NASZ WYWIAD: Artur Zawisza - Ruch Narodowy stawia postulat polskiego rabatu

0
0
0
/

- Polska nie może być frajerem Europy popełniającym gospodarcze samobójstwo ku uciesze biznesowych cwaniaków - mówi dla portalu Prawy.pl Artur Zawisza członek Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego w rozmowie z Grzegorzem Lepianką.


 

Skąd Artur Zawisza wziął się w Ruchu Narodowym?


Urodziłem się czterdzieści i cztery lata temu. Przed 1989 rokiem zdążyłem działać w podziemnym harcerstwie katolickim, a potem jako instruktor prowadziłem zastęp “Chrobry” ze szczerbcem jako jego insygnium. Podczas studiów w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim zaangażowałem się w endecki Klub “Vade Mecum” i wkrótce wstąpiłem do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a jako wolontariusz pomagałem kombatantom zakładać Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych.

 

Jako student KUL I działacz “Vade Mecum” znany byłem z tzw. skrajnej prawicowości oraz niekiedy radykalnych działań, jak bójki z liberałami i pacyfistami. Pozostałem członkiem partii przez dwanaście lat, ale paradoks polegał na tym, że przez cały czas byłem w opozycji wobec jej założyciela wywodzącego się z liberalnego nurtu endecji prof. Wiesława Chrzanowskiego, a współpracowałem z nurtem narodowo-konserwatywnym w ZChN uoosobianym przez Marka Jurka, Mariana Piłkę i Jana Łopuszańskiego. Po upadku ZChN, będącym partią bardziej parafialną niż narodową, skorzystaliśmy z grupą działaczy z zaproszenia do tworzącego się Prawa i Sprawiedliwości, które dysponowało niezwykle wtedy popularnym ministrem Lechem Kaczyńskim oraz jego bratem i Przemysławem Gosiewskim, ale poza tym zupełną pustką personalną.


Od początku wiedzieliśmy, że wchodzimy do PiS jako goście z zewnątrz i prędzej czy później nastąpi ideowa konfrontacja wewnątrz partii. Już w roku 2003 stałem na czele mniejszościowej grupy biorącej udział w kampanii przed referendum akcesyjnym, zajmując stanowisko przeciwne wobec wejściu do Unii Europejskiej. Wtedy jeszcze cieszyliśmy się pewną tolerancją ze strony Jarosława Kaczyńskiego, a ja osobiście nawet jakąś jego sympatią. Wynikała ona może z tego, że stałem się wtedy częstym gościem mediów i potrafiłem dyskutować z liberalnymi dziennikarzami i potem z opozycyjną Platformą Obywatelską, nie dając się zapędzić w kozi róg.


Jednak moje największe w Sejmie sukcesy miały charakter legislacyjny: za rządów SLD jako poseł opozycyjny przeforsowałem poprawkę o wiążących interpretacjach podatkowych służących przedsiębiorcom oraz poprawkę o preferencyjnej stawce VAT na artykuły dziecięce, zaś jako poseł Prawicy Rzeczypospolitej przeforsowałem wbrew PiS i przy sprzeciwie minister Zyty Gilowskiej poprawkę o dużej uldze w podatku dochodowym dla rodzin mających dzieci. W roku 2007 znalazłem się poza PiS, opuszczając tę partię wraz z marszałkiem Markiem Jurkiem ze względu na jej haniebne zachowanie destruujące możliwość konstytucyjnego wzmocnienia ochrony życia poczętego. Zaznaczę, że nie opuszczałem PiS jako partii przegranej, ale jako partię rządzącą i rozdającą tzw. frukta władzy.


Wkrótce jednak odbyły się przyspieszone wybory dające triumf Platformie Obywatelskiej, zaś próby rekonstrukcji nurtu narodowego poprzez Ligę Prawicy Rzeczypospolitej (LPR, UPR Korwina i część Prawicy Rzeczypospolitej) oraz start narodowych kandydatów z list europejskiego Libertas okazały się całkowitymi porażkami. Sądziłem wtedy i wyrażałem ten pogląd, że nasza trudność wynika w dużej mierze ze sprytu przywódców PiS, którzy formułując radykalne tezy polityczne uwiedli katolickich i patriotycznych wyborców. Uznałem więc, że czas na powrót do pracy organicznej i oddolnej samoorganizacji sił narodowych. 11 listopada 2009 spędziłem wraz z rodzina w polskim Lwowie, ale już od 2010 roku zaangażowany byłem w Marsze Niepodległości , współpracując coraz bliżej z Robertem Winnickim. W roku 2011 dyskutowaliśmy kwestię odrodzenia ruchu narodowego jako społecznej formacji na rzecz tożsamości i suwerenności, acz ówczesny marsz zakończył się rozwiązaniem przez policję przy płonących wozach TVN. W roku 2012 niektóre media nazwały mnie “największym obrońcą Marszu Niepodległości” (po telewizyjnych polemikach z Moniką Olejnik i Stefanem Niesiołowskim oraz Tomaszem Lisem i Kazimierą Szczuką), ale najważniejszy był wiec na Agrykoli ogłaszający powstanie Ruchu Narodowego. Jestem tam, gdzie chciałem być od roku 1988 (początek studiów) i w różnych odsłonach bywałem, ale ta jest najpełniejsza.


U pewnej części narodowców wciąż ma pan wizerunek człowieka, który był w PiS.


Bo byłem w PiS. Byłem, uznając zasadę kooperacji, a więc potrzeby współpracy na rzecz możliwych do osiągnięcia wspólnych celów. Byłem tam jednak jako tolerowane ciało obce, ale od początku miałem świadomość, że jest to partia “gwardyjska” (zarządzana przez starą gwardię dawnego Porozumienia Centrum) wywodząca się z centrowo-laickiego nurtu dawnej opozycji antykomunistycznej. Natomiast stała zaletą Jarosława Kaczyńskiego była jego osobista dzielność, czyli odwaga cywilna stojąca u podstaw politycznego planu zmiany stratyfikacji społecznej, czyli odebrania pozycji gospodarczo-finansowo-medialnej grupom postkomunistycznym i liberalnym, a niejako wywyższenia grup dotychczas upośledzonych, czyli aktywnych patriotów, elit niepodległościowych czy mieszkańców wsi. Uznawałem, że warto warunkowo popierać działania braci Kaczyńskich, czyli pod warunkiem ich akceptacji dla postulatów katolicko-narodowych.


Lech Kaczyński był zawsze ich przeciwnikiem i traktował mnie jako taliba przypadkowo wpuszczonego na pisowskie salony, natomiast Jarosław wykazywał wielokrotnie pewne zrozumienie. Casus belli to jednak wydarzenia z roku 2007, gdy na jego polecenie grupa oddanych posłów PiS czyniła wszystko, aby uniemożliwić nowelizację konstytucji umacniającą ustawową ochronę życia ludzkiego. Wtedy, ku zdziwieniu wielu cwanych działaczy PiS, wystąpiłem z partii i klubu, idąc na polityczną poniewierkę. Wydarzenia z lat 2009-10, czyli podpisanie przez Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego i jego ratyfikacja dzięki głosom Jarosława Kaczyńskiego i większości PiS potwierdziły słuszność mojego wyboru. Dramat jednak polega na tym, że ten sam Jarosław Kaczyński stał się powiernikiem dyrektora Radia Maryja i stoi na czele partii popieranej przez obywateli o chrześcijańsko-patriotycznych poglądach. Rzeczą Ruchu Narodowego jest m.in. wyjaśnić Polakom tę pomyłkę opartą na manipulacjach i przebierankach.


To mnie zawsze ciekawiło. Prawo i Sprawiedliwość, wywodzi się jak pan to określił z nurtu opozycji antykomunistycznej o rodowodzie centrowo-laickim i później z Porozumienia Centrum, partii o charakterze chadeckim i centrowym. Dziś to ugrupowanie polityczne uznawane jest za jedyną i słuszną prawice. Skąd to się bierze, że Jarosław Kaczyński tak skutecznie zawłaszcza miejsce po prawej stronie w polskim parlamencie?


Dosyć zręcznie opisał to zjawisko Rafał Ziemkiewicz, dzisiaj członek grupy doradców Ruchu Narodowego w znanym tekście sprzed kilku lat: "O człowieku, który ukradł prawicę". Myślę, że współgrają tu co najmniej cztery elementy. Po pierwsze, Jarosław Kaczyński poszedł retorycznie za elektoratem. On sam wspominał, że w latach dziewięćdziesiątych rozróżniał wyborców postkomunistycznych, liberalnych i chrześcijańsko-narodowych, ale nie dostrzegał znaczącej grupy wyborców podzielających poglądy Porozumienia Centrum w ich szczególnym zestawieniu (antykomunizm, okcydentalizm, kapitalizm, umiarkowanie ideowe). Dlatego tworząc PiS, podjął decyzję, aby pójść za intuicjami tej trzeciej grupy wyborców, nakryć istotę własnych poglądów retoryczną powłoką o charakterze quasi-endeckim i stać się przywódcą tej wielkiej grupy społecznej. Po drodze musiało dojść do likwidacji ZChN (samolikwidacja) i LPR (afera gruntowa i jej pokłosie) oraz taktycznego sojuszu z ośrodkiem toruńskim, a wszystkie te trzy procesy zaszły. Po drugie, w odróżnieniu od innych bardziej nieśmiałych formacji Kaczyński zaproponował nie tylko lekką korektę do demoliberalnego ustroju państwa i postkomunistycznej stratyfikacji społecznej, ale odrębny projekt ustrojowy (IV Rzeczpospolita) o ofensywnym charakterze budzący postrach wśród konkurencji politycznej i dużych walorach mobilizacyjnych (gromadzenie ludzi wokół emocji wywoływanych przez Kaczyńskiego, co po Smoleńsku stało się bardziej widoczne). Po trzecie, trzeba to jasno powiedzieć, Kaczyński zyskał dużą wiarygodność osobistą, co wyraża się w bezgranicznym zaufaniu wielu Polaków myślących przy co bardziej kontrowersyjnych posunięciach: dziwię się temu, co robi Kaczyński (koalicja samorządowa z PO w 2002, opowiedzenie się za UE w 2003, powstrzymanie lustracji wespół z bratem w 2006, samorozwiązanie Sejmu torujące władzę rządowi Tuska w 2007, ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego w 20010, permanentne milczenie w kwestiach agresji światowego lobby żydowskiego przeciw Polsce i częste odcinanie się od tzw. antysemityzmu, porzucenie kibiców w ich sporze z władzą zmierzającą ku totalitaryzmowi w 2013 itd.), ale skoro pan prezes tak robi, to choć ja tego nie rozumiem, na pewno wie coś więcej i robi słusznie. Po czwarte wreszcie, Kaczyński zarówno z powodu własnych poglądów, jak i analiz socjologicznych, doszedł do wniosku, że jego model gospodarczy o charakterze chadecko-socjalnym dobrze wejdzie w powszechną świadomość współczesnych Polaków, którzy w swym średnim i starszym pokoleniu są bardziej narodowo-socjalistyczni niż konserwatywno-wolnościowi.


Prezes USOPAŁ Jan Kobylański namawia młodych narodowców skupionych w Ruchu Narodowym do stworzenia własnej partii i pewnie ma rację. Pytanie jest takie, kto może być liderem takiej formacji politycznej?


Jako delegacja Ruchu Narodowego byliśmy uczestnikami 20-lecia Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej. Gratulowaliśmy owocnej pracy tej polonijnej federacji, a jednocześnie składaliśmy wyrazy szacunku prezesowi Janowi Kobylańskiemu – polonusowi, patriocie i filantropowi, odsądzanemu od czci i wiary przez siły kosmopolityczne w kraju. Z kolei na jego wniosek walne zgromadzenie przyjęło ważną uchwałę: “USOPAŁ uważa za celowe utworzenie reprezentacji politycznej narodowej młodzieży polskiej, która powinna wziąć sprawy Ojczyzny w swoje ręce, by zapewnić Jej pomyślny rozwój na miarę tysiącletnich wartości narodowych i katolickich. Zebrani wyrażają sprzeciw zapowiedzią tłumienia młodzieżowego ruchu narodowego, pod pretekstem wojny z faszyzmem”. W toczonych rozmowach prezes wyraźnie namawiał nas do startu wyborczego, gdzie wystąpilibyśmy jako czołówka obozu patriotycznego gromadzącego Ruch Narodowy i pokrewne organizacje. Kiedy dyskutowaliśmy tę kwestię, akurat nie potencjalna osoba lidera stanowiła główne zagadnienie, ponieważ my mamy dobrze sprawdzające się kolegialne przywództwo, oddające społeczny charakter naszego ruchu. Kluczowymi sprawami do rozważenia były: relacja między społecznym charakterem Ruchu Narodowego a zaangażowaniem wyborczym, stopień naszej gotowości do startu wyborczego oraz możliwe polityczne skutki podjęcia pozytywnej lub negatywnej decyzji. Na pewno decyzję tę trzeba podjąć odpowiedzialnie. I dyskusja nad nią ciągle trwa. Podczas czerwcowego kongresu Ruchu Narodowego padła zapowiedź Roberta Winnickiego o jesiennych konwencjach podejmujących decyzje w tej sprawie. Wtedy padną odpowiedzi.


Jakich odpowiedzi może spodziewać się zainteresowana publiczność. Czy Ruch Narodowy pańskim zdaniem jest w stanie wystawić własną listę w wyborach do Parlamentu Europejskiego czy też może lepiej powinien przygotować się dopiero na wybory krajowe. A może lepiej odpuścić sobie działalność stricte polityczną na rzecz pracy organicznej i wychowania narodowej młodzieży. Jaki jest Pański pogląd w tej sprawie?


Trwa wspomniana już wewnętrzna debata i doprawdy krzyżują się różne argumenty. Część uczestników Ruchu Narodowego nastawionych negatywnie do udziału w wyborach wyraża pogląd, że nie idzie o termin i rangę wyborów, ale o ich istotę – według nich gdyby wybory mogły coś zmienić, już dawno byłyby zakazane i naszą rzeczą jest praca nad świadomością społeczną i abdykacja polityczna. Inna część uczestników obawia się falstartu i popierając udział w wyborach na wzór przedwojennej endecji i ONR, przestrzega przed zbyt wczesnym startem wyborczym, gdy jesteśmy stosunkowo luźnym ruchem społecznym bez wystarczającego zakorzenia instytucjonalnego w powiatach i gminach. Z kolei bardzo wielu działaczy Ruchu Narodowego argumentuje, że moment historyczny nie powtarza się dwa razy i gdy wzięcie społeczne na inicjatywy narodowe jest widoczne i wyraźne, trzeba spróbować sił i zacząć mówić do Polaków nie tylko symbolicznie o historii, ale wprost o ich bolączkach – zamiast oddawać ich na łup dotychczasowych partii parlamentarnych. W tej ostatniej bardzo dużej grupie są umiarkowani optymiści, którzy mówią, że start w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest wymarzoną okazją dla ruchu eurosceptycznego i może to przynieść sukces oraz umiarkowani pesymiści, którzy podzielają argumentację za uczestnictwem w wyborach, choć niekoniecznie spodziewają się sukcesu za tym razem. Nie chcę tutaj relacjonować mojego stanowiska, bo dyskusja jest ciągle w toku, ma charakter wewnętrzny i pulsuje bogactwem argumentów zarówno przytoczonych wyżej, jak i wielu innych.


Czy to prawda, że oficjalnym programem gospodarczym Ruchu Narodowego jest antyliberalizm?


Nie odpowiem wprost na tak skonstruowane pytanie, bo sprawa jest skomplikowana, a my odrzucamy zarówno socjalistyczne, jak i liberalne obsesje. W deklaracji ideowej czytamy: “Człowiek może być prawdziwie wolny jedynie w ramach wspólnoty, dlatego Ruch Narodowy będzie bronić wolności przed zagrażającym jej liberalizmem”. Jednocześnie w deklaracji umieszczone są punkty: “wolność słowa”, “wolność gospodarowania”, “wolność osoby”. Należy więc odpowiedź, że oficjalny program Ruchu Narodowego jest prowolnościowy, bo obok tożsamości i suwerenności to własnie wolność stawia w triadzie trzech celów rozwoju życia narodowego. Jednocześnie odrzuca liberalizm jako ideologię oparta na relatywizmie, która oczywiście nie musi łączyć się z osobistym permisywizmem i libertyznizmem, lecz jednak bazuje na zabobonie o niepoznawalności prawdy i w tym sensie jest ona relatywistyczna. Jeżeli jednak za starożytnymi mędrcami i myślicielami chrześcijańskimi uznajemy możliwość rozpoznania prawdy, to znaczy, że wspólnota polityczna także ma obowiązek kierować się prawdą w stanowieniu prawa i tworzeniu urządzeń społecznych. Oczywiście daleko od tak rozumianej prawdy jako podstawy życia państwowego do znanych postulatów etatyzmu czy redystrybucyjności. “Antyliberał” nie musi być socjalistą, czego w XX wieku dowiedli tak wybitni pisarze i myśliciele, jak Chesterton i Belloc opowiadający się za dystrybucjonizmem, który nie poważał system kapitalistyczno-korporacyjnego, a jednak opowiadał się za rozpowszechnieniem własności jako gwaranta wolności społecznej.

 

Trzeba natomiast przyznać, że w Ruchu Narodowym mamy szerokie spectrum poglądów na życie gospodarcze, od akcentujących wolność gospodarczą, antyfiskalizm i antybiurokratyzm (jak u Krzysztofa Bosaka, Przemysława Holochera czy Mariana Kowalskiego) po akcentujące społeczne zobowiązania władzy i dopuszczających interwencjonizm państwowy (jak u Roberta Winnickiego czy wielu oddanych działaczy MW I ONR). Z kolei ja osobiście bywam odbierany przez zwolenników opcji społeczno-narodowej jak prawie korwinista, zaś przez przekonanych liberałów jak antyliberał i bez mała socjalista. Bo rzecz nie w etykietkach, ale w realnych rozwiązaniach na rzecz interesu narodowego!


Jeśli dobrze sobie przypominam to był pan autorem programu gospodarczego Prawicy Rzeczypospolitej. Broszura nosiła tytuł “Narodowy Kapitalizm”. Sama nazwa moim zdaniem niespecjalnie trafiona, natomiast pod treścią tego programu mógłby podpisać się każdy rozsądny liberał gospodarczy i zwolennik wolnego rynku...


Mnie akurat nazwa "Narodowy kapitalizm" bardzo się podobała nie tylko dlatego, że była puszczeniem oczka poprzez nawiązanie do alternatywnej propozycji "narodowego socjalizmu", ale także dlatego, iż wyrażała istotę rzeczy. Chodziło wtedy o tzw. kapitalizm, czyli rynek wolny od biurokracji, kartelizacji i fiskalizmu. Jednocześnie ten rynek miałby służyć narodowi, bo jakkolwiek kapitał nie ma narodowości, to zawsze mają ją kapitaliści. Narodowy charakter kapitalizmu z jednej strony wynikałby ze świadomych decyzji legislacyjnych na rzecz rozpowszechnianie własności wśród Polaków (reprywatyzacja i uwłaszczenie), a z drugiej z codziennej praktyki władz przeciwko pętaniu naszych przedsiębiorców więzami wynikającymi z nadregulacji unijnych i ochrony interesu gospodarczego przeciwko zagranicznej agresji (od rosyjskiego monopolu gazu po amerykańską inwigilację banków). W tamtym programie ostrze wymierzone w krajową i ponadnarodową biurokrację oraz w aparat fiskalny tłamszący podatników (nie tylko przecież przedsiębiorców) było bardzo silne i cieszę się, że mógł się on spodobać.


Rozumie więc, że jest pan po prostu sojusznikiem liberalnych, wolnorynkowych rozwiązań gospodarczych natomiast co zrozumiałe nie popiera pan rozwiązań liberalnych o charakterze obyczajowym i światopoglądowym?


Nasz spór z liberałami polega także na tym, iż tłumaczymy im, że rynek istniał w gospodarce tysiące lat przez wynalezieniem liberalizmu jako nowoczesnej ideologii. Stąd jesteśmy za wolnością, ale nie nazywamy tego liberalizmem, bo narodowiec, konserwatysta czy nawet chadek także może opowiadać się za wolnościowymi postulatami gospodarczymi. Co do tzw. liberalizmu społecznego, to moje osobiste rozeznanie jest takie, iż dyskusja o wolności winna być zakorzenione w prawdzie, a więc w konsekwencji rozróżniać dobro i zło nie tylko w ramach indywidualnych decyzji moralnych obywateli. Jeżeli tak na to patrzymy, to zauważymy, że totalitarysta zabrania rzeczy dobrych i złych; socjalista zabrania rzeczy dobrych, a pozwala na złe; liberał pozwala na rzeczy dobre i złe; zwolennik prawa naturalnego pozwala na rzeczy dobre i zabrania rzeczy złych. Stąd bliżej mi do liberała niż socjalisty i totalitarysty, ale jednak co do zasady nie zgodzę się z nim w całości.


11 listopada kolejny Marsz Niepodległości. Jak będzie wyglądał w tym roku?


Oby był jeszcze potężniejszy niż kiedykolwiek. Oczywiście sytuacja z roku na rok jest coraz to inna: w roku 2010 byliśmy pod obstrzałem “Gazety Wyborczej” ze szczególna rolą Seweryna Blumsztajna, w 2011 – zaatakowała nas niemiecka Antifa korzystające ze wsparcia krajowej “Krytyki Politycznej”, w 2012 – podróbkę Marszu Niepodległości zorganizował za publiczne pieniądze Bronisław Komorowski, zaś w 2013 – konkurencyjną imprezę zapowiedział w imieniu PiS wiceprezes tej partii Mariusz Kamiński. My jednak zapraszamy wszystkich narodowców, niepodległościowców i cały obóz patriotyczny na największą manifestację narodową, czyli Marsz Niepodległości. Bo Marsz jest jeden jedyny niepowtarzalny I nie da się zastąpić imprezą marszopodobną ani w wykonaniu Komorowskiego, ani w wykonaniu Kamińskiego. Zaproponowaliśmy natomiast, aby lokalne manifestacje niezależne od władz odbywały się już w wigilię Świąt Niepodległości (niedziela 10. listopada), a 11. listopada cała Polska zjechała się do stolicy, aby razem świętować naszą niepodległość.


Podobno też 11 listopada rozpoczyna się w Warszawie jakiś szczyt klimatyczny. Łatwo przewidzieć, że zjawią się na nim zawodowi alterglobaliści z całej Europy. To sprawi, że zapewne znów będą zadymy w stolicy.


Zapraszać do Warszawy w dniu narodowego święta gości, którzy nie będą z nami świętować, ale jedni knuć przeciw nam, a drudzy awanturować się – to przejaw nihilizmu historyczno-obywatelskiego. My jednak wykorzystamy okazję szczytu, aby przedstawić narodowy punkt widzenia na pakiet klimatyczno-energetyczny. W przededniu Święta Niepodległości zorganizujemy konferencję z analitycznymi opiniami i konstruktywnymi postulatami na wysokim poziomie merytorycznym. Nie pierwszy raz o tym powiemy, bo już na czerwcowym kongresie Ruchu Narodowego przedstawiałem krytyczny ogląd pakietu: “Dzisiaj suwerenność w dużej mierze zależy od siły gospodarki narodowej i dlatego będziemy bezwzględnie bronić praw i przywilejów naszej gospodarki na szczeblu międzynarodowym, zaś przykładem tego jest nasza niezgoda na poniewieranie polskiego przemysłu w ramach pakietu klimatycznego.


Pakiet klimatyczny oparty na połączeniu ekologicznej religii i cynizmu wielkiego biznesu to porozumienie wysokouprzemysłowionych państw, których gospodarka nie jest oparta na węglu, a które z powodów ideologicznych lub biznesowych ulegają iluzji tzw. kłamstwa klimatycznego. Krajowe czynniki oficjalne poparły pakiet już za prezydentury Lecha Kaczyńskiego i stale realizują jego ustalenia za premierostwa Donalda Tuska.


W imię dowolnej hipotezy naukowej, a tak naprawdę także w imię interesów krajów z już zmodyfikowanymi systemami energetycznymi, każe się Polsce wyrzec energetyki opartej na węglu i ponosić bardzo kosztowne inwestycje we wszelką energetykę niekonwencjonalną. W efekcie ceny energii dla odbiorców wzrosną o kilkadziesiąt procent, a ćwierć miliona Polaków straci pracę w górnictwie i energochłonnych branżach przemysłu.


Ruch Narodowy obroni Polskę przed tym szaleństwem i stawia postulat „polskiego rabatu” zwalniającego nas z części zobowiązań międzynarodowych pod tym względem, bo Polska nie może być frajerem Europy popełniającym gospodarcze samobójstwo ku uciesze biznesowych cwaniaków. Aby zapewnić spójność rozwoju wszystkich krajów europejskich, Polsce i może całej Europie Środkowej potrzebna jest alternatywna agenda rozwoju gospodarczego. Powstał kiedyś rabat brytyjski, może też być „rabat polski”!” Dodam dzisiaj, że także 11. Listopada będzie protestować przeciw ograniczaniu suwerenności gospodarczej poprzez międzynarodową ingerencję w naszą gospodarkę. Ruch Narodowy pokaże w ten sposób, że dotyka realnych problemów trapiących Polaków i chce je kompetentnie rozwiązywać.


Rozmawiał Grzegorz Lepianka.
fot. I.Fryszkowski/prawy.pl
 


Artur Zawisza - członek Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego. Były poseł Prawa i Sprawiedliwości. W 2007 był w grupie posłów, która opuściła PiS w konsekwencji sporu ws. projektu wzmocnienia konstytucyjnych gwarancji ochrony życia i godności człowieka.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną