NIE DAĆ SIĘ ZMANIPULOWAĆ ROSYJSKIEJ PROPAGANDZIE ANTYUKARAIŃSKIEJ UKAZUJĄCEJ IMIGRACJE UKRAIŃCÓW JAKO „BANDEROWSKIE ZAGROŻENIE” - z takim apelem zwraca się do Polaków Warsaw Enterprise Institute w wydanym raporcie pt. „Imigracja ukraińska w Polsce. Atut czy problem?”.
W ocenie twórcy raportu wydanego przez WEI, Jana Oszmianowskiego, "propaganda i agentura rosyjska dąży do skłócenia Polaków z Ukraińcami i gra na nastrojach antyimigranckich, rozbudzonych wizją „islamskiego zalewu Europy”".
„Antyimigranckość, wytworzona na bazie obawy przed islamistami, jest przez tę propagandę rozciągana na stosunek do Ukraińców. Na poziomie eksperckim łączenie imigracji z południa z tą ze wschodu byłoby jednak dowodem ignorancji. Dowodem ignorancji byłoby także uleganie rosyjskiej propagandzie ukazującej imigrację ukraińską jako zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski ze strony rzekomego odrodzonego wojującego nacjonalizmu ukraińskiego typu „banderowskiego” o ostrzu antypolskim, na wzór tego jaki istniał w okresie 1929 (powstanie OUN) – 1947 (Akcja „Wisła” dopełniająca pacyfikacji konfliktu polskoukraińskiego w warunkach sowieckiej dominacji nad oboma narodami)” napisał twórca raportu, dla którego najwyraźniej czczenie rezunów przez współczesnych Ukraińców, w tym także tych przebywających i pracujących w Polsce, nie stanowi żadnego problemu. Mało tego, w ocenie WEI problem neobanderyzmu jest sztuczny i rozdmuchany przez propagandę rosyjską.
„Budowanie, przez nakierowaną na Polskę propagandę rosyjską, tezy o rzekomym zagrożeniu, polegającym na wytworzeniu przez imigrujących do Polski Ukraińców silnej mniejszości ukraińskiej w Polsce, mogącej w przyszłości odgrywać taką rolę jak mniejszość ukraińska w II RP, jest absolutnie oderwane od rzeczywistości” stwierdza w raporcie Oszmianowski, przekonując, iż mniejszość ukraińska w okresie międzywojennym nie była imigrantami, zamieszkiwała jako autochtoni w sposób zwarty obszar uznawany przez Ukraińców za ich terytorium etniczne i dążyła do utworzenia na nim swego państwa. „Wytworzenie podobnych uwarunkowań społeczno-politycznych i mentalnych wskutek imigracji zarobkowej, ze swej natury rozproszonej, wykorzenionej i dążącej do asymilacji, jest nieprawdopodobne” dodaje. „To tak, jakby obawiać się, że Irlandczycy w USA z nienawiści do Anglosasów utworzą w Ameryce IRA i oderwą kilka stanów. Przedwojenny i wojenny konflikt polsko-ukraiński dotyczył 5 z 25 współczesnych regionów Ukrainy i tylko tam możemy mówić o pamięci rodzinnej o tych wydarzeniach” zaznacza.
Cóż, najwyraźniej ktoś tu nie odrobił lekcji, ponieważ Ukraińcy w Polsce tworzą coraz liczniejsze, zwarte skupiska (np. Warszawa, czy Wrocław). Na dodatek mają prężnie działający, a opłacany z naszych podatków Związek Ukraińców w Polsce, który krzewi i pielęgnuje kult Bandery i innych OUN-owskich zbrodniarzy wśród ukraińskich imigrantów w Polsce, będąc przy tym skrajnie antypolskim.
O zupełnej ignorancji – przy czym nie będę rozstrzygać, czy zamierzonej – świadczy kolejne, skandaliczne wprost stwierdzenie raportu: „UPA jest na dzisiejszej Ukrainie symbolem walki z sowietami, a nie z Polską, tak jak w Polsce Stefan Czarniecki jest symbolem wojny ze Szwecją, a nie pacyfikacji Ukrainy po powstaniu Chmielnickiego.”
Jakby tego było mało, zdaniem WEI zaprzeczanie przez Ukraińców Zbrodni Wołyńskiej świadczy o niegloryfikowaniu rezunów przez współczesne środowiska nacjonalistyczne na Ukrainie [?!]
„W tej pierwszej roli – tzn. siły walczącej z rosyjskim imperializmem w jego sowieckim wydaniu - UPA jest czczona, a jej kult służy do psychologicznej mobilizacji społeczeństwa do obecnej wojny z rosyjską agresją w Donbasie. Udział UPA w ludobójstwie wołyńskim jest zaś przemilczany, a samemu faktowi i naturze owej zbrodni środowiska powołujące się na tradycje banderowskie zaprzeczają, a zatem - jak z tego logicznie wynika - ich nie gloryfikują” pisze autor raportu. Logika po prostu zadziwiająca i porażająca!
„Nie można wszak gloryfikować ludobójstwa na Polakach i zarazem twierdzić, że go „nie było”.” przekonuje przewrotnie dalej. Komentarz wydaje się zbędny.
WEI powołuje się w swoim pseudonaukowym wywodzie na najnowsze badania socjologiczne, które pokazują natomiast zjawisko z pozoru paradoksalne – pokrywanie się w istotnym procencie w społeczeństwie ukraińskim grup deklarujących jednocześnie sympatie do Polski i szacunek dla tradycji banderowskiej.
Paradoks ów wynika – jak podkreśla z wyżej opisanej pamięci historycznej o UPA jako sile antysowieckiej/antyrosyjskiej i z wiedzy o Polsce i jej walce z Rosją/ZSRR. „Mentalne wyparcie, z pamięci obecnego pokolenia Ukraińców, antypolskich akcji UPA skutkuje brakiem sprzeczności między jej gloryfikacją, jako heroicznej partyzantki antysowieckiej, a sympatią do słynącej z antysowietyzmnu Polski” snuje dalej swój wywód.
„Pamięć konfliktu polsko-ukraińskiego lat 1918-1947 nie jest istotnym nurtem mitologii narodowej współczesnej Ukrainy, tak z uwagi na lokalny, a nie ogólnonarodowy wymiar tego konfliktu w przeszłości, dotyczącego tylko dzisiejszej Ukrainy Zachodniej (Wołynia i Galicji), jak i z uwagi na jego nieaktualność. Ożywa jedynie w reakcji na akty polskiej polityki historycznej i ma wówczas charakter emocjonalny – taki, jaki miałaby reakcja Polaków na żądanie usunięcia z panteonu bohaterów narodowych Stefana Czarnieckiego, który nakazał dokonanie rzezi mieszkańców ukraińskiego miasteczka Stawiszcze, o czym przecież w Polsce nikt nie pamięta i czcząc hetmana, nie gloryfikuje się tej zbrodni” tłumaczy, jakby Zbrodnia Wołyńska dotyczyła jednego miasteczka, a na dodatek rzeź nie była dokonywana z niespotykanym w dziejach okrucieństwem.
„Dziś największe skupiska Polaków są na Żytomierszczyźnie, tzn. na wschód od granic II RP, gdzie tradycja banderowska nigdy nie istniała. Głoszenie, że ktokolwiek mógłby obecnie zmobilizować Ukraińców do walki z Polakami na bazie haseł sprzed 73 lat ma w sobie tyle prawdy, ile dowodzenie, że dzisiaj w Polsce pod znakiem rodła i ze słowami Roty na ustach - „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” - masowo ruszymy wyrzucać Niemców z Gdańska, Opola i Olsztyna” uważa twórca tego skandalicznego raportu.
Autor wykazuje się przy tym absolutną nieznajomością politycznej sytuacji na Ukrainie. „Poparcie dla współczesnych partii i ugrupowań nacjonalistycznych czy odwołujących się do dziedzictwa UPA na dzisiejszej Ukrainie ma charakter marginalny i ogranicza się do zachodnich regionów kraju, stolicy lub terenów przyfrontowych. Ihor Tiahnybok – lider partii Swoboda w ostatnich wyborach prezydenckich w 2014 r. zdobył w skali całego kraju 1,16 proc. głosów. Najlepszy wynik zanotował na Wołyniu – 1,92 proc., sama Swoboda w skali kraju uzyskała w ostatnich wyborach parlamentarnych 4,71 proc. - najwięcej w obwodzie iwano-frankiwskim – 8,81 proc. Prawy Sektor odnotował jeszcze gorsze wyniki – 1,80 proc. w skali kraju i rekordowe 3,29 proc. w Kijowie oraz 2,90 proc. w obwodzie lwowskim. Zaś jego przywódca, Dmytro Jarosz, w skali kraju miał 0,70 proc. głosów - najwięcej w nieokupowanej części obwodu donieckiego – 0,79 proc.” wylicza, jakoś nie odnosząc się do faktu, iż neobanderyzm ma na Ukrainie wymiar ogólnopaństwowy i odgórny i bynajmniej nie czyni tego wymieniona przez niego garstka nacjonalistów, ale neobanderowcy ulokowani we wszystkich ugrupowaniach ukraińskiej sceny politycznej z Petrem Poroszenką na czele.
Stąd zapewne bez problemu przedstawiciel WEI stwierdza, że „współczesna ukraińska mitologia nacjonalistyczna, odwołująca się do tradycji UPA” ma charakter antyrosyjski, nie zaś antypolski [?!], natomiast wszelkie ostrzeżenia przez neobanderyzmem to nic innego jak niemające poparcia w faktach „tezy propagandy rosyjskiej agentury wpływu, straszącej Polaków „banderowskim zagrożeniem””.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że ten pseudonaukowy wywód ma jeden tylko cel, a mianowicie uśpienie czujności Polaków, aby nie sprzeciwiali się sprowadzaniu do Polski taniej siły roboczej z Ukrainy. Ta ostatnia to sam zysk – masowo zwalnia się Polaków a na ich miejsce zatrudnia Ukraińców, aby multiplikować zarobki przedsiębiorców. Mówiąc kolokwialnie, w tym przypadku wizja korzyści finansowych zdecydowanie przyćmiła zdrowy rozsądek. A co z Polakami, którzy nie chcą służyć jako tania siła robocza? Muszą emigrować, dokładnie tak jak było to przez ostatnie lata, natomiast działania WEI, prowadzące w konsekwencji do obniżenia zarobków, będą służyły utrwaleniu tego patologicznego status quo. Czy WEI nie zdaje sobie z tego sprawy? Nie sądzę. Jako doświadczeni ludzie muszą mieć tą świadomość.
Co więcej nazywanie każdego, kto ostrzega przed szerzącym się neobanderyzmem rosyjskim agentem, to skandal, jakich mało. WEI o agenturalną działalność oskarża bowiem tym samym środowiska kresowe, organizacje patriotyczne i wiele innych stowarzyszeń czy pojedynczych osób, mających tyleż obaw przed Ukraińcami, co dobrych intencji.