Zdaniem dr. Daniela Boćkowskiego nie ma możliwości zablokowania przepływu informacji np. przekazywanych sobie nawzajem przez dżihadystów, ponieważ odbywa się on na zupełnie innym poziomie niż poziom portali czy stron internetowych. Wprowadzenie zatem możliwości blokowania stron internetowych wcale nie przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa.
Dr Boćkowski, uczestniczący w panelu dyskusyjnym „Czy państwo powinno cenzurować internet?”, zorganizowanym we wtorek w Sejmie przez ugrupowanie Kukiz'15, zwrócił uwagę, że wystarczy poczytać gazety wydawane przez Państwo Islamskie, aby znaleźć instrukcję tworzenia ukrytych sieci przesyłu informacji.
- Rządy nienawidzą sytuacji takich, w których nie kontrolują przepływu informacji. Informacja, która jest głównym narzędziem „czwartej władzy” jest też bardzo istotnym elementem oddziaływania na społeczeństwo, czyli czynnikiem podtrzymywania, czy rozszerzania władzy przez każdy rząd – mówił poseł Jacek Wilk (Kukiz'15), dodając, iż właśnie dlatego zawsze uważał, że wcześniej czy później będziemy musieli się borykać z wprowadzeniem cenzury w internecie. - Pod różnymi pretekstami. Z różnych powodów, oczywiście szczytnych szlachetnych w założeniach. Wszystkie te szczytne cele mają to na względzie, aby władza też kontrolowała później ten przepływ informacji za pomocą tego medium dokładnie tak samo chętnie jak przejmuje media tradycyjne: radio i telewizję – skonstatował.
Wojciech Klicki z Fundacji Panoptikon ostrzegał, że realizowanie w praktyce ustawy o działaniach antyterrorystycznych i ustawy o grach hazardowych, pozwalających służbom na blokowanie stron internetowych, może doprowadzić do ruiny zakładane w internecie biznesy. Mogą bowiem zostać zablokowane tak dane, jak i usługi, które zostaną uznane za „zdarzenie o charakterze” terrorystycznym, przy czym jest problem z definiowaniem takiego zdarzenia.
Sąd ustanawia blokadę na wniosek ABW w oparciu o materiały uzasadniające zastosowanie blokady, w ogóle nie zajmując się stanem faktycznym, nie odnosząc się do rzeczywistego charakteru blokowanej strony i nie oceniając jej pod kątem bezpieczeństwa. Oznacza to - jak słusznie zauważył Klicki – że sąd ma bardzo ograniczone możliwości sprawowania realnej kontroli i decyzji, czy blokada rzeczywiście jest potrzebna. - Blokada najpierw zostaje nałożona na 30 dni, a później może zostać przedłużona na kolejne trzy miesiące, a więc na długi okres. Podmioty, których dotyczy postanowienie sądu o nałożeniu blokady, nie mają w tym mechanizmie jakichkolwiek uprawnień. Nie wiadomo przy tym, czy firma prowadząca usługi elektroniczne będzie mogła o decyzji sądu poinformować opinię publiczną - zauważył.
Zwrócił przy tym uwagę, że w trybie przewidzianym ustawą o grach hazardowych blokowane są nie treści mające związek z daną sprawą, ale nazwy domen internetowych prowadzących działalność bez koncesji. - Minister sam z siebie wpisuje domenę do rejestru domen służących do oferowania gier hazardowych. Jeżeli właściciel domeny będzie miał wątpliwości co do zasadności zablokowania domeny, będzie mógł złożyć sprzeciw, w którym będą musieli uzasadnić, że wszystko jest legalne. Sprawa trafi do Sądu Administracyjnego, co powoduje, że spór między ministerstwem a właścicielem domeny może trwać wiele lat. Przy czym blokada przez wszystkie etapy procesu, również jeżeli sprawa trafi do Naczelnego Sądu Administracyjnego, zostanie utrzymana – tłumaczył, dodając, iż dla właściciela zablokowanie domeny będzie oznaczało koniec biznesu.