Nasr City spacyfikowane

0
0
0
/

W środę egipscy funkcjonariusze sił bezpieczeństwa brutalnie spacyfikowali plac w Nasr City będący do tej pory centrum ogólnokrajowych protestów zwolenników obalonego, islamistycznego prezydenta Mursiego. Choć obóz islamistów spłynął krwią w całym Egipcie na ulicę wylegają kolejni jego poplecznicy.

 

Atak w Nasr City – dzielnicy Kairu – kosztował życie ponad 500 demonstrantów. Po trzech dniach starć oficjalne komunikaty szacują liczbę ofiar na 578 natomiast przedstawiciele Bractwa mówią o około 2600 zabitych, oskarżając władze o ukrywanie ciał bądź ich palenie. W istocie w czasie ataku na Nasr City spłonęło obozowisko protestujących w związku z czym znaleziono wiele zwęglonych zwłok. Jednak w ferworze walki równie dobrze mogło to być niecelowe zaprószenie, o co zresztą przedstawiciele policji oskarżyli samych koczujących tam demonstrantów. Wiele ofiar miało przestrzelone głowy bądź klatki piersiowe co wskazuje na bezwzględność działań służb bezpieczeństwa.


Islamiści nie ustępują


Jeśli wojskowi liczyli, że brutalna interwencja w Nasr City ostatecznie uśmierzy wojownicze nastroje wśród islamistów, to jak na razie ich rachuby okazują się błędne. Bracia Muzułmanie eskalują protesty. Piątek, święty dzień muzułmanów w którym tłumnie udają się na modlitwy do meczetów islamiści ogłosili „dniem gniewu”.


Jak kraj długi i szeroki na ulice wylegają tłumy zwolenników Mursiego. Do największych wystąpień poza stolicą w ciągu ubiegłych dwóch dni dochodziło w drugim co wielkości egipskim mieście – Aleksandrii gdzie w piątek zginęło 6 osób. Tamtejsi manifestanci wyszli na ulice uzbrojeni w maczety i grube drewniane kije. W Ismaili zginęły 4 osoby. Do burzliwych protestów doszło także Fajum, Assuit i mieście Damietta. Setki ludzi zaatakowało budynki rządowe w Gizie. Władze twierdzą, że z użyciem broni palnej. Najgoręcej było jednak w Kairze. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przy placu Ramzesa manifestanci podpalili olbrzymi biurowiec, którego pożar oświetlał dzielnicę do późnych godzin wieczornych. Według Roberta Fiska korespondenta „The Independent” protestowało tam 40 tys. ludzi.


Bracia nie zamierzają na tym poprzestać i już ogłosili całotygodniowy „protest ogólnonarodowy”. Dodajmy, że jak do tej pory spłonęły cztery chrześcijańskie kościoły znajdujące się na trasie pochodów ich sympatyków, co zostało w piątek potępione przez wiceprzewodniczącego związanej z Bractwem partii politycznej Hatema Azzama, który zresztą za działania obwinił rządowych prowokatorów. Twierdził, że demonstranci nie używają przemocy, co bez względu na dysproporcję sił między nimi a siłami bezpieczeństwa i jej skutków, trudno uznać za zgodne z faktami. Działania władz Azzam określił mianem „militarnego faszyzmu”.


Nie mniej zdeterminowani są wojskowi a chmury gazu łzawiącego to najłagodniejsze co może spotkać tych, którzy zawczasu nie zejdą z drogi żołnierzom. W piątek sztab zapowiedział, że z „zakłóceniami porządku” będzie „rozprawiał się zdecydowanie ale w zgodzie z prawem”, zaś egipski minister spraw wewnętrznych oświadczył, że żołnierze i policjanci będą używać ostrej amunicji w przypadku każdego ataku na budynek publiczny. W praktyce sięgają po nią znacznie chętniej. Materiał filmowy nagrany przez telewizję Al-Dżazira ukazywał rozłożonych na dachach budynków żołnierzy snajperów kierowanych w wyraźny sposób przez informacje podawane im przez telefony komórkowe – najpewniej przez agentów w tłumie.


Uczestnik protestu na Placu Ramzesa Said Mohammed twierdził z kolei, że żołnierze strzelali w tłum wprost z helikopterów. Wszystkie stołeczne place i główne ulice zostały obstawione przez czołgi i transportery opancerzone, co przypomina obrazy z pierwszej rewolucji przeciw prezydentowi Mubarakowi z początku 2011 r. Ostatecznie piątek zamknął się bilansem według źródeł oficjalnych 60 ofiarami śmiertelnymi (95 według Braci Muzułmanów).


Jednocześnie wśród zwolenników Bractwa Muzułmańskiego widać było także osobników zawiniętych w chusty – kuffije strzelających z kałasznikowów. Że nie musieli to być policyjni prowokatorzy świadczy fakt, że wśród 48 poległych policjantów aż 43 zmarło na wskutek ran postrzałowych.


Egipska polityka wraca w stare koleiny. W 1952 r. Gamal Abdel Naser oficer-nacjonalista obalił podporządkowanego Brytyjczykom króla i ustanowił reżim świeckiej wojskowej dyktatury, która do 2011 r., bez względu na zmiany w swojej oficjalnej ideologii i orientacji geopolitycznej, zdecydowanie tępiła ruch islamistyczny. Teraz kolejny akt dramatu islamistów rozegrał się w dzielnicy nazwanej mianem „nasr”-zwycięstwa przez twórcę nowoczesnego państwa egipskiego, łudząco podobnym do jego własnego nazwiska.


Z jednej strony eskalacja konfliktu, mimo przewagi wojska, grozi wybuchem podjazdowej wojny domowej - na opanowanym przez Al-Kaidę i Beduinów półwyspie Synaj w piątek doszło do czterech silnych eksplozji w okolicy miasta Al-Arisz. Z drugiej strony brutalność wojska wywołuje opory wśród co bardziej liberalnych zwolenników zamachu stanu i przeciwników Mursiego. Kilka godzin po wydarzeniach w Nasr City ze stanowiska wiceprezydenta ustąpił Mohammad El-Baradei. W piątek ustąpił rzecznik utworzonego przez generałów Narodowego Frontu Ocalenia. Wydaje się jednak, że te środowiska nie będą w stanie żaden sposób zapobiec narastaniu politycznej polaryzacji.


Międzynarodowe reperkusje


W czwartek głos w sprawie wydarzeń w Egipcie zabrał Barrack Obama i był to najbardziej krytyczny głos wobec egipskiej generalicji od czasu dokonanego przez nią zamachu. Oczywiście nie zabrakło krytyki islamistów, że choć „Mursi był wybrany w demokratycznych wyborach, to jego rząd nie był inkluzywny, a wiemy że wielu być może większość Egipcjan oczekiwała zmian”. Jednocześnie jednak, amerykański prezydent uznał, że stosunki amerykańsko-egipskie nie mogą pozostać na dotychczasowym poziomie w sytuacji gdy „cywile giną na ulicach”.


Za bardzo krytycznymi słowami nie poszły jednak czyny, Amerykanie ograniczyli się do odwołania wspólnych ćwiczeń wojskowych. Niemniej niemal natychmiast na amerykańskie dictum odpowiedział tymczasowy prezydent Adli Mansur oświadczając, że „Egipt nie potrzebuje takich rad” w czasie gdy „zmaga się z terrorystami”.


Natomiast niezwykle krytycznie o działaniach egipskiego wojska wypowiedział się turecki premier Erdogan określając je mianem „masakry”. Odpowiedzią egipskich generałów było z kolei odwołanie planowanych wspólnych ćwiczeń egipskich i tureckich okrętów. Niezachwianie wspiera natomiast egipskich wojskowych Arabia Saudyjska. Ta paradoksalna sytuacja w której wahabicka monarchia, sponsorująca w Syrii tamtejsze skrzydło Al-Kaidy w Egipcie popiera wrogów islamistów i terrorystycznej „Bazy”, ukazuje jak skomplikowane są układy polityczne na Bliskim Wschodzie, jak bardzo wymykają się one oklepanym medialnym schematom.


Dodajmy, że Saudowie współwalczący poprzez swoich surogatów z prezydentem Baszarem Al-Asadem, również na gruncie syryjskim byli zdolni do brutalnych uderzeń w interesy Braci Muzułmanów, poprzez ciosy w ich protegowanych [http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/3287-amerykanie-dozbroja-syryjski-rebeliantow].

Przy okazji możemy w całej krasie przyglądać się hipokryzji polityki państw zachodnich. Prezydent Syrii Baszar Al-Asad w pierwszych działaniach przeciw własnej islamistycznej opozycji nie zrobił niczego czego dziś nie robili by egipscy generałowie. Al-Asada ogłoszono pariasem i uzbrojono opozycję, dodajmy bardziej radykalną niż egipscy Bracia Muzułmanie, eskalują konflikt do poziomu regularnej wojny domowej. W sprawie Egiptu przywódcy Niemiec i Francji, oraz Wysoki Przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa doszli właśnie do jakże radykalnych wniosków, że czas dokonać „przeglądu” relacji z tym państwem.
                                                                                             

Karol Kaźmierczak

sxc.hu

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną