Co przyniesie Polsce i Polakom rok 2017? Czy upłynie pod dobrą czy złą gwiazdą? W kalendarzu chińskim jest to rok Koguta. Czy więcej w nim będzie piania i stroszenia piór, czy walki na uzbrojone w ostre noże szpony, tak jak nakazuje dalekowschodni rytuał?
Co przyniesie kolejne dwanaście miesięcy przedsiębiorcom? Jestem jednym z nich – polskim przedsiębiorcą. Wyczuwam i z odbytych rozmów wiem, z jak wielkim niepokojem właściciele małych i średnich firm zastanawiają się, co ważnego z ich punktu widzenia wydarzy się w 2017 roku. I dlatego dla samego siebie i całej polskiej braci przedsiębiorców spróbuję dokonać analizy, wybiec w przyszłość, opisać kierunek i przebieg wydarzeń. Uważam, że cztery czynniki będą decydowały o tym, co przyniesie rok 2017.
Na pierwszym miejscu stawiam „spuściznę roku 2016”, metodę rządzenia i skalę zaciągniętych zobowiązań finansowych, które przyjdzie realizować przez następne lata. Dołączyć do tego należy niepokojące zjawisko spowolnienia dynamiki gospodarczej.
Na drugim miejscu umieszczam walkę o władzę – przenoszenie i rozszerzanie pól konfliktów na coraz większe obszary, coraz to nowe grupy społeczne.
Trzecim czynnikiem o rosnącym znaczeniu i wpływie na rozwój wypadków w wymiarze politycznym, ekonomicznym i społecznym będzie kumulowanie realnej władzy i decyzji w rękach kasty urzędniczej, finansjery.
Jako czwarty czynnik wymienić należy uwarunkowania zewnętrzne (międzynarodowe i globalne), na które wpływ mieć będziemy znikomy, a których dynamika i nieprzewidywalność staje się regułą.
W spadku po starym roku
Po przejęciu władzy, podkreślmy- władzy bez mała absolutnej (prezydent, jednopartyjny rząd, wynikający stąd przywilej obsadzania swoimi ludźmi wszystkich instytucji w państwie, NBP, część mediów) Prawo i Sprawiedliwość być może w przypływie pychy i triumfalizmu, być może w wyniku błędnych kalkulacji, a najprawdopodobniej w łącznym efekcie powyższych i innych powodów rozpoczęło realizację swoich obietnic wyborczych. Niepełna lista tych, które zostały wprowadzone w życie przedstawia się następująco:
- 500+
- 12 złotych na godzinę
- płaca minimalna 2000 złotych
- wiek emerytalny 60 lat dla kobiet, 65 dla mężczyzn
- mieszkania na wynajem
- darmowe leki dla seniorów
Wierność programowi wyborczemu to postawa godna najwyższej pochwały, tym bardziej w czasach, gdy słowo polityka stało się „dęte, a nie święte”. A jednak obietnice wymagają, by zostały oparte na fundamencie mądrej, sprawnej strategii ekonomicznej. Literatura dostarcza wielu przykładów do czego prowadziła polityka oderwania celów od środków, którymi się dysponowało. Określana jest ona jako polityka woluntarystyczna. Wyznaczenie ambitnych, z pewnością słusznych celów i przystąpienie do ich realizacji bez uprzedniego przygotowania narzędzi, mechanizmów, całej partytury działań ekonomicznych przypomina jednak stawianie wozu przed koniem. Co gorsza, na wóz naładowano dodatkowy bagaż, wóz zapada się po osie, a woźnica strzelając z bata krzyczy – wiśta, wio!
Mój zarzut wobec rządów PiS w roku 2016 dotyczy zatem metody rządzenia. Powinna ona polegać na dogłębnym, dokładnym uporządkowaniu i ustaleniu kolejności działań w myśl prakseologicznej zasady – wpierw zestawienie środków, a następnie wyznaczenie maksymalnego celu możliwego do osiągnięcia i wynikającego stąd długookresowego trendu. Stało się odwrotnie i już dziś zaczynają się ujawniać negatywne efekty popełnionych błędów. Wskażę najważniejsze: spadek rozmiarów inwestycji, głównie prywatnych w wielkościach absolutnych, spadek tempa wzrostu PKB, spadek dynamiki, a być może i wolumenu eksportu. Spadek inwestycji to dla Polski, państwa zacofanego gospodarczo, społeczeństwa na dorobku – wiadomość najgorsza z możliwych. Oznacza bowiem, miast nadrabiania dystansu, jego utratę do najszybciej rozwijających się gospodarek światowych. Polska bez szybko rosnących inwestycji cofa się, skazuje na zagładę i to w perspektywie dwóch bądź kilku pokoleń. Za spadek inwestycji odpowiedzialność ponoszą rządzący, gdyż to oni wysyłają sygnały do przedsiębiorców co do perspektyw, przewidywanych zysków, wsparcia w walce konkurencyjnej na rynkach globalnych. Rok 2016 upłynął w atmosferze nagonki na przedsiębiorców, oskarżania ich o łamanie prawa, niepłacenie podatków, straszenie kontrolami i inspekcjami. Niestety, zapowiedzi na rok 2017 ze strony rządzących w stosunku do przedsiębiorców są być może nawet bardziej zniechęcające do inwestowania. Przecież Państwowa Inspekcja Pracy zapowiada zaostrzenie kontroli rozliczania czasu pracy i wynagrodzeń w firmach budowlanych, ochroniarskich i innych. O kilkadziesiąt procent mają podrożeć ubezpieczenia pojazdów i nieruchomości. Już drożeją paliwa, lada chwila wzrosną ceny energii i tylko patrzeć, jak rząd sięgnie do towarów obłożonych podatkiem akcyzowym. A przecież stawka 12 złotych na godzinę i płaca minimalna wynosząca 2000 złotych – efekt dwóch ustaw uchwalonych przez rządzącą większość to będą dodatkowe czynniki podnoszące koszty funkcjonowania przedsiębiorstw, pogarszające ich rentowność, komplikujące życie przedsiębiorcom. Stąd nie dziwota, że wielu spośród nich powstrzymuje się od inwestowania, zastanawia jak przetrwać w pogarszających się okolicznościach.
Wielkie nadzieje wiążą odpowiedzialni za gospodarkę w rządzie z funduszami unijnymi. Uważam, że jest kardynalnym błędem przypisywanie magicznej mocy funduszom unijnym i traktowanie ich jako remedium na rozwój gospodarczy. Ani ich skala, ani towarzyszące im uwarunkowania co do reguł wykorzystania, a tym bardziej fakt, że będą malały relatywnie i w wielkościach absolutnych w kolejnych latach nie powinno zostawić złudzeń, że należy liczyć na własną energię, potencjał, tworzyć własny kapitał.
Fundusze unijne i ich podział już są, a w roku 2017 będą w jeszcze większym stopniu przedmiotem konfliktu, walki o władzę i wpływy w ugrupowaniu rządzącym. W efekcie podział niewiele będzie miał wspólnego z rachunkiem ekonomicznym, a o wiele więcej z podziałem łupów. Przykładem niech będzie kolej, która otrzyma w 2017 roku ogromne środki na inwestycje, około 26 miliardów złotych. Cóż z tego, skoro wydatkowane będą one w sposób nieskoordynowany (przykładem dworzec w Łodzi, wylotówki z Warszawy) z innymi koniecznymi inwestycjami modernizacyjnymi, co oznacza, że z powodu „wąskich gardeł” w modernizacji linii kolejowych i innej infrastruktury, w szybkości i efektywności przewozów kolejowych nie nastąpią większe zmiany przez szereg lat. Piszę o tym, by ci spośród rządzących, którzy karmią się i karmią innych złudzeniem, że inwestycje z funduszy unijnych ożywią naszą gospodarkę w 2017 roku i następnych zeszli na ziemię i przestali wierzyć w fikcję. Inwestycje unijne mają jeszcze dodatkowy aspekt. Wymagają uprzedniego finansowania ze środków własnych – budżetowych bądź samorządowych. Napięty budżet 2017 roku pod dużym znakiem zapytania stawia to właśnie pierwotne samofinansowanie.
Spadek tempa wzrostu PKB w 2016 roku i spadek eksportu to zjawiska bardzo niepokojące. Nawet jeśli przyjąć, że część winy należy złożyć na kreatywną księgowość i eksport fikcyjny dla osiągnięcia zwrotu VAT-u, jaki realizowano w roku 2015, to i tak dla budżetu państwa jest to zła wiadomość.
Przyjęty do realizacji budżet na rok 2017, obym się mylił, jest zbyt optymistyczny po stronie dochodów, a zatem trudny będzie do zrealizowania. Założone tempo wzrostu gospodarczego w wysokości 3,6% odniesione do niskiej podstawy roku 2016 nie może być powodem do dumy. Niska dynamika gospodarcza uniemożliwi szybkie i radykalne zwiększenie wpływów podatkowych. Uważam, że wpływy podatkowe na rok 2017 z podatku VAT są przeszacowane. Co więcej, wprowadzone zmiany w systemie rozliczania VAT, przykładowo w budownictwie, skutkować będą pojawieniem się zatorów płatniczych, brakiem pieniędzy w firmach budowlanych, wynikającym z nieotrzymywania bądź opóźniania zwrotów z urzędów skarbowych, a w konsekwencji konfliktami i stagnacją w całej branży. Rząd po cichu liczy na znaczne, dodatkowe wpływy z zysku z NBP. Ale pamiętać należy, że nawet jeśli tak się stanie, to pojawią się one na koncie budżetu państwa dopiero na koniec roku budżetowego, a nie w jego trakcie.
Po stronie wydatków realizacja obietnic wyborczych w 2017 roku, czyli celów społecznych kosztować będzie budżet państwa około 40-50 miliardów złotych. Tak rozdęte wydatki socjalne nakładają na ministra finansów dodatkowy obowiązek uzyskiwania wpływów podatkowych systematycznie i w określonej wysokości, by mógł on dysponować niezbędnymi środkami w dokładnie wyznaczonym momencie. Dyscyplina podatkowa, czyli mieć wpływy z podatków zgodne z założeniami na dany dzień, to warunek „być albo nie być” dla ministra finansów.
Szczególny niepokój budzi we mnie fakt rozbudzenia i podsycania przez rząd postaw roszczeniowych różnych środowisk. Jeśli płaca minimalna będzie wynosić dwa tysiące złotych trudno sobie wyobrazić, by dziś wykwalifikowani i doświadczeni robotnicy, technicy nie zaczęli się upominać o podwyżkę płac. Kolejne grupy zawodowe im lepiej zorganizowane, tym silniej i hałaśliwiej występować będą z roszczeniami płacowymi. A przecież nad rządem zbierają się chmury za sprawą konfliktów w górnictwie, służbie zdrowia, oświacie, służbach mundurowych. W roku 2017 rząd stanie wobec narastającej presji na wzrost płac, a najgłośniej upominać będą się ci, co do których można mieć wątpliwości, czy podwyżki im się należą. Ale na tym właśnie polega ich sprawność – reagują stanowczo, bo mają siłę.
Walka o władzę
Obecny układ rządzący jest zgubny. Jarosław Kaczyński posiada pełnię władzy, podkreślmy – pełnię władzy ustawodawczej i wykonawczej będąc jednocześnie osobą nie ponoszącą żadnej odpowiedzialności za efekty rządzenia. To wypacza, demoralizuje, wynaturza struktury polityczne i urzędnicze całego państwa.
Jarosław Kaczyński we własnym ugrupowaniu PiS „zarządza poprzez konflikty”, głównie personalne, kreuje je, by zachować przywilej bycia arbitrem, do którego należy ostatnie zdanie. Wywoływanie konfliktów na zewnątrz z różnymi środowiskami społecznymi, politycznymi, gospodarczymi, zawodowymi ma z kolei służyć dyscyplinowaniu własnych szeregów i zamykaniu ust ewentualnym krytykom, gdyż wobec wroga zewnętrznego należy zachować jedność. Zdezorientowanej opinii publicznej rozniecanie sporów ma udowodnić, że istnieje i jest możliwy wyłącznie podział dwubiegunowy „albo my, albo oni, którzy już byli”. Jest to próba budowania bezalternatywnego świata politycznego dla przeciętnego Polaka. Jest wielkim nieszczęściem narodu i państwa, że udało się wsączyć w bez mała wszystkie struktury społeczne od rodzin przez wspólnoty zawodowe i religijne na środowiskach kibicowskich kończąc podziały, wrogość a nawet nienawiść w imię haseł i ideologii głoszonych przez dwa obozy polityczne: PiS i PO.
Przykładem niech będzie konflikt z dziennikarzami w Sejmie. Jeśli media są czwartą władzą (niektórzy twierdzą, że jak nie pierwszą, to drugą) to w sytuacji, gdy już ma się konflikt z władzą trzecią, czyli sądowniczą szukanie nowego, potężnego wroga uznać należy za głupotę do potęgi. A przecież mając władzę nad państwowym radiem i telewizją PiS ogranicza swobodę pracy dziennikarzy w Sejmie stwarzając nieodparte wrażenie o ograniczaniu swobody dostępu do informacji, „własnym” dziennikarzom utrudnia pracę i … zarobienie na kromkę chleba, co skwapliwie wykorzystują media nieprzychylne rządowi.
Można mieć poważne obawy, że konflikt między PiS i PO ma doprowadzić do polskiej kolorowej rewolucji i polskiego Majdanu, gdzie każda ze stron ma nadzieję, że wyjdzie z niego zwycięsko. Na pewno przegranymi będą naród i państwo.
Siła urzędnika
Zaostrzanie się konfliktu politycznego w Polsce skazuje rządzących – czy tego chcą, czy nie – na rosnące uzależnienie się od resortów siłowych i ogromnej kasty urzędniczej. W efekcie model rządzenia, który coraz wyraźniej przyjmuje PiS to model etatystyczny oparty na urzędnikach podejmujących decyzje dotyczące najważniejszych spraw w gospodarce i polityce społecznej. Eliminowana jest bądź spychana na margines inicjatywa i aktywność społeczna oraz przejawy autentycznej samorządności. Taki układ władzy w długim dystansie jest dla Polski konfliktogenny i zabójczy, gdyż blokuje bądź niszczy energię obywateli, wspólnot, ich poczucie godności i odpowiedzialności.
Znamiennym przykładem i dowodem braku przygotowania do przejęcia władzy, swoistego kompleksu jest fakt, że wśród 232 posłów PiS w sejmie ani jeden, powtarzam – ani jeden, nie ma zawodowego przygotowania ekonomicznego, a co dopiero makroekonomicznego, bądź akademickiego upoważniającego do zabierania głosu w sprawach gospodarczych. Ten fakt skutkuje uzależnianiem się rządzących od wszelkiej maści doradców, firm eksperckich i lobbystów, a nade wszystko urzędników. Pamiętać jednak należy, że mądry urzędnik na pierwszym miejscu stawia poczucie własnego bezpieczeństwa i korzyść. Nigdy nie będzie sugerował trudnych, ryzykownych decyzji jeśli miałoby to zagrozić jego karierze.
Dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby w roku 2017 wobec napięć i niemożności uwiarygodnienia rządu w oczach wyborców dobrymi rozwiązaniami ekonomicznymi pan premier Mateusz Morawiecki został oskarżony o nieudacznictwo i … rzucony na pożarcie, czyli zdymisjonowany.
Co to znaczy dla polskiego przedsiębiorcy?
Przytoczone powyżej argumenty skłaniają do wniosku, że rok 2017 dla większości małych i średnich przedsiębiorców będzie bardzo trudny. Z jednej strony rosnąć będą koszty, z drugiej zaś można mieć obawy, czy rosnąć będzie popyt krajowy i zagraniczny. Brak strategii gospodarczej dotyczącej przemysłu rzutować będzie na rozmiary inwestycji i ich efektywność. W sytuacji ogromnych zobowiązań socjalnych może dojść do napięć w budżecie państwa, co przy niestabilnej sytuacji politycznej doprowadzić może do konfliktów społecznych na dużą skalę.
Rząd nie chce uczynić z wielkiej rzeszy małych i średnich polskich przedsiębiorców swoich sojuszników, gdyż żadna z ustaw na to nie wskazuje, a ze środowiskiem tym nie konsultuje się rozwiązań gospodarczych i ekonomicznych. Rząd musi zatem przyjąć do wiadomości, że ogromny potencjał tkwiący w tej grupie społecznej pozostanie niewykorzystany, co gorsza, może zostać zmarnowany.