Koniec lat osiemdziesiątych w naszej kulturze odznaczał się cudownym poczuciem osobistej władzy nad… filmem. Oto pewien rodzaj luksusu wszedł pod dachy naszych polskich domów i mogliśmy sami mieć niejako władzę nad… obrazem ruchomym. Chodzi o odtwarzacze video!
To było coś! Mogliśmy samodzielnie zatrzymywać taśmę i cofać, nieustannie powtarzając ulubione sceny wytęsknionych amerykańskich filmów.
Wypożyczalnie video przeżywały prawdziwy rozkwit, a jeśli posiadało się na własność jakiś film, oglądało się go na okrągło.
Takim kultowym filmem, który zarówno młode dziewczęta, jak i dojrzałe kobiety puszczały sobie po wielokroć był słynny obraz pt.: „Dirty dancing”, z nagrodzoną Oskarem piosenką „The time of my life”.
Bywały nawet prywatnie prowadzone rankingi w szkołach, czy biurach, w których to panny i panie chwaliły się ilością odtworzenia tegoż filmu o… tańcu.
Ale czy rzeczywiście był to film o tańcu?
Otóż nie.
Mimo iż wątek miłosny i taniec, piękna relacja córki z ojcem - szlachetnym lekarzem są pierwszoplanowe, a także temat wyzysku i niesprawiedliwości społecznej, to jednak film ten jest filmem nakłaniającym do… aborcji.
The time of my life… Tak… Cała kampania proaborcyjna jest ukazana w sugestywnym świecie żalu nad tymi, co pokrzywdzeni ale szlachetni. Ktoś wykorzystał kogoś, ale dobry bohater zaopiekował się ofiarą wykorzystania i… nie! Nie zaproponował pomocy w zorganizowaniu domu i godziwych warunków życia dla samotnej mamy z dzieckiem, ale pozwolił by zakochana w nim bez pamięci nastolatka, wyciągnęła od swego bogatego ojca pieniądze na nielegalną aborcję.
Oto niesiona pomoc przyjaciółce. Zabicie poczętego dziecka jest tak naturalne w tym filmie, że gładko przechodzi jako coś po prostu naturalnego. Organizowanie zabicia dziecka jest… pomaganiem! Ba! Szlachetnym pomaganiem!
Oczywiście całe zajście sugeruje, że podziemie aborcyjne nie jest dobre, bo pokrzywdzona bohaterka zostaje poddana zabiegowi w okropnych warunkach, ale dzielny lekarz - nieświadomy sponsor aborcji – ratuje kobietę, a nawet obiecuje jej, że będzie mogła mieć jeszcze dzieci! Więc już na chwilę po zabiciu dziecka znów płynie cudowny …time of my life!
A zatem cała aborcja ukazana jest jako dobro, pod warunkiem, że jest przeprowadzana w odpowiednich warunkach medycznych. The time of my life… trwa i nic się nie dzieje. Problem znika.
Ale nie znika. Nie znika nigdy!
Skąd właściwie takie dzisiejsze wspomnienie filmu sprzed niemal 30 lat? Bo ten, jak i inne filmy miały bardzo duże znaczenie wychowawcze, silnie oddziałując na kolejne pokolenia, które dziś organizują… czarne protesty.
Zobaczmy to bardzo mocno! Setki tysięcy ludzi /a na świecie całe miliony!/ zostaje poddanych określonym bodźcom, z czego ogromna rzesza bezrefleksyjnie przyjmuje treść, która jest rzekomo relaksująca, przyjemna w oglądaniu.
W rzeczywistości niesie ona bardzo wyraźne przesłanie, które nie jest nawet poddawane pod dyskusję. Jest niezauważone, dokładnie tak, jakby problemu tego nie było w danym filmie. A tymczasem film Dirty dancing jest filmem promującym aborcję. To jest główne założenie tego filmu i nie ma żadnego znaczenia to, czy sami twórcy są tego do końca świadomi, czy nie.
Pytanie zatem na dziś: Ile moralnie złych treści mamy w taki właśnie brudny sposób jest poddawanych naszym uczuciom, zmysłom, wyobraźni? Zobaczmy ile obrazów nas już dziś nawet nie porusza, nie dziwi.
Choćby notorycznie ukazywane nam zakochania osób, które tak szybko i ot tak ‘idą do łóżka’ bez nawet zająknięcia się o Bogu czy ślubie. To już nie wzbudza żadnego zastanowienia się, nie wspominając już nawet o zdziwieniu, czy oburzeniu, albo po prostu… o smutku nad takim faktem.
Zastanówmy się: Co oglądają dziś miliony ludzi, myśląc że patrzą na przykład na jakieś historie i opowieści, będąc jednocześnie wdrażanymi w ściśle rozplanowany program? Jaki protest będą organizować ludzie, dziś bezrefleksyjnie oddający się rozrywce perfidnie przekierowującej uczucia na antyteizm?
Bo właśnie w takim nurcie powstaje nieporównywalnie najwięcej produkcji popkultury i to już, albo właśnie zwłaszcza(sic!) dla najmłodszych, aż po starsze osoby…
Zobaczmy to wyraźnie: żyjemy już nie w czasach ateizmu, ale antyteizmu! Czy my to w ogóle jeszcze zauważamy?
…Wielu z nas bardzo jasno to widzi, ale ci widzący widzą, bo trwają w relacji z Bogiem i wsłuchują się w Słowa Boga. Dlatego patrząc, widzą. Można i trzeba bowiem widzieć, zawsze.
My wszyscy mamy tylko jeden …time of our life…
Katarzyna Chrzan