To niestety nie jest ponury żart, ale konsekwencja umowy o wolnym handlu UE z Kanadą (CETA), jaką rząd Beaty Szydło zamierza poprzeć i podpisać 27 października podczas szczytu UE-Kanada w Brukseli.
Umowa z Kanadą zawiera podobne założenia, co oprotestowywana w Europie Zachodniej, a w Polsce w tajemniczy sposób przemilczana, umowa o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi znana jako TTIP. Podobnie jak TTIP, CETA zawiera mechanizm ICS, umożliwiający pozywanie państwa objętego umową o odszkodowanie, jeżeli korporacje zdecydują się uznać, iż wprowadzone prawo narusza ich interesy. Proces, który będzie odbywał się przed sądem arbitrażowym, zakończy się wyrokiem wiążącym i zapewne wysokimi odszkodowaniami dla korporacji.
Wprawdzie wiceminister rozwoju Radosław Domagalski zapowiada, że jego resort będzie zabiegał na forach europejskich, by docelowo jednym z arbitrów był Polak, to nie daje żadnych gwarancji na uczciwość takich procesów.
Trudno przewidzieć, jak CETA zadziała w przypadku amerykańskich korporacji mających swoje przedstawicielstwa w Kanadzie. Wprawdzie wiceminister Domagalski zapewnia, że umowa będzie jasno określała, jak należy rozumieć kraj pochodzenia inwestora, jednakże pewności co do tego mieć nie można. Może się zatem okazać, że i bez TTIP amerykańskie korporacje będą ciągnąć krociowe zyski z procesów wytaczanych państwom UE, w tym także Polsce.
Jest zastanawiające, dlaczego rząd Beaty Szydło nie zawetuje tej umowy, która ma zostać podpisana na szczycie UE-Kanada w Brukseli 27 października. Co więcej, umowa ta wejdzie w życie jeszcze przed jej ratyfikacją przez parlamenty krajowe, ale z wyłączeniem mechanizmu ICS.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna