Rząd podzielony w sprawie CETA – ostateczna decyzja ma zapaść na najbliższym posiedzeniu Rady Ministrów

0
0
0
/

domagalski_labedzkiRadosław Domagalski-Łabędzki, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju odniósł się podczas środowego posiedzenia Sejmu do uwag i pytań ze strony posłów, dotyczących umowy gospodarczo-handlowej z Kanadą (CETA). Uspakajał, że rząd nie dopuści do sytuacji, w której polskie firmy zostaną wyparte przez kanadyjskie czy amerykańskie korporacje. Zanim jednak doszedł do głosu, poseł sprawozdawca Dominik Tarczyński, odpowiadając na zarzut, że z CETA nie można się wycofać, przekonywał, że „Art. 30 umowy CETA mówi o tym, że mamy prawo zakończyć jakąkolwiek aktywność tej umowy. Mówi on, że wysyłamy informację do sekretariatu Komisji Europejskiej”. Innego zdania byli eksperci, na analizy których powoływała się opozycja, którzy wskazywali, że jeżeli CETA zostanie przyjęta tymczasowo, to już nie będzie można się z niej wycofać, ale ów tymczasowy charakter będzie trwał do momentu przyjęcia dokumentu. - To nie jest tak, że polski rząd przyjmuje bezkrytycznie kwestie związane z CETA. Bardzo uważnie analizujemy nie tylko w Ministerstwie Rozwoju, ale także we wszystkich innych ministerstwach skutki, potencjalne zagrożenia wynikające z przyjęcia CETA. Zdajemy sobie sprawę z tych zagrożeń. To jest właśnie jeden z tych powodów, dla których nie ma stanowiska rządu na dzień dzisiejszy. W Bratysławie, na ostatnim posiedzeniu, nie było prezentowane stanowisko polskiego rządu. Ono mam nadzieję będzie gotowe na następnej Radzie Ministrów – poinformował Domagalski-Łabędzki. - Bezpieczeństwo ekonomiczne i bezpieczeństwo żywnościowe jest dla polskiego rządu absolutnie priorytetowe i nie będzie takiej sytuacji, w której te zagrożenia zostaną zlekceważone - zapewniał. Zwrócił uwagę, że już po zamknięciu treści CETA w 2014 r. zmieniono zapisy o arbitrażu na korzyść sądów inwestycyjnych. - Chciałbym bardzo podkreślić, że mamy dużo sceptycyzmu co do mechanizmu sądów inwestycyjnych – skomentował ów fakt, nie dodając jednak, czy w przyszłości nie należy spodziewać się podobnych patologicznych praktyk, które mogą doprowadzić do sytuacji, w której przyjęta zostanie umowa innej treści niż wynegocjowana i ogólnie zaakceptowana. To jednak nie koniec zagrożeń. - Mamy do czynienia z instytucjami, których nie ma. Będą dopiero się tworzyć, w związku z tym nie jesteśmy w stanie się odnieść do bieżącej sytuacji, bieżącego działania, tylko musimy ocenić skutki sądu inwestycyjnego, którego nie ma, którego praktyka nie jest znana, jest zaledwie kwestią naszych interpretacji, dlatego tutaj mamy szczególnie dużo uwag krytycznych jeżeli chodzi o ten mechanizm sądu inwestycyjnego. Dlatego polski rząd będzie zabiegać na wszystkich możliwych forach unijnych, aby w sądzie inwestycyjnym znalazło się miejsce dla polskiego przedstawiciela, polskiego arbitra, który miałby mieć wpływ na kształtowanie się praktyki, która wytworzy się w ramach orzecznictwa sądu inwestycyjnego - przekonywał. - Polski rząd nie będzie akceptował sytuacji, w której CETA czy jakakolwiek inna umowa handlowa, TTIP w przyszłości, miałaby służyć temu, aby zagraniczne korporacje stawały się jeszcze większe zwłaszcza kosztem polskich przedsiębiorstw - zapewniał. Co ciekawe jako korzyść określił zwiększenie eksportu kanadyjskich produktów do Polski. Tymczasem, jak ostrzega poseł Marek Jakubiak (Kukiz'15), zarówno rynek polski, jak i kanadyjski, to rynki nasycone, co oznacza, że jeżeli polscy konsumenci spożyją tonę kanadyjskich jabłek, to nie spożyją tony jabłek polskich. Domagalski-Łabędzki przypomniał, że Polska ma bardzo duże inwestycje poczynione w Kanadzie (Orlen, KGHM i inne spółki) i mechanizm zapisany w CETA ma za zadanie ochronę tych inwestycji. CETA – jak informuje rząd - nie odnosi się do standardów żywnościowych, a zatem, zdaniem Ministerstwa Rozwoju nie zawiera mechanizmu, który spowodowałby napływ do Polski organizmów modyfikowanych genetycznie. - Jeżeli chodzi o standardy żywności, leży to w wyłącznej dyspozycji państw członkowskich - przekonywał. Przyznał jednak, że pod względem proceduralnym państwo polskie nie radzi sobie z kontrolą. Oznacza to, że po wprowadzeniu CETA najprawdopodobniej zaistnieje sytuacja, przed którą przestrzegał poseł Jarosław Sachajko (Kukiz'15), a mianowicie, że to kanadyjskie służby będą decydowały, jakie towary mogą trafić na rynek unijny, a nie polskie. Jak odnosi się do tego resort? - Musimy mieć zaufanie do certyfikatów bezpieczeństwa i opisów produktów. Jeżeli w dokumentacji eksportowej będą certyfikaty potwierdzające brak stosowania GMO, musimy, biorąc pod uwagę wysokie standardy prawne, jakie obowiązują w Kanadzie, pewien poziom zaufania musi być, ale oczywiście to trzeba sprawdzać – przekonywał. Problem w tym, że w UE nie ma obowiązku znakowania żywności wyprodukowanej z surowców GMO, a to oznacza, że prezentowane przez resort myślenie należy uznać za życzeniowe. Bardzo łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której żywność GMO trafia do kraju dopuszczającego do obrotu organizmy modyfikowane genetycznie, a stamtąd do Polski. Z podobnymi praktykami mieliśmy do czynienia m.in. przy okazji importu ukraińskiego zboża. - Chcemy promować polski kapitał i sprawić, by siłą rozwoju w Polsce były wyższe wynagrodzenia – zapewniał Domagalski-Łabędzki, przy czym nie wskazał żadnych atutów, które by Polsce umożliwiły osiągnięcie tego planu. Zapewnił za to, że polski rząd będzie prowadził akcję informacyjną.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną