Gdy 15 września zespół Berczyńskiego zapoznał nas ze swoimi dotychczasowymi pracami, powinniśmy być wstrząśnięci przekazem. Ujawniono bowiem matactwa Jerzego Millera, który stał na czele Komisji Badań Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
Na udostępnionym nagraniu rozpoczynającym pracę Komisji, Miller mówi wyraźnie: „Albo zadbamy o jednolity przekaz, który nie sprzyja budowaniu mitów i podejrzeń, albo ukręcimy bicz na własne plecy”. Jasno i czytelnie – oba raporty: rosyjski i polski mają być ze sobą zbieżne. Jeżeli dalsze badania potwierdzą te doniesienia, to takie stwierdzenie jest ewidentnym aktem zdrady polskich interesów. Tym samym polskie śledztwo staje się niewiarygodne i prowadzone pod z góry założoną tezę – Winę ponoszą piloci i osoby, które wywierały naciski na obsługę samolotu.
Przypominają nam się tamte makabryczne chwile. Tusk pocieszany w ramionach Putina. Tusk z szelmowskim uśmiechem pokazujący Putinowi słynne „żółwiki”. Uznanie lotu Tupolewa za lot cywilny, a nie wojskowy, a tym samym oddający w ręce Rosjan całe śledztwo. Podpisanie 31 maja w Moskwie przez Millera memorandum, na mocy którego czarne skrzynki pozostają w rękach rosyjskich aż do czasu zakończenia śledztwa. Jak możemy się dotąd przekonać, po wieczny czas.
I trwający przez cały czas festiwal nienawiści i pogardy, który rozpoczął się już wtedy, gdy trumny prezydenckiej pary nie spoczęły jeszcze na Wawelu. I słynne już satanistyczne happeningi rozgrywające się na Krakowskim Przedmieściu, a organizowane przez „palikociarnię”. Któż z nas nie pamięta lżenia i plucia na modlących się pod krzyżem, sikania na znicze, krzyżowania pluszowego misia i innych bluźnierstw. Pamiętamy akcje straży miejskiej, która na polecenia Hanny Gronkiewicz-Waltz gasiła znicze i sprzątała kwiaty każdej nocy. To czarny czas, za który nikt nie poniósł odpowiedzialności. Niestety podzielił on skutecznie społeczeństwo na tych słusznych, racjonalnych obywateli i na „sektę smoleńską”, którą powinno się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym.
A do nas cały czas powracają natrętne pytania, na które nie otrzymaliśmy przez sześć lat odpowiedzi. Dlaczego najwyższe organa w państwie nie dążyły do wyjaśnienia tej katastrofy, w której zginęło 96 osób z prezydentem, najwyższymi dowódcami wojskowymi, posłami, senatorami i ludźmi zaangażowanymi w kultywowanie historii Polski. Czy to tylko nieudolność ówczesnych władz, czy kryje się za tym coś więcej?
Chyba w żadnym cywilizowanym kraju nie było by do pomyślenia, aby taka tragedia narodowa nie była wyjaśniona, a społeczeństwo zostało tak skutecznie otumanione, że bezkrytycznie uwierzyło w doniesienia millerowskiej komisji.
Przez lata media forsowały przekaz o grupie oszołomów, która nie chce słyszeć o „prawdzie”, ale buduje jakieś fantastyczne mity o zamachu. Drwiono z Antoniego Macierewicza i z jego niezłomnej drogi dochodzenia do prawdy. Kpiono i próbowano zastraszyć grono ekspertów, naukowców z doktorskimi i profesorskimi tytułami, którzy nie bali się stawić czoła szykanom. Mocna i niepodważalna pozycja PO pozwalała sądzić, że smoleńska prawda nigdy nie ujrzy światła dziennego.
Dlatego ludzie odpowiedzialni za matactwa nie postarali się na zatarcie swoich niecnych działań. I teraz, gdy pierwsze fakty wychodzą na światło dzienne, bajdurzą bzdury, chcąc znów wcisnąć społeczeństwu swoją wersję wydarzeń.
Odezwał się oburzony doniesieniami komisji Berczyńskiego Jerzy Miller. W wywiadzie udzielonym Onetowi tworzy swój wizerunek nieugiętego i „do ostatniej kropli krwi” odważnego człowieka, który nie dba o to, że może być pociągnięty do odpowiedzialności za swoją działalność. On występuje w obronie swoich biednych współpracowników. „Mnie interesuje los ludzi – mówi – którzy na moją prośbę ciężko pracowali przez 16 miesięcy, żeby wyjaśnić tę katastrofę. Znieśli presję, zarzuty przekrętów i ukrywania dowodów. A dziś są obrażani, upokarzani, zwalniani z pracy – taką dostają zapłatę od organów swojego państwa. O nich się boję. Wszystko się we mnie gotuje, jak widzę, jak się ich traktuje.”
Miller swoje słowa z nagrania tłumaczy nie merytoryczną zbieżnością prac komisji rosyjskiej i polskiej, ale jedynie konstrukcyjnym charakterem raportu. On nie działał pod dyktando Rosji, ale chciał dać nam czytelny przekaz swoich prac. Kto zdrowo myślący uwierzy w podobne tłumaczenia?
Na konferencji prasowej 15 września ujawniono także, że z rejestratorów czarnych skrzynek zniknęło kilka ostatnich sekund lotu, że samolot lecący 15 m nad ziemią miał awarię jednego z silników i kilku innych podzespołów. W wyniku tego rozpadł się w powietrzu. To nie „pancerna” brzoza była przyczyną katastrofy, ale wybuch, który rozerwał samolot na części. Samolot jeszcze przed dotarciem do sławetnej brzozy gubił części skrzydła.
Są to bardzo ważne doniesienia, które kierują śledztwo w zupełnie innym kierunku. Czekamy z niecierpliwością na nowe doniesienia pracującej komisji.
Szkoda tylko, że odzew społeczeństwa na te doniesienia jest tak skąpy. I część Polaków nadal tkwi przyklejona do „pancernej” brzozy. Oby odklejenie od niej nie okazało się bardo bolesne.