Gazeta, niegdyś medialnie wszechwładna, niszcząca ludzi i kreująca autorytety skurczyła się dziś do niewielkiego ociekającego żółcią medialnego potworka. Jej działania mniej już wzburzają, a bardziej rozśmieszają swoim szaleństwem.
Gdyby nie przekonania polityczne posła Szczerby, który dorobił się w internecie licznych memów porównujących go do Lorda Hełmofona z „Kosmicznych Jaj” (parodii „Gwiezdnych Wojen”) z pewnością bez trudu dokonałby analizy porównawczej ciemnej postaci Adama Michnika. To wylatujący przez szyb wentylacyjny w kosmos stary pomarszczony żółcią imperator Palpatine. Cień niegdysiejszego senatora intryganta, ciągnącego za większość sznurków i kreującego rzeczywistość w galaktyce. Odbywając jednak tę ostatnią podróż, usiłował ciskać jeszcze fioletowymi, zabójczymi promieniami, przez które wcześniej cierpiał niejeden bohater.
I niedobitki szturmowców gwiazdy śmierci (a w tym wypadku jej publicysta Michał Olszewski) myśląc, iż to jeszcze nie koniec próbują najwyraźniej w kierunku szybu wentylacyjnego zaprezentować swoje wdzięki (Chodzi o tekst: „Ks. Isakowicz-Zaleski. Szalik zamiast stuły”). Otóż jak to niegdyś w Galicji złośliwie mawiano pod adresem lojalistycznego środowiska Stańczyków „postawili na zdechłego konia”. Trolle z Czerskiej opluwają ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego wyjątkowo. Można się domyśleć, że fakt, iż zajmował się współpracownikami SB wśród duchowieństwa samo w sobie mogło nie stanowić „dobrej rekomendacji”. Przynajmniej zapewne od czasu, gdy stało się jasne, że ks. Tadeusz nie ma zamiaru dla własnej pychy Kościołowi szkodzić. A odwrotnie uodpornić go na ataki z zewnątrz, zabezpieczając odpowiednie słabości, które mogłyby stać się ich obiektem.
Gorzej jednak, że duchowny zajął się przemilczanymi zbrodniami OUN-UPA. A mógł przecież siedzieć wygodnie w fotelu i odbierać nagrody, wszak niepełnosprawni i tak kosztują go wysiłek. Po co wkładał ten „faszystowsko-nacjonalistyczno-polsko-ormiański” kij w mrowisko (budowane między innymi przez „Michnik&Soros Constructions”)? Zajęcie się tematem zbrodni przez polskiego Ormianina stanu duchownego miało podwójny efekt. Z jednej strony sprawę prawdy o Ludobójstwie Wołyńsko-Małopolskim spopularyzował medialnie jak nikt inny nigdzie przedtem. Nie planując tego, stał się nieomal centralną postacią ruchu antybanderowskiego i jego duchowym przywódcą. Stąd kalumnie, jad, manipulacje, dotyczące jego osoby urosły do skali odpowiedniej do roli, którą pełnił i pełni. Wyjątkowo oszczercze i bolesne rozbijały się o twardą skórę kapłana, który wytrzymał to, czego niestety nie wytrzymał ks. Jacek Międlar.
Z drugiej strony ks. Tadeusz swoim nagłaśnianiem sprawy dbał o bezpieczeństwo Polski ws. zagrożenia ze wschodu, tak jak wcześniej starał się ochronić Kościół przed atakami środowisk jemu wrogich, wykorzystujących dokumenty tajnych współpracowników SB. Cytatów ludzi związanych ze środowiskiem GW bezpardonowo i haniebnie księdza Isakowicza atakujących można by tu mnożyć. Jednak w artykule, zupełnie na przekór faktom Olszewski określa sposób bycia duchownego: „Rozwaga? Spokój? Tolerancja? Opanowanie? Zerknijcie na jego internetową działalność, na pełne jadu wpisy na Twitterze, Facebooku, na pogardę, z jaką mówi o swoich przeciwnikach politycznych”. Najbardziej zabawne, albo też tragikomiczne jest jak zwykle w artykułach „gazowni” to, że minie zaledwie kilka zdań i sami pismacy podkładają nogę swojej własnej argumentacji.
Oto co piewca rozwagi, spokoju i tolerancji sam spod swoich delikatnych opatulonych aurą miłości palców wyciska: „za pomocą niegodziwych bądź po prostu szczeniackich słów. Isakowicz, wespół z kibolami, tropi banderowców na Ukrainie, wyje z radości na wieść o kłopotach "Wyborczej"”. Oj szczeniacki błąd, panie redaktorze, naprawdę szczeniacki. Można by powiedzieć, iż stosowanie takich określeń wobec księdza nie jest godziwe, lecz to nie zrobiłoby na tego rodzaju dziennikarzach wrażenia. Jest to zaprzeczenie standardów miłości, pojednania, dialogu i zwalczania mowy nienawiści, które od lat ekipa z Czerskiej głosi, wypisując ja na własnych sztandarach – jednocześnie w tym samym czasie bezpardonowo je łamiąc. Zresztą posługiwanie się retoryką, iż „Trzeba by psychologa, który wyjaśniłby, co stało się z ks. Tadeuszem” trąci najniższymi z możliwych metod.
Nie padło wprawdzie słowo „psychiatra”, lecz określenie natężenia życzliwości w samym tekście nie należy do najtrudniejszych i w wypadku autora nie wymaga nawet żadnych specjalistów. „Gdy na Majdanie ginęli Ukraińcy, kapłan koncentrował się na poszukiwaniu banderowskich flag” - lamentuje patetyczno-oskarżającym tonem Olszewski. Problem w tym, ze ks. Tadeusz wcale nie musiał ich szukać, nie miał bowiem nawet na to czasu. One w jakiś, najwyraźniej dla redaktora paranormalny sposób, znajdowały się same. Ktoś jakby zadbał o to, by co odpowiednią odległość była jakaś dyżurna czerwono-czarna flaga. Ponadto, gdy na Majdanie ginęli Ukraińcy Petro Poroszenko, niebawem prezydent, po raz kolejny stającej się „wolną” Ukrainy koncentrował się na handlu słodyczami z Rosją. Swoją fabrykę w tym kraju, z powodu międzynarodowego „obciachu” zamknął dopiero ostatnio, czyli faktycznie po kilku latach. Zresztą gwiazda śmierci Poroszenkę jak się zdaje lubi.
Atak na ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego wykonywany jest tak usilnie, iż widać jego bezradność. By postawić go w złym świetle redaktor posługuje się cytatem wziętym z wpisów zupełnie innego człowieka, którego duchowny bronił, „gdy Uniwersytet Wrocławski zawiesił Bogusława Pazia za wpis na Facebooku, w którym pojawiły się zdania: "Banderowskie ścierwa dostają łomot aż miło. I jak tu nie kochać Ruskich?", Isakowicz bronił prawa do wolności wypowiedzi”. Można by dużo o sprawie pisać, że to kolejna manipulacja, ale po co, kiedy można się posłużyć cytatem z tego samego tekstu, cofając się na początek artykułu. Gdyby bowiem brać go za dobrą monetę należałoby to uczynić „tylko pod warunkiem, że cytat ów wyrwiemy z kontekstu”. Nie wspomnieć nawet o tym, iż przy braku całego kontekstu prof. Bogusław Paź napisał je na Facebooku wyłącznie do widoku jego znajomych, a nie publicznie.
Autor ze stajni Michnika, w swoim tekście miota się sam jak szalony i próbując atakować ks. Tadeusza, raz za razem kąsa się boleśnie po własnym ciele. Natomiast ksiądz bardzo często powtarza znane ludowe porzekadło, iż „Kiedy Pan Bóg chce kogoś ukarać to mu rozum odbiera”. Fundament tekstu stanowi zarzut (?), iż duchowny obcuje z kibicami, a ponadto ma z nimi dobre relacje. Komiczne jest tutaj to, że zarówno księdza, jak i kibiców redakcja wymienionego dziennika zoologicznie nie cierpi. Zatem dla jej przyjemności nie powinni się ze sobą zadawać? Duchowny winien się odwrócić na pięcie i wobec środowisk kibicowskich powiedzieć cienkim głosikiem charakterystyczne „A fe” i odejść?
Rozemocjonowanego redaktora drażniły też „tolerancyjne [tu próba sarkazmu] szaliki z hasłami w rodzaju "Śmierć wrogom ojczyzny". Oczywiście, idąc tokiem myślenia takich cudaków Armia Krajowa wykazywała się zbyt małą tolerancją dla sił okupanta. Redaktor nie znalazł zapewne haseł typu „Bić Żyda” i tym podobnych, więc czepił się tego, które rozsławił film „Historia Roja”. Z pewnością, gdyby do Polski weszli ponownie Niemcy, Rosjanie, czy ktokolwiek inny - dziennikarze GW mogliby się zachować w sposób charakterystyczny. Pewnie prowadziliby z nimi „dialog”, a tematem byłoby „pojednanie”. Wszak przodkowie najbardziej wpływowego towarzystwa, zgromadzonego wokół upadającego dziennika mieli co nieco wspólnego w „dialogowaniu” z ludźmi spod znaku czerwonej gwiazdy.
Jednak skoro tak bardzo przeraża ich hasło „Śmierć wrogom Ojczyzny”, kierowane głównie przeciw komunistom i sowietom, to dlaczego nie zwrócą uwagi na co innego. Po Ukrainie rozplenia się od dużo dłuższego czasu i dużo gęściej hasło „Smert woroham” (
https://www.youtube.com/watch?v=NPz41wCJUaA). Towarzyszyło ono nieludzkiemu ludobójstwu i mordowaniu ludzi od niemowląt po starców. I nie ma tutaj żadnej wątpliwości, kto był „wrogiem”. Powyższe słowa już prawie trzy lata temu wykrzyczała w Łodzi studiująca w Polsce ukraińska młodzież. I uczyniła to pod obecność polskich polityków (Plac Wolności luty 2014). Michnikowszczyzna oczywiście się w tej sprawie nawet nie zająknęła.
Sam artykuł, jak już sygnalizowałem w swoich poprzednich tekstach kontynuuje politykę próby oddziaływania na PiS w zawoalowanej formie. Wyborcza nie może czynić tego bezpośrednio, albowiem jest zdeklarowanym wrogiem tej partii. Tutaj przypomina o fakcie, dlaczego ks. Tadeusz rozstał się z Gazetą Polską, a mianowicie dzięki różnicy zdań - właśnie w kwestiach ukraińskich, kiedy nie chciał bezwarunkowo popierać majdanowych przemian. Technika wzięcia pod włos idzie po linii Gazety Polskiej, która z PiS jest związana, mimo iż do sympatyków Michnika także nie należą. Chodzi zapewne o to by Czerska wpłynęła na nich po kablach ukraińskich, jakie ich łączą. Korzystając z napędu właśnie różnicy zdań z księdzem, a później zaś poprzez GP bez problemu mogła by wpływać na partię rządzącą.
Tak oto Gazeta może próbować mieć wpływ na politykę ukraińską rządu, w sposób pośredni. Dziennikarze próbowali również brać PiS pod włos w innych swoich artykułach. Ostatnio w wywiadzie Pawła Krysiaka z prezes fundacji „Homo Faber” Anną Dąbrowską. PiS został tam postawiony w świetle jego rzekomych antyukraińskich poglądów oraz niereagowania na przemoc wobec Ukraińców. Później w zawoalowanej formie zaatakował PiS Wojciech Czuchnowski (tekst „A jeśli za aferą podsłuchową stali Rosjanie?”). Postawił tam tezę, że rząd PO mogli za pomocą afery podsłuchowej obalić Rosjanie, bo był zbyt proukraiński i za bardzo antyrosyjski. Można by zatem z tego wnioskować, że władzę uzyskała najbardziej prorosyjska partia w Polsce, jaką miałby być najwyraźniej … PiS (Sic!). Tak, to zapewne dla Rosjan bardzo dobra zmiana. Dziś już, nie tylko ks. Isakowicz-Zaleski, ale chyba wszyscy są ruskimi agentami. Oprócz Wyborczej rzecz jasna, której zapewne przypadkowo zdarzało się publikować korzystne dla Rosjan teksty.