Polska musi być pismem poważnym

0
0
0
/

- „Myśl Polska” tygodnik o ponad 70-letniej tradycji musi być pismem poważnym. Po katastrofie smoleńskiej zauważyliśmy wyraźny wzrost sprzedaży – wtedy mogliśmy wyjść naprzeciw „zapotrzebowaniu”, pójść ostro w tematykę smoleńską, pisać bzdury pod publiczkę. Może dzisiaj mielibyśmy lepszą sytuacje finansową, ale czy byłaby to wtedy „Myśl Polska”? Bardzo wątpię - mówi  redaktor naczelny tygodnika Jan Engelgard w rozmowie z Grzegorzem Lepianką.


Statystyki pokazują systematyczny spadek sprzedaży największych tygodników opinii i prasy codziennej. Jak spadek czytelnictwa wpływa na takie tytuły jak redagowana przez Pana „Myśl Polska”?

- Oczywiście nas to też dotyka, choć od pewnego czasu nastąpiła stabilizacja na poziomie 1500-1700 egz. To są najwierniejsi nasi czytelnicy, nierzadko czytający nas od 20 lat. „Myśl Polska” ukazuje się teraz w cyklu dwutygodniowym, bo na to nas teraz stać. Z drugiej strony obserwujemy jednak znaczący wzrost liczby korzystających z naszego portalu internetowego myslpolska.pl i myslpolska.info. To potwierdza trend ogólny – spadek czytelnictwa wydania papierowego i umacnianie się wydania internetowego.

Jak można zakupić „Myśl Polską” w internecie?

- Na naszej stronie jest opcja zakupu przez telefon komórkowy przy pomocy SMS. Cena jest niższa niż numeru papierowego, bo wynosi 3,66 zł. Zachęcam do tej formy nabycia.

Do jakiego czytelnika tygodnik „Myśl Polska” jest adresowany?

- Przede wszystkim do tego, który nas czyta od lat. Są to ludzie mniej zainteresowani wydaniem internetowym i kupują regularnie wydanie papierowe. Do nowych czytelników docieramy wyłącznie przez Internet, ich liczba jest kilkakrotnie większa niż wydania tradycyjnego. „Myśl Polska” jest kontynuacją swojej poprzedniczki z Londynu, jest to pismo o tradycji ponad 70-letniej. To jest zobowiązanie – takie pismo nie może przekształcić się w rewolwerowiec (czy szmatławiec, jak nazwaliby inni) – typu „Gazeta Polska”. To musi być pismo poważne, choć wiem dobrze, że dzisiaj nie jest to dobry czas na pisma poważne. Po katastrofie smoleńskiej zauważyliśmy wyraźny wzrost sprzedaży – wtedy mogliśmy wyjść naprzeciw „zapotrzebowaniu”, pójść ostro w tematykę smoleńską, pisać bzdury pod publiczkę. Może dzisiaj mielibyśmy lepszą sytuacje finansową, ale czy byłaby to wtedy „Myśl Polska”? Bardzo wątpię.

Częstym zarzutem kierowanym pod adresem redakcji tygodnika, jest linia prorosyjska pisma. Podobno to anachronizm uważać, że Rosja może być dla Polski sojusznikiem i partnerem gospodarczym.

- Jest to jeden z negatywnych stereotypów lansowanych od lat przez środowiska nieprzychylne, a często wrogie  myśli narodowej, np. przez „Gazetę Polską”. Pisała o tym już w latach 90. XX wieku, oskarżając o to wtedy także Radio Maryja i „Nasz Dziennik”. Problem polega na tym, że dzisiaj takie opinie i slogany powtarzane są także przez ludzi, którzy na zewnątrz odwołują się do myśli narodowej i tradycji narodowej. Jest to istotna zmiana w stosunku do lat 90., to jest bez wątpienia nasza porażka jako całości, porażka tych wszystkich, którzy po 1989 tworzyli od podstaw ruch narodowy. Jeśli takie oceny i negatywne opinie pojawiają się w „naszym” obozie, to jest to niczym innym tylko rezultatem oddziaływania tzw. mainstreamu solidarnościowo-piłsudczykowskiego. Takich pism jak „Gazeta Polska”, „Do Rzeczy” czy „Sieci”. Dla mnie nie mają one nic wspólnego z tradycją Narodowej Demokracji. Powiem wprost – „Myśl Polska” nie ugięła się przed tymi wpływami i jest jedynym pismem, które odwołuje się do tradycyjnej myśli narodowej. Tej linii nie zmienimy. Zarzut anachronizmu jest śmieszny, bo formułują to ludzie, którzy sami tkwią po uszy w XIX-wiecznych koncepcjach mesjanistycznych, które Narodowa Demokracja zwalczała od samego początku istnienia. Jeśli postulat dobrosąsiedzkiego ułożenia naszych relacji z Rosją i rozwijania z nią współpracy gospodarczej, a po wizycie Cyryla I w Polsce także na polu chrześcijańskim – jest anachronizmem, to jak nazwać podtrzymywania jakichś fantasmagorii o Międzymorzu czy sojuszu z Ukrainą przeciwko Rosji? Nie bądźmy niepoważni, to my jesteśmy nowocześni i stąpamy po ziemi, a nie ci, którzy zarzucają nam anachronizm.

Widzę, że nie ma pan szczególnej sympatii do „Gazety Polskiej”. A trzeba uczciwie przyznać, że redaktor Sakiewicz ze swoją ekipą budują swoją pozycję, w mediach po prawej stronie, niezwykle skutecznie.

- No i co z tego, skuteczność to nie jest jedyny wyznacznik tego, żeby coś uznawać za dobre. Dla mnie, wychowanego w innej epoce i według innych zasad niż obecnie dominujące, to nie jest argument. Szkody, które szeroko pojętej formacji narodowej uczyniła „Gazeta Polska” są ogromne. Ta gazeta, prezentująca obcą ruchowi narodowemu optykę i styl, powinna być powszechnie odrzucona przez ludzi odwołujących się do tradycji narodowej. Jeśli tak nie jest, to tym gorzej dla tej formacji. Może w tym, co się stało, jest trochę naszej winy, ale nie tak znowu dużo. Rację ma prof. Bronisław Łagowski, który mówi, że duża część młodych odwołujących się do idei narodowej, nie ma nic wspólnego ze swoimi poprzednikami, to wytwór III RP, z jej retoryką i ideą rewanżu. A na koniec powiem, że „Gazeta Polska” odnotowuje ostatnio znaczący spadek sprzedaży – ileż można jechać na „religii smoleńskiej”?

A jednak ostatnim sukcesem środowiska „Gazety Polskiej” jest Telewizja Republika, tworzona od zera przez Bronisława Wildsteina. Ogląda pan?

- Dajmy z tym spokój, nie oglądam, bo wiem dokładnie, co będzie tam powiedziane. I pan Wildstein też mnie nie interesuje jako komentator i pies przewodnik prawicy.

Mainstream prawicowy lansuje program, który pan nazywa solidarnościowo-piłsudczykowskim. Trzeba przyznać, że ten program i hasła są na tyle atrakcyjne, że przejmuje je również jako swoje młodzież skupiona w środowiskach MW, ONR i Ruchu Narodowego. To ślepa uliczka?

- Oczywiście, że ślepa. O tym dlaczego, mówiłem już wcześniej. To sprytny socjotechniczny zabieg, który – niestety – się udał. My mamy swoją tradycję i swoją szkołę myślenia o Polsce, nie rozumiem, dlaczego mamy iść jak za panią matką za Wildsteinem czy Ziemkiewiczem. To wyraz słabości i braku samodzielnego myślenia. Dla nas spory w tzw. obozie niepodległościowo-solidarnościowym powinny być obce – to nie nasz cyrk, nie nasze małpy.

Ruch Narodowy, chociaż jego liderzy unikają jednoznacznych deklaracji, z czasem prawdopodobnie przekształci się w partię polityczną. Pierwszy sprawdzian, wybory do Parlamentu Europejskiego. Wróży pan powodzenie takiej inicjatywie?

- Póki co nie. Jak mówił ostatnio prezydent Andrzej Szlęzak, Ruch Narodowy musi udowodnić, że nie jest tylko Ruchem Młodych Mężczyzn, a na razie tego nie zrobił i nic nie wskazuje na to, żeby tego dokonał. On się w te inicjatywę angażował, ale widzę, że ma dosyć. Jeśli ktoś mający 25 lat pokazuje, że wie wszystko i nie potrzebuje rad ludzi bardziej doświadczonych, to o czym tu mówić.

A zmieniając nieco temat. Obecnie w polityce zagranicznej dominuje opcja proniemiecka. Do tego stopnia, że w polskiej telewizji publicznej pokazywane są takie filmy jak ostatnio. „Nasze matki, nasi ojcowie” to produkcja, której celem jest stopniowe umniejszanie zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej przez Niemców.

- W polityce polskiej dominuje tzw. opcja europejska, realizowana w stylu dosyć dogmatycznym. Unia Europejska przeżywa kryzys strukturalny, nie jest już tą Unią sprzed 2004 roku. Tymczasem nasi politycy zachowują się tak, jakby nic się nie zmieniło. Sama orientacja na Niemcy nie jest czymś nagannym, bo Niemcy są głównym rozgrywającym w Europie, jest to jedyny kraj, który zachował się mądrze, nie likwidował produkcji, nie uwierzył w wieczność tzw. neoliberalizmu. Nic dziwnego, że mając coraz mocniejszą pozycję w Europie, Niemcy odważniej stawiają kwestie ocen historycznych. Film „Nasze matki, nasi ojcowie” nie jest pierwszy, pisałem o tym obszernie w jednym z artykułów na łamach „Myśli Polskiej”. Nie przeceniałbym tego faktu, jakim jest kinematografia niemiecka, zresztą warsztatowo coraz lepsza, o niebo lepsza niż polska. Główny problem z Niemcami jest inny – one stają się niebezpiecznie lewackie, jeśli chodzi forsowanie takich kwestii jak feminizm, związki partnerskie, tzw. prawa mniejszości seksualnych, czy wojujący laicyzm.

Maciej Motas na łamach „Myśli Polskiej” pisze o tym, że polską odpowiedzą na niemiecką propagandę powinny być równie dobre filmy polskie, ukazujące jak było w rzeczywistości.

- Tak, to jest jedyna rozsądna odpowiedź. Problem w tym, że my już „wystrzelaliśmy” się w okresie PRL. Wtedy nasze kino było potęgą, powstawały znakomite filmy historyczne, ale ich zasięg, ze względu na podział na wrogie bloki, był ograniczony. Z kolei nasi współcześni filmowcy nie tylko, że nie interesują się tymi tematami, to w dodatku są marni jako twórcy. Polska nie ma także zaplecza materialnego dla produkcji o takim wymiarze, jakim jest choćby film „Nasze matki, nasi ojcowie”. Przykład filmu „Anna German” pokazuje, że moglibyśmy zrobić coś wielkiego tylko w koprodukcji z potężnym kinem rosyjskim. Ale kto u nas na to pójdzie?

Motas zadaje pytanie czy nie możemy zrealizować na przykład filmu o Janie Dobraczyńskim, który w czasie wojny ratował żydowskie dzieci. Co Pan na to?

- Taki film jest, powstał – w roku 1986. Był to film „W cieniu nienawiści” w reżyserii Wojciecha {Żółtowskiego. Jest on prawie w ogóle nieznany, bo w Polsce po 1989 roku jest „zapis” na Jana Dobraczyńskiego. Nie ma tego filmu nawet na DVD, mimo że jest on znakomitą ilustracją problemu, jakim była pomoc dla dzieci żydowskich z getta warszawskiego. A przecież nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby ten film zrekonstruować cyfrowo, zaopatrzyć w angielską wersję językową i propagować za granicą. Postulat kol. Motasa można rozwinąć – być może powinien powstać jeszcze jeden film na ten temat, ale mam jedną wątpliwość – kto to nakręci?

A to jest jakiś problem? Wystarczy pozbierać pieniądze, zorganizować sponsorów i zrobić. W internecie jest mnóstwo inicjatyw, młodych ludzi, którzy zbierają pieniądze, bo chcą nakręcić film po swojemu. Prawicowe i narodowe media mogą takim inicjatywom patronować.

- Wbrew pozorom, nie jest to takie proste, ja myślę o wielkim filmie, na miarę „Pianisty”, a to są miliony złotych. W internecie owszem, ale możemy zrobić jakiś filmik dokumentalny czy paradokumentalny, dobre i to. Myślę, że czas najwyższy na naszą telewizję internetową, taka, jaką zdawała się być TV Diarium. Ale póki co zamilkła, jak często u nas.

Rozmawiał Grzegorz Lepianka
fot. mercurius.myslpolska.pl

Jan Engelgard – historyk i publicysta, redaktora naczelny pisma „Myśl Polska” założonego w 1941 w Londynie jako organ Stronnictwa Narodowego.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną