Syria: Hekatomba, prowokacja czy inscenizacja?

0
0
0
/

Od środy globalną infosferą wstrząsają informacje o ataku chemicznym na przedmieściach Damaszku. Rebelianci oskarżają syryjskie władze o wywołanie chemicznej hekatomby. Władze zaprzeczają twierdząc, że to inscenizacja czy nawet zbrodnicza prowokacja.

 

Do ataku miało dojść na damasceńskim przedmieściu Ghouta, gdzie funkcjonują zbrojne grupy buntowników, które są obecnie atakowane przez oddziały armii rządowej. Według rebeliantów toksyczna substancja miała rozprzestrzeniać się z ładunków pocisków typu Grad wystrzelonych przez armię w środę około 2 w nocy. Ostrzał pociskami wyposażonymi w głowice z toksynami miał być kilkupunktowy.


Informacje syryjskich rebeliantów natychmiast zaczęły rozpowszechniać sprzyjające im telewizje Al-Dżazira i Al-Arabija. Obie związane są z dwoma czołowymi politycznymi i materialnymi sponsorami syryjskiego buntu: emirem Kataru oraz saudyjską rodziną królewską, które zresztą rywalizują między sobą w dążeniu do przejęcia roli głównego protektora syryjskiej opozycji.


O ile Al-Arabija podawała w środę w południe liczbę 635 ofiar domniemanego ataku chemicznego, o tyle tego samego dnia wieczorem cytowała już przedstawicieli „Wolnej Armii Syrii” określających ją na 1300 zabitych. Taką liczbę podał również George Sabra z opozycyjnej Syryjskiej Rady Narodowej. Agencja Reuters mówiła o 494 ofiarach. Z kolei cytowany przez „Washington Post” lekarz z pobliskiej Doumy choć oceniał, że pomocy wymagało kilkaset osób z niepokojącymi objawami, to liczbę zgonów oceniał wczoraj na 65 osób.


Dramatyczne filmy zrobione przez amatorów-świadków wydarzeń ukazują osoby trapione przez drgawki, trudności z oddychaniem, toczące pianę z ust a także zwłoki domniemanych ofiar bojowych gazów. Jednak żaden z filmów nie ukazuje więcej niż kilkudziesięciu poszkodowanych, zaś znaczna część z nich pojedyncze osoby. Syryjscy blogerzy dopatrzyli się zresztą wśród materiałów Al-Arabiji wmontowanych ujęć ofiar zamieszek w Egipcie.


Syryjskie władze zdecydowanie zaprzeczyły odpowiedzialności za jakikolwiek atak z użyciem broni chemicznej. Emran Al-Zaabi syryjski minister informacji stwierdził, że cała sprawa została „sfabrykowana” oraz że „nie było użycia broni chemicznej, a przynajmniej nie użyła go syryjska armia ani syryjski rząd”. Oskarżenia wysuwane przez niektóre media po adresem prezydenta Al-Asada uznał za „bezpodstawne” i „nielogiczne”.


Żołnierze atakowali bez masek


Z kolei rosyjska agencja ANNA cytuje swojego reportera Wasilija Pawłowa świadka środowych wydarzeń w Ghouta. Opisując ciężkie walki do jakich wówczas doszło w opanowanej przez rebeliantów dzielnicy (którzy zresztą mieli ponieść w ich trakcie straty idące w kilkuset zabitych i rannych) Pawłow zdecydowanie podkreśla, że żołnierze armii rządowej nie byli wyposażeni w żadne środki ochrony przeciwchemicznej.


Pojawiają się więc oczywiste wątpliwości czy syryjskie dowództwo skierowałoby ich nawet bez masek gazowych w strefę rzekomo planowanego przez siebie ataku chemicznego.


Zdjęcia domniemanych ofiar ataku chemicznego stały się przedmiotem ożywionej medialnej debaty, także między ekspertami. Przy czym nawet przedstawiciele amerykańskich służb wywiadowczych nie chcieli wydać żadnej jednoznacznej opinii. Część zachodnich ekspertów ocenia zarejestrowane na nagraniach objawy zatrucia jako powstałe na skutek użycia gazów bojowych oddziałujących na system nerwowy. Do tej klasy środków bojowych zalicza się sarin, który znajduje się w syryjskim arsenale.


Jednak Raymond Zilinskas, były inspektor ds. broni masowego rażenia kontrolujący w latach 90. arsenały Saddam Husajna, wyrażał swoje zdziwienie z powodu faktu, że medycy udzielający pomocy pacjentom nie używali niezbędnych, w przypadku ataku tego rodzaju substancjami, środków ochronnych. Nagrania wideo którymi szermują rebelianci w sposób wyraźny ilustrują, że jedyną ochroną stosowaną przez służby medyczne udzielające pomocy rzekomym ofiarom ataku chemicznego są gumowe rękawiczki a wielu sanitariuszy nie posiada nawet ich. W takim przypadku, przy użycia sarinu, ludzie ci sami niemal natychmiast padli by ofiarą trucizny. Wszystko to przywodzi wielu blogerów to wysuwania tezy o inscenizacji.


Jednak niektóre ujęcia amatorskich nagrań ukazują wręcz fizjologiczne szczegóły stanu nagranych osób. Wersję o inscenizacji podważa także liczba różnych nagrań ukazujących skutki domniemanego chemicznego ataku – wczoraj na samym serwisie youtube był ich już ponad 150. Skłaniało by to do wniosku, że doszło do kontaktu cywilów z trującymi substancjami chemicznymi. Natomiast na podstawie nagrań nie sposób określić przebiegu ataku, użytego środka bojowego, liczby narażonych na oddziaływanie trucizny, liczby ofiar a przede wszystkim autorów ataku. Oczywiście trudno uznać za wiarygodne komunikaty syryjskich rebeliantów będących przecież stroną w konflikcie.


Prawda jest taka, że nie wiemy niczego pewnego, może poza tym, że ewentualne użycie broni chemicznej nie miało skali jaką przedstawia syryjska opozycja. Jak na razie jesteśmy skazani na spekulacje. Te zawsze muszą się pojawić w medialnej praktyce, jednak fakt że mogą się one stać podstawą dla brzemiennych w dramatyczne skutki decyzji politycznych, przedstawia cały medialny dyskurs w innym świetle.


Obecne spekulacje mediów zachodnich wiodą, jak zauważaliśmy bezpodstawnie, do obciążenia Baszara Al-Asada winą za atak chemiczny, który byłby przekroczeniem obamowskiej „czerwonej linii” i pretekstem dla zachodniej interwencji w tym kraju.


Tak jest także w Polsce – „Gazeta Wyborcza” twierdzi, że wie już wszystko i wprost pisze o odpowiedzialności syryjskiego prezydenta. Nie ma się co oszukiwać – wokół Syrii trwa prawdziwa wojna informacyjna, a media zachodnie są jej uczestnikami. Gorzej jeśli zachodni politycy uczynią te spekulacje podstawą swoich działań.


Polityczne reakcje


Zachodni politycy pozostają tylko nieco bardziej wstrzemięźliwi. Choć minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii William Hague stwierdził już, że „chemiczny atak powinien otworzyć oczy wszystkim którzy wspierają Asada”. Jeszcze bardziej znamienne słowa padły dziś rano z ust francuskiego szefa dyplomacji Laurenta Fabiusa, który nie wykluczył reakcji „siłowej” przeciw syryjskim władzom. Dodał, że w przypadku oporu Rosji i Chin w Radzie Bezpieczeństwa ONZ ewentualni interwenci mogą „reagować inną drogą” co sugeruje akcję militarną wbrew Radzie.


Cała sytuacja do złudzenia przypomina przymiarki do ataku na Muammara Kadafiego. Wówczas Waszyngton również udawał umiarkowanie i niechęć do akcji zbrojnej, a rolę dyplomatycznych jastrzębi i harcowników wymierzających pierwsze ciosy, które „zmusiły” Amerykanów do zaangażowania odgrywali Brytyjczycy i Francuzi.


Próbie szybkiego obciążenia syryjskich władz odpowiedzialnością za rzekomą chemiczną hekatombę przeciwstawia się dyplomacja rosyjska. Rosyjski minister Spraw Zagranicznych Siergiej Ławrow wprost wskazywał na możliwość prowokacji ze strony syryjskich rebeliantów. Realność tej wersji wydarzeń na antenie telewizji Russia Today podkreślał także Brian Backer z organizacji pozarządowej „Answer Coalition”. Zauważył, że „oni [syryjscy rebelianci] dobrze wiedzą, że bez zachodniej interwencji nie mają już szansy na sukces. Nie mają już poparcia społecznego ani środków militarnych by zwyciężyć”.


Tymczasem przewodniczący komisji ONZ badającej użycie broni masowego rażenia w Syrii Ake Sellstrom stwierdził, że podawany przez opozycję wysoki bilans ofiar środowego ataku "brzmi podejrzanie". – To, czy sprawdzimy doniesienia o środowym ataku, będzie zależało od tego, czy któreś z państw członkowskich ONZ zwróci się w tej sprawie do sekretarza generalnego ONZ. My jesteśmy na miejscu – mówił Sellstrom. Przedstawiciele Francji i Wielkiej Brytanii już skierowali taką prośbę. Efektem wcześniejszego, środowego dwugodzinnego posiedzenia przy drzwiach zamkniętych Rady Bezpieczeństwa ONZ było jedynie wyrażenie „wielkich obaw” związanych z sytuacją w Syrii. Maria Perceval reprezentująca przy ONZ Argnetynę wzywała do jej „szybkiego wyjaśnienia”.


Cui podest


Z braku danych pozostają spekulacje. Jak zwykle w takich przypadkach najlepiej odwołać się do starej rzymskiej zasady cui podest – komu [przyniosło] korzyść. Każdy kto regularnie śledzi sytuację na frontach syryjskiej wojny domowej orientuje się, że co najmniej od czerwca armia rządowa przechyla szalę konfliktu na swoją stronę. Konsekwentna likwidacja wielu rebelianckich placówek w okolicach Damaszku jest tylko jednym z elementów obrazu walk coraz częściej zwycięskich dla Syryjskiej Armii Arabskiej.


W tym samym czasie siły rebelii ulegają postępującej dezintegracji, coraz większą przewagę w ich szeregach zyskują islamistyczni ekstremiści, którzy atakują tak wojsko jak i ludność cywilną czy w końcu oddziały Wolnej Armii Syrii i ugrupowań kurdyjskich.


Oczywiście spowodowało to utratę popularności wśród społeczeństwa kraju, które według danych NATO w znaczniej większości popiera rząd, ale także narastający dystans zachodniej opinii publicznej. Idzie za tym narastająca desperacja przejawiająca się chociażby w straceńczych rajdach na macierzyste tereny klanu prezydenta Al-Asada, skazane na militarną porażkę [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/3634-syria-rebelianci-na-rowni-pochylej ] Desperacji towarzyszy świadomość, że trudno już wyobrazić sobie obalenie prezydenta bez bezpośredniego wsparcia militarnego zachodu.


Przeciwnie strona rządowa. Przejęcie inicjatywy w konflikcie i pasmo sukcesów w żaden sposób nie stawiają armii w położeniu w którym musiałaby ona uciekać się do gazowania swoich wrogów. Wypada uznać, że ani władze syryjskie ani sztab syryjskiej armii nie są obsadzone przez szaleńców. A przeprowadzanie ataku chemicznego na taką skalę tuż pod nosem przybyłych właśnie do Damaszku inspektorów ONZ mających badać wcześniejsze rzekome przypadki użycia borni chemicznej byłby prawdziwym szaleństwem.


Baszar Al-Asad wszedł już właściwie na drogę do zwycięstwa, które jest dla niego osiągalne pod warunkiem, że nie dojdzie do zachodniej interwencji. Nawet użycie jedynie lotnictwa i pocisków rakietowych przez Amerykanów i ich sprzymierzeńców byłoby dla niego bardzo poważnym zagrożeniem. Obciążenie go odpowiedzialnością za atak chemiczny na dużą skalę znacznie perspektywę militarnej interwencji z zewnątrz przybliża.


Trzeba jeszcze dodać, co zauważali przedstawiciele syryjskiego rządu, że cała sprawa skutecznie odwróciła uwagę od dotychczasowych domniemanych przypadków użycia broni chemicznej z wiosny tego roku, których okoliczności przybyli zbadać inspektorzy ONZ. I to w momencie gdy coraz więcej świadków wydarzeń twierdzi, że poprzednich ataków chemicznych mogli dokonywać rebelianci.


Komu więc ewentualna chemiczna hekatomba a przynajmniej jej wizja przynosi brudne polityczne korzyści?... niechaj odpowie sobie czytelnik. Spekulacje? Owszem. Logiczne? To również pozostawiam ocenie czytelnika.


Jednak poza spekulacjami mamy twarde fakty. Właśnie trwa eksodus ludności kurdyjskiej z północnej części kraju. Po tym jak władze irackiego Kurdystanu zdecydowały się otworzyć granicę dla uchodźców, w ciągu kilku dni przekroczyło ją już 35 tys. syryjskich obywateli, głównie współplemieńców mieszkańców tego irackiego regionu.

 

Takie są skutki agresywnych kampanii islamistów atakujących także kurdyjską ludność cywilną, [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/3671-trzecia-strona-barykady ] Wśród licznych świadectw ich zbrodni najbardziej wstrząsające wrażenie robi sfilmowany akt dekapitacji trójki kurdyjskich dzieci. W zwartych skupiskach Kurdowie potrafią obronić się z pomocą własnych oddziałów zbrojnych. Na terenach gdzie są w mniejszości pozostaje ucieczka.

                                
Karol Kaźmierczak

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną