Prezydent "porzucił" obietnicę wyborczą

0
0
0
/

Prezydent Duda Poroszenko3Wygląda na to, że w odbiorze społecznym pojawia się pierwsza rażąca plama na honorze głowy państwa. By prezydencka deklaracja, złożona na antenie TV Republika, zaczęła jawić się w sposób dobitny jako wyborcza zagrywka, musiał minąć rok.

Prezydent Andrzej Duda, jeszcze jako kandydat, przed kamerami obiecał, że podniesie kwestię gloryfikacji UPA w stosunkach z Ukrainą. Tymczasem, podczas licznych wizyt i spotkań z przedstawicielami władz ukraińskich - nie tylko nie pojawiły się żadne dowody, iż cokolwiek w tych kwestiach rzeczywiście podniósł, ale prezydenckie ruchy wydają się coraz to mocniej wskazywać drogę odwrotną. W połowie maja 2015 roku, w ramach kampanii wyborczej - głowa państwa, jeszcze jako kandydat rozmawiała z Markiem Magierowskim na antenie TV Republika. Żeby podkreślić pikanterię całej kwestii - dziennikarz, dzięki któremu cała sprawa się odsłoniła - jest obecnie dyrektorem biura prasowego Kancelarii Prezydenta (!).

Pod adresem ówczesnego kandydata, jeszcze nie prezydenta - padło z jego strony pytanie: „Panie Pośle, obecne władze Ukrainy - władze, z którymi staramy się utrzymywać przyjazne stosunki - jawnie i nader ostentacyjnie gloryfikują zbrodniarzy z UPA. Czy nie uważa Pan, że Polska - także w osobie Prezydenta RP - powinna zająć w tej sprawie dużo bardziej stanowcze stanowisko?”. Odpowiedział on, ni mniej ni więcej, ale właśnie tak: „Uważam, że Polska powinna zająć w tej sprawie stanowcze stanowisko i jeżeli Ukraina będzie chciała mieć z nami dobre relacje, dobre relacje także z polskim społeczeństwem - bo jednak głos społeczeństwa jest niezwykle w tych sprawach istotny i prezydent powinien o tym pamiętać - to musi prowadzić taką politykę, która prowadzi do pojednania narodów, a nie do pogłębiania istniejących animozji. Prawda historyczna jest taka, że setki tysięcy Polaków zostało zamordowanych na Ukrainie [De facto wg prawa było to terytorium Rzeczypospolitej Polskiej] i gloryfikowanie tych, którzy ich zamordowali, jest absolutnie działaniem, które nie zmierza do poprawy sytuacji z Polską” (https://www.youtube.com/watch?v=jAkaIHTZ1Ko, po rozmowie Rachonia).

Powiedział jednak dużo więcej w kluczowym zdaniu, o którym dalej, choć właściwie już samo to powinno wystarczyć jako deklaracja konkretnej uczciwej polityki na kierunku ukraińskim. Prezydent bowiem wyraźnie zaznaczył, iż wie jakie są poglądy polskiego społeczeństwa. Dotychczasowa polityka Platformy Obywatelskiej charakteryzowała się przeważnie nieliczeniem z głosami społecznymi, lecz przymuszaniem społeczeństwa i zginaniem jego karku do własnych planów. Dlatego PO po 8 latach oszukiwania społeczeństwa nie zdołała tego zrobić po raz kolejny. Otóż część PiS wydaje się mieć teraz chęć, aby powtórzyć tę politykę w niektórych sprawach. Jedną z nich jest odgórnie narzucana przyjaźń z Ukrainą, niezależnie od tego jakiego charakteru ona nabierze. Wzorzec ten - zaiste aż nadto przypomina przyjaźń polsko-sowiecką. Mało tego, ale i sowieci wysysając Polskę, jako swój kraj satelicki, głosili wewnątrz sowietów propagandę, że to oni Polsce pomagają, że mają dla niej pierwszorzędne znaczenie.

Nacjonaliści ukraińscy, robią propagandowo dokładnie to samo, nie tylko wobec Ukraińców, ale i nas samych. Co więcej nasi politycy z własnej woli to podkreślają. Cytowana wypowiedź prezydenta, jak się okazało - nie wystarczyła na całe szczęście dziennikarzowi, który zapytał wprost: „Rozumiem, że jako prezydent podniesie Pan tę kwestię w ewentualnych rozmowach prezydentem Poroszenko?”. Nie mając najwyraźniej wyjścia, bo nie wiadomo na ile wypowiedź ta była rzeczywiście szczera, a na ile nie - prezydent Andrzej Duda odpowiedział: „Oczywiście. Ja uważam, że należy prowadzić uczciwą politykę historyczną, także pomiędzy państwami. Trzeba zmierzać do pojednania i trzeba budować dobre relacje. One są dzisiaj bardzo potrzebne, także nam. Ale nie w ten sposób, że my będziemy starali się je budować, a nasi partnerzy będą nam udowadniali, że to jest niepotrzebne albo że będą oni realizowali swoją politykę ponad naszymi interesami. Na tym nie polegają partnerskie relacje”.

Miłe złego początki

Początkowo wszyscy byliśmy zachwyceni prezydentem i po części ten zachwyt nadal się utrzymuje, także w środowiskach kresowo-patriotycznym. Szczególnie cieszy jego odwaga w głoszeniu przywiązania do wiary. W znacznej mierze jednak - ów czar zaczął się ulatniać, bowiem spora jego część opiera się o porównanie z siermiężnością poprzednika, a to zawsze będzie ulotne. Ważne są konkrety, a z tymi - w sprawach nacjonalizmu ukraińskiego nie działo się dobrze. Nie trzeba było długo czekać, by po wyborze nowego prezydenta pojawiły się sygnały, że jego polityka będzie zupełnie inna od deklarowanej. Objawiły to dwa symptomy. Pierwszy z nich był następujący. Otóż odchodzący prezydent Komorowski odznaczył kontrowersyjnego (choćby wśród środowisk walczących o prawdę o banderowskim ludobójstwie) prezesa Związku Ukraińców w Polsce - Piotra Tymę. Wzburzyło to nie tylko te warstwy, które się sprawą bezpośrednio zajmują, ale i niemałą cześć środowisk prawicowo-patriotycznych, a w pewnej mierze także część ludzi na lewicy, którzy mają w tej sprawie uczciwe podejście. Przeto Kresowianie po objęciu przez prezydenta Andrzeja Dudę (wszak prezydenta którego wybrali) swojego urzędu poprosili o odebranie Tymie tego odznaczenia.

Nie spotkało się to z żadną reakcją ze strony Kancelarii Prezydenta, której pracownicy najwyraźniej potraktowali to jako ryzyko i za bezpieczniejsze uznawali milczenie oraz udawanie, iż tej sprawy po prostu nie ma. Ruch był to, najdelikatniej mówiąc niemądry - pod każdym względem i to nie tylko moralnie, bo postać prezesa ukraińskiego Związku to temat na osobny artykuł. Związek Ukraińców w Polsce, a już tym bardziej ukraińscy nacjonaliści popierają w Polsce rządy tych, którzy nie tylko naszym zdaniem, ale i zdaniem publicystów Gazety Polskiej chcieliby trzymać Polskę w stanie osłabionym i uległym. Pan prezes Piotr Tyma wyraźnie zadeklarował z kim wiązali nadzieję w wyborach: z Platformą Obywatelską i Nowoczesną. Jednak i bez tego dostatecznie było widać na kogo stawiają nacjonaliści ukraińscy. To kwestia, nie tylko Natalii Panczenko, która poparła w wyborach Marcina Święcickiego (nie wiadomo czy zaangażowała się tak samo np. dla Małgorzaty Gosiewskiej), ale i zachowania większości członków obu tych partii w sprawach ukraińskich, szczególnie w sprawie uchwały dotyczącej banderowskiego ludobójstwa.

Od razu uprzedzam pewną część czytelników, która będzie kojarzyć te historie z wcześniejszymi związkami prezydenta Andrzeja Dudy z Unią Wolności, czy Marka Magierowskiego z Gazetą Wyborczą. To zdecydowanie nieuprawniona i pochopna interpretacja, bo ludzie w trakcie lat swojego życia zdobywają wiedzę i dzięki temu zmieniają poglądy. Podobnie bzdurne są krążące od czasu do czasu posądzenia prezydenta (już jako kandydata) o rodzinne związki z Mychajło Dudą „Hromenką”, jednym banderowskich zbrodniarzy. Te same nazwiska bowiem występowały zarówno po polskiej, jak i ukraińskiej stronie, zarówno po stronie ofiar jak i zbrodniarzy. W tym wypadku nie znaczy to nic. Jednakowoż sam prezydent winien mieć świadomość tego, że takie niejasne zachowania, zarówno jego, jak i ludzi z nim związanych, będą sprzyjały formułowaniu zarzutów i legend, choćby przez środowiska prorosyjskie. Dlatego najlepiej wzorem „Inki” jest zachować się jak trzeba.

Drugim symptomem świadczącym o mało przychylnym stosunku Kancelarii Prezydenta do sprawy walki o prawdę o ludobójstwie dokonanym przez OUN-UPA jest zachowanie Adama Kwiatkowskiego, szefa gabinetu prezydenta. Proszony był on o spotkanie z trzema osobami Ewą Siemaszko, Kustoszem Pamięci Narodowej, prof. Ryszardem Szawłowskim, specjalistą w sprawach ludobójstwa oraz autorem niniejszego tekstu. Wychodziliśmy z założenia, że dopóki pan prezydent jest prezydentem elektem, to zarówno on, jak i osoby mu pomagające będą miały odrobinę więcej czasu niż później. Zwrócić należało uwagę, że prosiliśmy o spotkanie wyłącznie Adama Kwiatkowskiego, nie prezydenta któremu nie śmieliśmy zabierać czasu. Skądinąd czar dobrej zmiany trwał wtedy na całego. Sekretarki trzykrotnie informowały nas, że oddzwonią i trzykrotnie nie dotrzymywały słowa. Jak mniemam to nie wina Bogu ducha winnych sekretarek.

Zobaczmy natomiast jak potraktowano nie Kresowian, lecz przedstawicieli mniejszości narodowych. Zostały one zaproszone przez samego prezydenta. Wystarczy zacytować fragment prezydenckiego przemówienia, skierowanego także do mniejszości ukraińskiej, a więc jak można mniemać reprezentowanej przez śmietankę Związku Ukraińców w Polsce, której wszelako powinny zostać odebrane odznaczenia: „Chciałbym abyście mieli Państwo to poczucie, że pałac prezydencki jest otwarty. Jeżeli jest jakiś problem jeżeli Państwo chcecie o czymś rozmawiać. Jeżeli są jakieś trudności jeżeli są jakieś zastrzeżenia. Chciałbym abyście mieli to poczucie, że można przyjść i po prostu o nich powiedzieć, bo ja też jestem tylko człowiekiem. Nie zawsze mam świadomość, wszystkich sytuacji. Chciałbym żebyście Państwo nie mieli oporu przed tym aby przyjść i powiedzieć tu jest problem, tam jest problem. Tu Pan coś źle powiedział Panie prezydencie, to mogło kogoś urazić. Prosiłbym państwa, aby mieli Państwo to przekonanie, że ja jestem człowiekiem otwartym.”. Cóż szkoda, że pałac prezydencki nie jest otwarty dla Kresowian, bo w jakiejś części są oni jedynie zapraszani na okazjonalne rauty. I przy okazji - drobny szczegół - nie mogą tam się wypowiadać.

Na ile politykę wobec neobanderyzmu może kształtować otoczenie prezydenta?

Jak wiadomo w Kancelarii Prezydenta do powiedzenia mają wiele np. Przemysław Żurawski vel Grajewski, Bronisław Wildstein czy prof. Andrzej Nowak. Każda z tych osób w swoich wypowiedziach sygnalizowała wcześniej - przynajmniej częściową akceptację dla rozwijającego się na Ukrainie nacjonalizmu ukraińskiego i kultu morderców. Zresztą przyjęcia przez Adama Kwiatkowskiego doczekał się kto inny, Rafał Dzięciołowski z Gazety Polskiej, który lekką ręką bez żadnych dowodów potrafi oskarżać różne osoby walczące o prawdę o ludobójstwie - o bycie ruską ręką. Tak mniej więcej przedstawia się środowisko bliskie Kancelarii Prezydenta, więc rodziny ofiar zaszlachtowanych polskich kobiet w ciąży i noworodków nie mogą za bardzo liczyć na ich wyrozumiałość. Wyrozumiałość należy się ukraińskim nacjonalistom w ich „dramatycznej” sytuacji.

Dlatego wydaje się, iż takie osoby prędzej mogłyby uronić łezkę nad mordercą wielu niewinnych istnień, tylko dlatego, że później zabił jednego sowieta i służy jako moralne wsparcie dobrej sprawy. Z tego zwykli ludzie mogą wnioskować, że zarówno prezydenckie słowa sprzed roku, jak i niespotkanie się z Poroszenką były wyłącznie ruchami obliczonymi na przedwyborcze zmylenie rodaków. Teraz bowiem polski prezydent miał nieustanne okazje, by się o ofiary OUN-UPA upomnieć, bowiem widział się z ukraińskim prezydentem już po wyborach dobre kilka razy, przy różnych okazjach. Najdobitniej skwitował ostatnią wizytę ukraiński dziennikarz Ihor Isajew. I choć jego poglądy mogą się różnić (prawdopodobnie najmniej częściowo probanderowskie (?), to faktycznie w oczach opinii publicznej tak to wygląda. Wizytę polskiego prezydenta wg niego dyktował jego strach. Ukrainiec ujął to jeszcze bardziej dobitnie i boleśnie dla Polaków, nie tylko dla władz i prezydenta: „Warszawa przestraszyła się. Przestraszyła się tego, co uczyniła wobec Ukraińców”.

Ukraiński dziennikarz twierdzi, że polskie władze wystraszyły się konsekwencji uchwały, którą podjęły. W tym samym kontekście pojawia się wśród Kresowian pomysł zbudowania pomnika sojusznikom Polski w 1920 roku. Bo choć nie mają oni zazwyczaj nic przeciwko temu pomysłowi (to dobra i pożyteczna idea) to kontekst sytuacji gdy spóźniono się nawet z uchwałą 11 lipca wygląda w oczach polskiej opinii publicznej naprawdę tragikomicznie. Jawi się obraz dziecka, które z paniką leci do ojca i przymila się wiedząc, iż coś zbroiło, a to może być przez polskie społeczeństwo potraktowane jako kolejne poniżenie. Takich poniżeń Polacy doznawali nieustannie za rządów PO i by skończyć z tą polityką wybrali PiS i Kukiz'15, o mało co do parlamentu nie dostał się Korwin. Politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz urzędnicy Kancelarii Prezydenta powinni się z tym liczyć. Póki co wydają się niestety o tym zapominać, a ignorowane odczucia społeczeństwa mogą się zwrócić przeciwko nim.

Deklaracja prezydentów, sygnał zabetonowania kulawej polityki wobec Ukrainy

Nie wydaje się jednak by pewna część z wymienionych środowisk politycznych to uwzględniała. Wystarczy spojrzeć na niektóre fragmenty wspólnej deklaracji prezydentów, aby stwierdzić że pod tym samym dokumentem złożyliby podpis wszyscy poprzedni prezydenci. „Potwierdzamy niezmienność pozycji Rzeczypospolitej Polskiej we wspieraniu wysiłków Ukrainy w celu przywrócenia jej integralności terytorialnej”. Na podpisaniu takiego fragmentu z pewnością zależało bardziej stronie ukraińskiej, niż polskiej. Co Polacy dostali w zamian? Ach chwileczkę chyba coś dostali - równie tradycyjne tolerowanie wyskoków różnych oficjałów o ukraińskości Przemyśla i Chełma oraz o wymaganej dziejowej „sprawiedliwości”, by te miasta wcielić do Ukrainy.

Mówiąc jednak poważnie to jedyną ceną jaką mają zapłacić za taką deklarację „Ukraińcy”, a de facto sympatycy neobanderyzmu jest tolerancja „wyskoku” polskiego parlamentu. Bo uchwała, nie ustawa i to nie najśmielsza z możliwych (choć w przytłaczającej większości zawierająca słuszną treść) - jest traktowana przez „politpoprawne” (termin podobny do sowieckiego bardzo tu pasuje) środowisko otaczające Kancelarię Prezydenta jako „wyskok”, lub „zło konieczne”. Choć znając poglądy pewnych osób można by sobie zadać pytanie: czy aby „konieczne”, bo wysiłki aby tę sprawę utopić - owszem pewne osoby uparcie uskuteczniały. Otóż po twardym, stałym i betonowym kursie sprzedawania interesów potomków polskich Kresowian (żywych i martwych, których jest potencjalnie kilka milionów, a świadomość ich regularnie się zwiększa. Tak, tak niestety Panie Profesorze Przemysławie Żurawski vel Grajewski, pomimo Pańskiego deprecjonowania siły oddziaływania środowiska) dobra zmiana kojarzyła się z odwilżą.

Dziś widać, że walka między betonem, który nie różni się w tych kwestiach od PO, a odwilżą trwa nadal. Terminy beton i odwilż są jak najbardziej uprawnione, gdyż polityka sprzedawania praw Polaków na Litwie, jak i trupów polskich kobiet, dzieci oraz starców była na stałe przyjętą polityką postkomunistyczną. Wystarczy sobie przeczytać co przez lata pisała Gazeta Wyborcza. Bycie adwokatem Ukrainy, za darmo bez uwag pozwoliło środowiskom neobanderowskim mieć wolną rękę i rozpleniać kult ludobójczej OUN-UPA. Jakiż fragment mamy dalej? „Polska konsekwentnie wspierała Ukrainę przez 20 lat na trudnej drodze do eurointegracji od momentu nawiązania przez Kijów stosunków z Unią Europejską w 1994 r. i będzie nadal wspierała Ukrainę w realizacji jej eurointegracyjnego kursu”.

Zatem znów bezwarunkowe poparcie, a w zamian jeszcze neobanderowskie oczekiwanie na podatność co do ich tupania nogą, gdy im się coś w Polsce nie spodoba. Ostatni i trzeci fragment, który pozwolimy sobie zacytować mówi: „Deklarujemy gotowość dalszej współpracy w zakresie wspierania i ochrony praw polskiej i ukraińskiej mniejszości narodowych, aby Polacy na Ukrainie i Ukraińcy w Polsce mogli w pełni realizować się jak społeczności pielęgnujące swoje tradycje narodowe, ojczysty język i kulturę”. Ponieważ jak wiadomo na Ukrainie prawa i kondycja Polaków jest traktowana po macoszemu, w sporej części są wynarodowieni i nie stanowią tak prężnego środowiska jak na Wileńszczyźnie ta część posłuży wyłącznie Związkowi Ukraińców w Polsce, która jest organizacją bardzo bogatą i posiada gigantyczne możliwości.

W tym momencie ich ambicją (a warto przypomnieć o ich sympatiach banderowskich, które występowały wśród nich zanim zaczęły się one rozpleniać po Ukrainie) jest objęcie opieką miliona ukraińskich imigrantów, których przybędzie do Polski więcej i więcej. Dopiero wtedy można dojrzeć katastrofalne możliwości do używania tego dokumentu jednostronnie. Należy zatem stwierdzić, że działania Kancelarii Prezydenta są najdelikatniej mówiąc głęboko niejasne. Gdy weźmie się pod uwagę, że przy okazji zignorowania prośby o odebranie odznaczenia Tymie, nie odznaczono działaczy walczących o prawdę, ani nawet weteranów (którzy czas walki z UPA pamiętają) cały obraz wygląda szaro i ponuro. Prawda jest taka, że poszczególni ludzie, którzy najwyższego urzędnika w państwie otaczają - najprawdopodobniej uważają ich za szkodników.

Wystarczy wspomnieć, jak Przemysław Żurawski vel Grajewski publicznie naubliżał ludziom, którzy określają się jako Środowiska Kresowe, czym dotknął zarówno tych aktywnie działających, jak i ich rodziny oraz sympatyków, a także osoby zmarłe. Zrobił to zresztą … broniąc tegoż samego prezesa ZUwP Piotra Tymy, który jest znanym w Polsce negacjonistą banderowskiego ludobójstwa. Nikt nigdy za to Żur von Graja nie rozliczył, a środowisko otaczające prezydenta najzwyczajniej w świecie udaje, że nic się nie stało. Cóż, wobec tego wielu ludzi może powoli przestać się łudzić, że ich zachwyt „dobrą zmianą” jeszcze nie zaczął mijać.

Ważne: Grafika ilustrująca artykuł z portretem zdobiącym zdjęcie nie jest rzeczywistą fotografią, lecz ilustracją wykonaną na potrzeby wymowy artykułu. Prezydent Andrzej Duda nie pojawił się nigdy pod żadnym upamiętnieniem związanym z Banderą, prócz incydentu związanym z przyniesieniem na jego wizytę na Ukrainie czerwono-czarnej banderowskiej flagi.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną