Skisłe szekspiry wagin damskich

0
0
0
/

media_stanismichalkiewiczCo ma wisieć – nie utonie. Prędzej, czy później skorupka zacznie trącić tym, czym za młodu nasiąknęła – zwłaszcza gdy z tyłu ekscytuje ją stary finansowy grandziarz, który nie po to przecież dołożył ponad 11 procent do medialnego interesu, żeby redakcyjny Judenrat kijem sobie gruchy obijał, tylko żeby wilk był syty, ale i owca cała, to znaczy – żeby mikrocefalom dostarczać kolejnych porcji michnikowszczyny do chlipania w charakterze „intelektualnej zupy”, ale też – żeby biznes sze kręczył – jak to bywa w środowisku mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się nawzajem po charakterystycznym zapachu. Toteż wreszcie i nasz Farys musiał zstąpić z cokołu i zająć się zarabianiem na damskich waginach. Oczywiście jeszcze nie w sensie dosłownym – co to, to nie; od zarabiania na damskich waginach w sensie dosłownym, to grandziarz ma fachowych alfonsów, nie tylko zresztą z Wojskowych Służb Informacyjnych. Nawiasem mówiąc, jeszcze przed wojną jeden taki stręczył swoje usługi Ignacemu Daszyńskiemu – że mianowicie córkę jakiegoś przeciwnika politycznego sprzeda za karę do żydowskiego burdelu w Argentynie. Ponieważ Daszyński podnosił różne wątpliwości, alfons zaczął mu zachwalać uroki życia w burdelu: panie, ona tam będzie się upijać parą z szampana! - Jak to „parą”? - dziwił się wybitny przywódca socjalistyczny. - Ano tak – bo – uważasz pan – ony, znaczy się, klienci, wlewają szampana do wanny i wsadzają do środka taką jedną z drugą babę, a ony, znaczy się – te baby - upijają się tam nawet nie szampanem, tylko parą z tego szampana. Ciekawe, czy redakcyjny Judenrat próbował kiedyś takich eksperymentów, czy też grandziarz surowo zakazuje takiej rozrzutności – chyba, że Warszawy przyjedzie Daniel Cohn-Bendit. Wtedy – aaa! - wtedy to co innego! Wtedy jest bal w operze, kiedy to „wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki bierze”, bo jużci – przed kim, jak przed kim, ale przed Danielem każda musi pokazać, co tam ma najlepszego. No a co kobieta może mieć najlepszego? Wyjaśnia to nam ruska czastuszka: „Ja tiebia – ana skazała – Wasia, daragoje samoje atdam. A on skazał: za sto rubliej – sagłasien, a jeśli bolsze – s drugom popałam” - co się wykłada, że „ja ci – powiedziała – Wasia, oddam to najdroższe. A on powiedział: za sto rubli – zgoda, a jak więcej – to po połowie z kolegą.” Wróćmy jednak do rzeczy, to znaczy – do zarabiania na damskich waginach. Niedawno „GW” zaczęła drukować wspomnienia różnych luksusowych dam z aborcji. Na początek pani Natalii Przybysz, a potem również dam jeszcze bardziej utytułowanych, np. pani prof. dr hab. Krystyny Duniec z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Już niektóre tytuły rozpraw pani profesor ilustrują profil jej zainteresowań: „Soc i sex. Diagnozy teatralne i nieteatralne”, czy „Mięso i krew. Ciało w teatrze współczesnym”. Już mniejsza o „diagnozy teatralne”, bo w teatrze, jak to w teatrze – wszyscy próbują kombinować ze wszystkimi. Ciekawsze są „diagnozy nieteatralne”, a ściślej – nie tyle może same „diagnozy”, co badania. Wyobrażam sobie, jak pani profesor penetruje rozmaite środowiska społeczne w poszukiwaniu co największych kaliberów, żeby potem te wszystkie przeżycia, te ekstazy i upadki, opisać w rozprawie doktorskiej czy habilitacyjnej. Niestety nie ma rzeczy doskonałych, więc takie penetracje wiążą się z ryzykiem, a konkretnie – nawet z ryzykiem podwójnym, o którym wspominał Karol Irzykowski. Twierdził on, że współżycie z kobietą byłoby wspaniałe, gdyby nie z jednej strony ryzyko zarażenia, a z drugiej – ryzyko zapłodnienia. Warto dodać, że na identyczne ryzyka narażona jest również kobieta, zwłaszcza gdy w charakterze pracownika nauki, w poszukiwaniu reprezentacyjnych kaliberów penetruje rozmaite środowiska socjologiczne. Pani prof. Krystyna Duniec nie chwali się żadnymi przypadkami zarażenia, więc może nic takiego się jej nie przytrafiło, chociaż oczywiście wykluczyć tego z całą pewnością nie można zwłaszcza, że w niektórych środowiskach społecznych trafiają się kolonie bakterii syfilisu wielkich jak chrabąszcze, ale jeśli nawet, to jeszcze nie czas, żeby się takimi rzeczami chwalić, podczas gdy aborcjami – już można. Dlaczego akurat aborcjami – tajemnica to wielka, chociaż nie od rzeczy będzie wspomnieć, że na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby grandziarz zainwestował w produkcję rozmaitych „balsamów”, którymi starsze panie tu i tam nacierają sobie zmarszczki, żeby zwabić ku sobie jakiegoś naiwniaka. O takim właśnie przeżyciu z czasów młodości wspomina generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, pisząc m.in.: „Ustrojona w purpury, kapiąca od złota, nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras, jak pod szminką i pudrem starsza już kokota, na którą młodym chłopcem nabrałem się raz.” Więc według tych fałszywych pogłosek grandziarz w swoich wytwórniach używa „embrionów” to znaczy – dzieci poćwiartowanych uprzednio w szpitalach w ramach „aborcji”, jako pierwszorzędnego surowca. To takie same rewelacje, jak wcześniejsze, o używaniu krwi chrześcijańskich dzieci przy produkcji macy, chociaż Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” wspomina o tym, jako o rzeczy zwyczajnej, pisząc, jak to Zosia „krzyczała Sędzię objąwszy rękami, jako dziecko od Żydów kłute igiełkami.” Zresztą mniejsza z tym, bo tak czy owak to właśnie żydowska gazeta dla Polaków zainspirowała damy do licytowania się aborcjami, podobnie jak kiedyś inspirowała je do licytowania się na molestowanie w dzieciństwie. Ale – powiedzmy sobie szczerze - czy aborcyjne wspominki będą w stanie doprowadzić do poprawy finansowych wskaźników spółki „Agora”? Nie wydaje się to prawdopodobne, bo każda aborcja wygląda mniej więcej tak samo, więc jeśli nawet „Gazeta Wyborcza” opublikowałaby wszystkie 70 relacji, jakie zostały już sporządzone, to ich lektura musiałaby przyprawić czytelników o senność. Ileż można czytać, jak to przed wejściem na fotel ginekologiczny trzeba było zdjąć majtki, a potem poczuć dotyk metalu, chłodnego, niczym phallus szatana, opisywany na odczytach przez Stanisława Przybyszewskiego. Twierdził on, że phallus szatana jest opatrzony haczykami w kształcie harpunów, a poza tym jest zimny, jak lód. A przecież ani perforator, ani nawet dekapitator z phallusem szatana równać się nie może, więc wydaje się, że redakcyjny Judenrat znowu strzelił kulą w płot. A przecież wystarczyło trochę pomyśleć, że zanim dojdzie do aborcji, przedtem musiało dojść do bliskiego spotkania III stopnia, to znaczy – spotkania angażującego nie tylko „waginę” i „macicę”, ale również inne części ciała. Każde takie bliskie spotkanie przebiega w innych okolicznościach, dzięki czemu ich opisy mogłyby być znacznie bardziej atrakcyjne, niż opisy aborcji i bardziej przyczynić się do poprawy finansowych wyników spółki „Agora” - bo o to przecież chodzi, no nie? Oczywiście w ten sposób żydowska gazeta dla Polaków upodobniłaby się do innych tego rodzaju pism, ale prędzej czy później do tego dojść musi, więc może lepiej nie oczekiwać biernie na swoje przeznaczenie, tylko odważnie wyjść mu naprzeciw. Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną