Portal Deon naraził ks. Pawlukiewicza na zniesławienie

0
0
0
/

deon_manipulacja4Redaktorzy kontrowersyjnego portalu zasugerowali skandalizującą wypowiedź ks. Piotra Pawlukiewicza, choć faktycznie nigdy nie padła. Wpis w końcu usunięto, jednak powraca pytanie: Dlaczego w ogóle to zrobiono?

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz jest nie tylko charyzmatycznym, ale i heroicznym kaznodzieją. Pierwsze określenie należy mu się z racji tego, że swoimi kazaniami naprawdę porywa, wręcz buduje katolików, podnosi na duchu. Ktokolwiek kiedykolwiek go słyszał wie o tym doskonale. W opinii wielu, w tym i dla autora niniejszego tekstu to w głoszeniu kazań pierwsza szabla Ducha Świętego w Polsce. Jego ciężka choroba jest dla jego słuchaczy fatalną wiadomością. Tę chorobę znosi heroicznie, co było widać w krótkim trzyminutowym filmiku, który Deon opublikował docelowo pod kontrowersyjnym tytułem. Otóż tytuł na facebookowym fanpejdżu, którzy redaktorzy znanego portalu ułożyli - wyglądał tak: „Homoseksualizm nie jest grzechem”. Komentarz redakcyjny był w tym kontekście równie zadziwiający: „Homoseksualizm nie wyklucza z kościoła – stanowcza wypowiedź ks. Piotra Pawlukiewicza”. Gdyby nie kontekst tytułu z podkręcającym wyrazem „stanowcza” dałby się jeszcze obronić.

Gdy sam zobaczyłem te podpisy opadłem z sił: „Tylko nie on, tylko nie ks. Pawukiewicz, proszę” - pomyślałem. Szczęśliwie okazało się, że po kliknięciu na link (być może właśnie o klikalność chodziło?) słynny kapłan nie dołączył do księży skandalistów, którzy służą wrogim Kościołowi mediom, by go obrzydzać w oczach wiernych i w jak najszybszym tempie z kościoła wyłuskiwać. Redakcja najwyraźniej pierwotnie wyszła z założenia, iż zarówno tytuł, jak i podpis mają zaletę przyciągania, stwarzając jednocześnie pole do kilku interpretacji. Faktycznie, gdyby mieli z tego powodu sprawę w sądzie trzeba byłoby im udowodnić, że publikując tytuł chodziło im właśnie o tę, nie inną interpretację. Dopiero po kliknięciu i przejściu na stronę Deona, niektórzy mogli dojrzeć już lżejszy tytuł „Homoseksualizm nie wyklucza z Kościoła”.

Jednak problem polega na tym, iż największą klikalność strony internetowe dostają właśnie z fanpejdży, do których nieomal w połowie przeniosło się współcześnie życie towarzyskie. Niestety interpretacja tytułu narzuca się wszelako wiernym właśnie konkretna. Czyż trudno się dziwić, iż mogli sobie pomyśleć: „W świecie „nowinek” i „postępu”, gdzie pośród wielu odmian chrześcijaństwa pojawiają się zmiany dla nas katolików nie do przyjęcia - zaczynamy im ulegać”. Polityczna poprawność w innych krajach Europy była w stanie doprowadzić do tego, że homoseksualizm został uznany za orientację równą heteroseksualnej, a nie skrzywienie emocjonalne lub grzech. Po kliknięciu i odtworzeniu krótkiego filmu oraz wysłuchaniu wykładu ks. Piotra Pawlukiewicza nie znajdziemy jednak nic, co by nas zdziwiło i zniesmaczyło.

Homoseksualiści w Kościele

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz wygłasza krótką prelekcję na temat podejścia Kościoła do homoseksualizmu, z którą trudno by się nie zgodzić. Streścić to można krótko. Toteż wypada napisać jak zrozumiał to autor tekstu: Kościół nie potępia skłonności, uczuć i samego faktu tendencji, które dotyczą danej osoby. Tym bardziej jeśli nie może ona nic na to poradzić. Nie każe się też oszukiwać, co więcej chce takie osoby obdarzać miłością, bo Chrystus jest miłością. Toteż rzeczy niezależne od nas nie są grzechem, tak jak np. gwałt od strony ofiary, która z własnej woli w akcie seksualnym nie uczestniczy. Kościół wszak nawet nie odcina się od grzeszników. Jednak by uczestniczyć w sakramentach wymagana jest przede wszystkim czystość, tak jak od każdego innego człowieka. Toteż grzechem jest czynny homoseksualizm, czyli praktykowanie współżycia z tą samą płcią.

I to niestety w ten sposób czytając tytuł na Deonie mogli zrozumieć to czytelnicy - jakoby praktykowany homoseksualizm nie był grzechem. Wiadomo wszak nie od dziś, iż środowiska homoseksualne, które prowadzą niejednokrotnie wyuzdany tryb życia domagają się „swoich praw”. Czyli w praktyce oddania im czegoś - co im się po wybraniu konkretnej drogi życia bez żadnego przymusu - po prostu nie należy. Jednak niektóre odmiany chrześcijaństwa w XX wieku zaczynały się uginać przed „postępowością”, a poprzez zgodę na pewne rzeczy następowała tam erozja. Homoseksualizm w sensie homoseksualizmu praktykowanego bowiem jest grzechem, nie tylko przeciw czystości, ale i samym w sobie. Homoseksualizm zaś, któremu człowiek stara się stawić czoła jako pociągowi seksualnemu do tej samej płci w imię miłości Chrystusa nie tylko nie jest grzechem, ale jest dobrowolnym wyrzeczeniem, tak jak jest nim celibat, to więc także i forma heroizmu.

Dziwne byłoby gdyby Kościół takie osoby wykluczał i uznawał ich grzeszność. I to właśnie tego dotyczyła wypowiedź słynnego kaznodziei. Walka o względy homoseksualistów w Kościele, w nadinterpretacji rozumiana jako walka o ich „prawa” (mowa o infekowaniu różnych odmian chrześcijaństwa tolerancją dla czynnego homoseksualizmu) oparta jest o konkretne czynniki. Wiadomo, iż każdemu człowiekowi, który w jakiś sposób padł ofiarą uczuć homoseksualnych nie znikają nagle zdrowe instynkty, które mogą go uratować. Poczucie pustki, które zacznie pojawiać się w życiu bez Boga może spowodować u niego wewnętrzną walkę o samego siebie. Będzie on łaknął Chrystusa i wiary, toteż może podjąć wysiłek, albo by się z tego stanu wyzwolić, albo w najgorszym wypadku wyciszyć go tak, iż po pewnym czasie nie będzie mu on dokuczał. To zapewne nie jest łatwe, jak to z większością wyrzeczeń.

I tu właśnie uznawanie homoseksualizmu za orientację przez niektóre odnogi „chrześcijaństwa” powoduje spalenie tego mostu ucieczki. Daje bowiem za darmo bez wysiłku coś, co wysiłkiem bezgrzeszności należałoby wywalczyć. Tymczasem Kościół zawsze stawiał wymagania wobec człowieka i to właśnie czyniło go lepszym. Zdrowy odruch u części ludzi stanowi poczucie, że nie chcieliby współżyć seksualnie bez ślubu, że to jest nie w porządku, że jeśli naprawdę kochają to pragnęliby zawrzeć związek małżeński. To kolejny moment, kiedy homoseksualista może zobaczyć, iż na skutek braku walki o samego siebie pozbawia się tej możliwości. Przytłaczająca większość związków homoseksualnych opiera się o fizyczność, przeto uczucia w większości wypadków muszą minąć po pewnym czasie bezpowrotnie. Ma z tym wszak problem wiele par heteroseksualnych, a co dopiero pomyśleć homoseksualne. Małżeństwo opiera się natomiast o solidniejsze fundamenty i w swoim prawidłowym pojmowaniu nie powinno być chwilowym kaprysem, poddawaniem się jedynie li tylko przemijającym namiętnościom.

Stąd też walka o zrównanie tzw. małżeństw homoseksualnych z sakramentalnymi ma wyciąć z człowieka zdrowy odruch i umożliwić podtrzymanie swoistej ułudy, iż wszystko jest w najlepszym porządku. „My mamy ślub, a okrutny i niepostępowy Kościół katolicki z epoki średniowiecza i stosów, nie chce uznać naszej miłości”. Widzimy tu także dorabianie swoistej martyrologii. Dlatego rzeczą fatalną jest sankcjonowanie przez konkretne państwa ślubów homoseksualnych, a straszną udzielanie ślubów przez niektóre odnogi wiary mieniące się chrześcijańskimi. Jednak najgorszym zabijaniem instynktu samozachowawczego, który prowadzi w dobrą stronę jest sztuczne zaspokojenie pragnienia posiadania dzieci, czyli założenia prawdziwej rodziny. Oto bowiem za cenę zabicia kolejnego zdrowego odruchu, ostatecznego „back up'u” wciąga się w spiralę homoseksualizmu małe niewinne dzieci. Tylko po to, by dalej symulować, że nic złego w życiu pary homoseksualnej się nie dzieje. Dlatego tak ważną kwestią jest rozróżnienie homoseksualizmu rozumianego jako praktykowany, a takiego który jest pokonywany przy czynnym udziale Chrystusa. Pokonywany przez osobę, która zdecydowała się podjąć to wyzwanie.

Homoseksualizm bowiem (ten praktykowany) jest jednym z najgorszych grzechów - wystarczy sięgnąć do Pisma Świętego. Grzechem jest również zaprzeczanie temu, czyli kłamanie dla dezinformacji, a w praktyce efektu zgorszenia. Grzechem jest zniekształcanie słów Boga, naciągana dla swoich potrzeb ich interpretacja, tylko po to, by się nie poddawać wysiłkowi i następnie rozsiewać tę myśl na innych. Tego wszystkiego może dokonywać homoseksualizm, by się usprawiedliwić jako „normalny”. Nie jest grzechem, a wręcz przeciwnie przychodzenie do Kościoła przez homoseksualistę zachowującego czystość (a nawet takiego który jej nie zachowuje, walczy i potrzebuje spowiedzi). Tak jak wyjątkowo zadziwiającym byłoby sobie powiedzieć, że grzech ma osoba przyjeżdżająca na wózku inwalidzkim. Każdy wie, iż jest ona tak samo normalna, niezależnie od tego, iż ma problemy ze sprawnością. W tym kontekście wszyscy rozumieją, iż przydarzyło się jej nieszczęście.

Grzechem natomiast byłoby, gdyby ta sama osoba wjeżdżała do Kościoła z pistoletem z tłumikiem i perfekcyjnie celowała wielu ludziom w kręgosłup, tak by również potrzebowali wózka. A robiła to tylko po to, by nie czuć się źle sama i że jej stan jest względem zdrowia normalny (tudzież wywalczyć podjazdy dla wózków). Nie jest, ale to nie znaczy, iż nie może być szczęśliwa. Może zaznać pełni szczęścia. Homoseksualista ma jednak łatwiej - prędzej może się zmienić niż różne osoby wstać z wózka (choć różnie to bywa, bo dla Boga nie ma nic niemożliwego). Niby każdy wie, że właściwą reakcją na kiepskie wyniki matury jest wzięcie się do pracy, a nie obniżenie wymagań maturalnych. Matura bowiem nie jest potrzebna dla samej matury, a ma spowodować, że przejdziemy lepiej przez życie, bo życie i tak to zweryfikuje. Tak sakramenty nie są sztuką dla sztuki. Nie mogą być udzielane ludziom, którzy dopuszczają się grzechu homoseksualizmu, w sensie praktycznym.

Incydent z ks. Piotrem Pawlukiewiczem a inne wybryki „Deona”

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz nie mówił o tym, iż homoseksualizm, który tak właśnie - w sensie praktykowania go jest kojarzony - grzechem nie jest. Redakcja mogła jeszcze uformować tytuł w stylu „Homoseksualista żyjący w czystości nie grzeszy”, lub „Homoseksualne skłonności nie wykluczają jeszcze z Kościoła”. Jednak stanowiłoby to sprawę tak oczywistą, iż bardzo słabo klikalną. Kaznodzieja mówił bowiem jedynie o skłonnościach homoseksualnych, którym dana osoba się nie poddaje i ma prawo zjednoczenia się z Chrystusem - tak jak każdy inny. Jest też oczywistym, że Chrystus kocha każdego najgorszego grzesznika, także homoseksualistę-rozpustnika, który ma szansę się zmienić. Nie znaczy to jednak, iż ze względu na swoją miłość zmieni mu wymagania. Przeciwnie nie zmieni ich z miłości i dla jego dobra. Ktoś powie, iż czyta tutaj truizmy. Jednak trzeba to tłumaczyć, trzeba powtarzać dla nowych pokoleń i z tego samego powodu mówił o tym ks. Piotr Pawlukiewicz.

Smutne jednak, iż ktoś tak oczywistą wypowiedź może przekuć na co innego. Może ktoś z redakcji Deona zrobił to nieopatrznie? Zdecydowałem się tę sprawę opisać, wziąwszy pod uwagę dwa arcyważne czynniki. Pierwszym z nich jest fakt, że nie ujrzałem (Być może przeoczyłem? Być może miały miejsce?) publicznych przeprosin ks. Piotra Pawlukiewicza. Próbowałem wygooglować, ale nie udało mi się ich znaleźć. Bo w najlepszym wypadku jeśli nie chodziło o spowodowanie klikalności, lecz zwykłą pomyłkę, także należałoby kapłana przeprosić. Nie wystarczy usunięcie strony z fanpejdża. Choć należy wspomnieć, że cały portal Deon wygląda czasami jak odpowiednik kolorowego magazynu dla konkretnej grupy spośród gospodyń domowych. Jednak to decyzja redakcji, ich prawo, ich sposoby, nie każdemu musi się podobać, a każdy chciałby mieć klikalność, to więc nie zarzut.

W grę wchodzą jednak dwie etyki, etyka chrześcijańska i etyka dziennikarska. Jest także sprawa druga, która wyjaśni mój lekko zasygnalizowany dystans do portalu, a także fakt, że należało o tym incydencie napisać. To nie tenże dystans, o którym wspomniałem, spowodował napisanie niniejszego tekstu, lecz polityka redakcyjna portalu. To jest poglądy i ruchy poprzez publikacje, które są moim zdaniem mocno szkodliwe. Poświęciłem temu kilka tekstów. I to właśnie w tę szkodliwą politykę wpisał się tytuł, który naraził ks. Piotra Pawlukiewicza na zniesławienie. A konkretnie został opublikowany w formie narażającej na dezinformację. Nie każdy bowiem musiał w tytuł kliknąć i sprawę wyjaśnić. Autentycznie mógł już nie mieć do tego psychicznej siły, obserwując wcześniej pewne kryzysy, które Kościół przeżywa. Piszę o ludziach, którym byłoby już za dużo. Należałem do tych, którzy chcieli to zweryfikować, a znali wcześniej dziwne tytuły i dość zadziwiające interpretacje poszczególnych redaktorów portalu. Jednak nie każdy znać je musi.

A pośród nich dla przykładu były artykuły: „Nie obrażajmy się na porno-spektakl”, jakiego wymowa z dystansem odnosiła się do protestów Krucjaty Różańcowej. Wierni grupujący się w tym ruchu sprzeciwiali się wystawianiu we Wrocławiu spektaklu, gdzie zatrudniono aktorów porno dla zaprezentowania współżycia na scenie. Protesty ponoć - jak można było wywnioskować w tym tekście na Deonie - nie miały sensu, lepiej było to zmilczeć (link). Innym razem redakcja portalu stworzyła okazję, by próbować udowadniać, że chrześcijaństwo i inne wiary w tym samym stopniu mogą powodować zabójczy radykalizm czy terroryzm. To także wywiad ze znaną lobbystką na rzecz przyjęcia islamskich imigrantów, której organizacja mogłaby zyskać na tym pieniądze z Unii Europejskiej (link).

To nie jedyne zaskakujące artykuły, które można tam spotkać. „Byłem narodowcem, lecz pewnego dnia spotkałem Jezusa - pisze do mnie były członek Młodzieży Wszechpolskiej, opowiadając o swoim nawróceniu”. To fragment artykułu, jaki również można przeczytać na wspomnianym portalu. Już sam nagłówek informuje jakoby bycie polskim narodowcem kłóciło się z chrześcijaństwem. Owszem naród nie jest Bogiem to prawda, ale też ani Dmowski, ani żaden inny autor polskich koncepcji narodowych nie pisał w ten sposób. Jeśli ktokolwiek tak uważa to wypaczony narodowiec, czyli już nie polski narodowiec. Wypada jednocześnie zaznaczyć, iż trzeba uważać na wypaczony katolicyzm. Samo bycie narodowcem nie jest niczym złym. Związanie z Kościołem ruchu narodowego lub polskiego patriotyzmu jest sprawą wysoce pozytywną. Usilne rozdzielanie go będzie szkodzić zarówno patriotom, bo patriotyzmu bez Boga nie ma, jak i katolicyzmowi, który nie ma za zadanie tracenia energii na kłócenie się z dobrymi odruchami. Bo ci, którzy pomyślą, że miłość Ojczyzny kłóci się z miłością Boga, także dadzą upust swojemu spaczonemu myśleniu.

O dziwnej wyglądającej (lewicowo-liberalnej?) – linii portalu Deon, przypominającej Tygodnik Powszechny, czyli „katolicką Gazetę Wyborczą” można by pisać długo. Szczerze mówiąc komentowanie artykułów tego portalu (zaskakujących jak na katolicki) trąciłoby monotonią. Jednak wpisujące się w ten ton tytuły na fanpejdżu, a wykorzystujące do tego nazwisko ks. Piotra Pawlukiewicza, najpopularniejszego kaznodziei - muszą zostać odnotowane. Jeśli w dodatku ksiądz walczy z chorobą to kolejny element, który medialnie jest nośny. Jaka istnieje bowiem gwarancja, iż ktoś nawet na ten link nie kliknie, lecz pomyśli sobie „No tak ksiądz jest chory, więc już penie nie wie co mówi”? Deon ma także praktykę kasowania komentarzy, które nie pasują do jego linii redakcyjnej. Przy czym sprawa nie dotyczy jakichś wpisów wulgarnych czy dokuczliwych, lub obrażających Kościół. Mowa o katolikach, którzy mają inne zdanie. Jego praktyka zatem, aż za bardzo przypomina media, dla których nieważna jest prawda, lecz ich święta racja.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną