Michnik motywuje PiS do bardziej „proukraińskiej” postawy

0
0
0
/

Gazeta Wyborcza nie ma bezpośredniego wpływu na członków rządu, którzy raczej nie darzą szacunkiem tego tytułu. Jej redakcja próbuje zatem działać sprytnie - oddziaływać poprzez pewne stwierdzenia. I tym stwierdzeniom zapewne zdaniem dziennikarzy GW, przy odrobinie szczęścia - władze mogą chcieć w naiwnym odruchu usilnie zaprzeczyć.

W przeciągu zaledwie tygodnia Wyborcza opublikowała dwa teksty, w których sugeruje, iż albo rząd PiS nie jest wystarczająco „proukraiński”, albo rząd Donalda Tuska czy Ewy Kopacz był bardziej proukraiński niż PiS. Wydaje się, iż starają się do tego wykorzystać pewną dość prostą kalkę, w której antyrosyjskość z automatu oznacza proukraińskość i odwrotnie. W jednym z artykułów autorstwa Wojciecha Czuchnowskiego pt. „A jeśli za aferą podsłuchową stali Rosjanie? Falenta i 26 mln dolarów długu” możemy podziwiać starannie rozpostartą wizję „antyrosyjskości” członków rządu PO. Padają tam dwa nazwiska: Bartłomieja Sienkiewicza i Radka Sikorskiego jako osób, które miały być swoistymi papierkami lakmusowymi antyrosyjskości rządu Donalda Tuska.

Tekst opisuje możliwą kombinację operacyjną rosyjskich specsłużb, które miały ponoć interes w wywróceniu do góry nogami poprzedniego rządu jako antyrosyjskiego (!), właśnie z pomocą nagrań. Tezy artykułu, jakie usiłują udowadniać rosyjską intrygę przeciwko PO mają się wydać poważne wyłącznie dzięki kilku faktom, połączonym wątpliwej jakości materiałem dziennikarskim. Poszytym zresztą bardzo grubymi nićmi. „Jeśli przyjąć, że afera była częścią szerszego planu, którego beneficjentem była Rosja, to został on zrealizowany: proukraiński rząd PO-PSL przegrał wybory, a sprzyjający dążeniom Ukrainy są dziś na marginesie polskiej polityki; nie wprowadzono embarga na import węgla z Rosji; nie powstał „most energetyczny” Ukraina – Europa”.

Czegokolwiek by jednak dziennikarze ze stajni Michnika w tym stylu nie opisali przeczy to podstawowej logice politycznej. PiS miałby być jakoby lepszym dla Rosjan rządem, nawet po wieloletnich perturbacjach wokół dziwnych wydarzeń, w których zginął w Smoleńsku prezydent RP? Nie trzyma się to kupy, bo to władza PO otwierała się wielokrotnie na relacje z Federacją Rosyjską. Jedyny silniejszym u nich instynktem wydaje się zapatrzenie w Niemcy oraz ich idee europejskości. Gazeta Wyborcza oraz jej redakcja sprawiały wrażenie bycia admiratorkami tego kursu. PiS jest nastawiony sceptycznie wobec polityki UE, a już tym bardziej wobec Rosji.

Nawet jeśliby stawiać obecnym władzom jakiekolwiek zarzuty - faktycznie są one mniej podatne na wiatry od strony Niemiec czy Rosji. Ich „proukraińska” postawa ma też swoje granice, nawet jeśli założymy, iż zbyt swobodne. I ta dysproporcja broni się nadal, choćby wytykało się PiSowi zbytnio naiwny i zbyt radykalny kurs proamerykański, lub proizraelski. Trudno, pomimo uwag zarzucić stworzonemu przez zwycięską partię gabinetowi, iż gnie się przed wszystkimi i wszędzie. A za to można było ganić gabinet Tuska, czy Ewy Kopacz. Niezależnie na ilu informatorów ze służb specjalnych GW się powoła nie zaprzeczy podstawowym obserwacjom, związanym z różniącymi się postawami PO i PiS. Nawet jeśli będzie się miało wobec tej drugiej partii wiele żalu oraz nosiło poczucie zawodu lub niedosytu związanego z ich działaniami.

Nie bez znaczenia jest również wiarygodność redakcji z Czerskiej, która dla większości elektoratu sięga blisko zera. Otóż wydaje się, iż jej członkowie liczą właśnie na proukraińską część w PiS, która się takimi sugestiami przejmie i przekona resztę do swoich wątpliwych racji. Być może dziennikarze GW pragną wykorzystać te same chęci zabrania im argumentów, tak jak rząd zabierał je KOD, PO czy Nowoczesnej. Tym razem jednak zarzuty dotyczą działań „proukraińskich” (a jak wielu de facto powiedziałoby probanderowskich, bowiem taki charakter mają współczesne władze ukraińskie), które trafiłyby w PiSie do osób mogących się nimi przesadnie przejąć. Mówienie o antyrosyjskim kursie PO byłoby humorystyczne, ponieważ antyrosyjski wiatr w ich żagle powiał dopiero od zachodu. Wcześniej bawili się w postawę ciepłych relacji i działo się to już na długo przed Smoleńskiem.

Zwieńczyła tę politykę osobna od prezydenta - wizyta premiera Donalda Tuska w katyńskim lesie, który w odróżnieniu od Lecha Kaczyńskiego, mającego niedługo zakończyć życie - został przyjęty ze wszystkimi honorami. Chłopcom Adama Michnika wydaje się, iż wszystkie te fakty zostały przykryte przez wydarzenia związane z majdanowymi przemianami. Problemy z pamięcią: co było przedtem, a co potem nie są wśród dziennikarzy z ul. Czerskiej nowością. To u nich przewlekła choroba i jak się zdaje liczenie na to samo wśród swoich czytelników. Przy okazji natomiast wywiadu, jaki przeprowadza Paweł Krysiak z Anną Dąbrowską, „prezeską homo Faber” (pt. „Polacy o Ukraińcach. Pogardliwe teksty pogardliwe spojrzenia, pogardliwe traktowanie”) można wyciągnąć wniosek, iż padają zarzuty pod adresem „antyukraińskiej” postawy rządu PiS (Sic!).

Co oprócz "Wołynia" może nam popsuć relacje polsko-ukraińskie?” - pyta się dziennikarz, a rozmówczyni odpowiada mu bezpardonowo: „Polski rząd. Wysocy urzędnicy państwowi bezwstydnie posługują się językiem nienawiści i nakręcają mechanizm strachu wobec innych. I przeraża mnie to bardziej niż film Smarzowskiego. Pani premier kompromituje się na forum UE, mówiąc, że mamy milion uchodźców z Ukrainy. Ministrowie bagatelizują przejawy agresji na tle rasistowskim czy ksenofobicznym”. Nie ma co nawet wspominać, iż Beata Szydło posługiwała się terminologią, której właśnie używa UE, nazywając imigrantów ekonomicznych „uchodźcami”. Biła zresztą unijnych propagandystów ich własną bronią.

Argument musiał być do tego stopnia celny, że z odsieczą odpowiednim siłom z UE poszedł wtedy w sukurs służalczy ambasador Adnrij Deszczyca, podkreślając publicznie różnicę, tak jakby premier jej nie znała. Nie ma tu sensu rozwodzić się nad niewdzięcznością probanderowskich środowisk na Ukrainie, które niestety przejęły tam władzę. I ci dwaj dziennikarze Michnika, zarówno Czuchnowski, jak i Krysiak, jeden w tekście, drugi za pomocą wywiadu - z dwóch stron wyprowadzają narracje, która ma na PiS wpływać. Czynią to, pomimo faktu, iż w PiSie środowisko Wyborczej byłoby ostatnim, jakiego należałoby słuchać. Bazują na pokusie udowadniania, iż nie jest się wielbłądem, na którą mogą się złapać co bardziej naiwni partyjni działacze.

Wydaje się, że nawet działania MSZ, które podlega pod rząd PiS, domagające się wyjaśnień w kwestii zakazu wjazdu prezydenta Przemyśla mogą zostać zinterpretowane przez GW jako antyukraińskie. Skoro w tym samym wywiadzie pada stwierdzenie, iż „Ukraińcy z Przemyśla czują się jak przed pogromem” oraz „Boją się o siebie i swoje dzieci” (dosłownie nie oparte o żadne rzeczywiste podstawy) to jak można przypuszczać - istnieje dowolność kreowania zarzutów. Tym bardziej w stosunku do władz, których Gazeta zoologicznie nie trawi. Zastanawiać jednak musi zupełnie co innego. Czy nie jest zaskakującym, iż to właśnie po tym artykule prezydent Przemyśla Robert Choma otrzymał zakaz wjazdu na Ukrainę?

W świetle jego wieloletniej działalności stanowi to absurd, ale cytaty z tekstu brzmią naprawdę poważnie, mimo braku pokrycia w faktach. Za pretekst do wielu twierdzeń posłużyły wydarzenia w Przemyślu podczas marszów czy procesji organizowanych przez Polaków i Ukraińców. Przy czym narracja przedstawiona w mediach, zwłaszcza lewicowych była tak głęboko zmanipulowana, iż trudno uwierzyć, że można dopuścić się takich propagandowych fałszerstw. Potwierdzeniem „profesjonalizmu” dziennikarskiego, zapewne takiego samego jak przy atakach na rząd - jest fragment dotyczący marszu ukraińskiego, który to został rzekomo napadnięty. Zacytujemy go dalej.

Tymczasem wobec neobanderowskich symboli pewna grupka młodych Polaków zdecydowała się zaprotestować, zdzierając koszulę z człowieka, który miał ją w kolorach ludobójców polskich kobiet i dzieci. Nikt podczas tego marszu nie ucierpiał, nie złapano także Ukraińca, który wykrzyczał, że „Jeszcze Polska nie zginęła ale musi zginąć”. Tym się Gazeta Wyborcza nie zainteresuje. Dziennikarz odpala więc rozmówczyni zdanie zaprzeczające w swojej istocie inteligencji czytelników: „Na filmikach w internecie widać ludzi w oknach, na chodnikach. Myślę, że Ukraińcy idący w tej procesji czuli, że nie tylko atakują ich ci narodowcy, ale także ci, którzy patrzyli”. Atakowali ci, którzy patrzyli? Serio to na poważnie? Tak czuli, więc to jest dowód? Myślę, że Ukraińcy czuli, ot tak sobie myślę, że czuli?

Można by teraz biadolić nad upadkiem dziennikarstwa, tyle że w wypadku redakcji z Czerskiej nie ma to żadnego sensu. Sam rząd PiS powinien dostrzec, że banialuki, jakie są wypisywane na tych samych łamach przeciwko niemu stosuje się również wobec środowisk, które przestrzegają przed rozwojem neobanderyzmu. Efekt pojawienia się tego tekstu powinien być odwrotny od prawdopodobnych założeń redakcji. Kurs antybanderowski w PiS winien zostać znacznie wzmocniony, nawet jeśli rozhisteryzowani autorzy tekstów w GW ochrzczą go „antyukraińskim”. Wyżsi urzędnicy państwowi nie powinni się tym przejmować, tak jak przedstawiciele środowisk antybanderowskich nie przejmują się określeniem „antydemokratyczny” skierowanym przeciw PiS. Bo choć mają doń sporo uwag - nie ulega wątpliwości, iż nie trzeba im tłumaczyć jak bardzo jest ono wyssane z palca.

Przeto nie widzę wytłumaczenia dla honorowania w środowisku wspierającym rząd, także medialnym osób ewidentnie z przeciwnej strony barykady. I bynajmniej nie chodzi mi tutaj o ludzi, którzy się zmienili, bo każdy ma prawo do błędu i zmiany. Wystarczy spojrzeć na to jaki stosunek ma Wyborcza (największy wróg PiSu), do osób takich jak Marcin Wojciechowski czy Jan Piekło, by zrozumieć, iż mają w tym jakiś cel. I nie jest to bynajmniej powodzenie gabinetu premier Beaty Szydło. Nic na tych łamach nie dzieje się przypadkiem. Bo jeśli można zastosować retorykę, iż rząd PO był antyrosyjski, bo rosyjskie specsłużby chciały go utrącić - to czy mamy rozumieć, że rząd PiS jest ruską agenturą?

Nie zostało to powiedziane bezpośrednio, bo przeciętny czytelnik i to nawet Gazety Wyborczej mógłby się nagle popukać w głowę. Zastosowano jedynie coś - co można zinterpretować jako delikatną sugestię. Czy jednak nie są to te same argumenty, jakie zastosowano wobec środowisk walczących o upamiętnienie Ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego? Tyle, że w odniesieniu do nich używano ich bezpośrednio. Czy nie są to te same argumenty, które podchwyciła część redakcji Gazety Polskiej? Owszem i wyglądam dnia kiedy Tomasz Sakiewicz zostanie ogłoszony przez GW ruskim agentem, a rewolucja swoim starym zwyczajem zacznie pożerać własne dzieci.

Aleksander Szycht

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną