Lekarzami zalecającymi aborcję kieruje chęć zysku, aborcyjna mentalność, czy lęk o utratę pracy? Dramatyczny list mamy małego Felka

0
0
0
/

Końcowy panel konferencji „Doceńmy każde życie!” zorganizowanej przez Narodową Organizację Kobiet i Konfederację Kobiet Rzeczypospolitej Polskiej pod patronatem portalu Prawy.pl stał się polem dyskusji na temat kondycji moralnej polskich lekarzy. Pytanie: „Czy dlatego lekarze kierują w sytuacji zdiagnozowania wady na aborcję, a nie do hospicjum perinatalnego, ponieważ się obawiają o posady, czy też dlatego, że mają już aborcyjną mentalność?” pozostało jednak bez odpowiedzi. Bardzo łatwo wyjaśnić stanowisko większości ginekologów tzw. „efektem Chazana” tzn. obawą, że broniąc życia poczętego, stracą pracę. Czy jednak tak rzeczywiście jest? Wnioski z ostatniego panelu konferencji „Doceńmy każde życie!” pozwalają mieć uzasadnione obawy, że to nie tyle lęk, co nabywana w okresie studiów medycznych aborcyjna mentalność, nakazuje lekarzom kierować na aborcję. Problem nie jest jednak w samych lekarzach, ale w całym systemie ochrony zdrowia. Wskazywać na to może fakt, iż jak wskazywała Ewa Kazimierczak nie udziela się wsparcia matkom, u których nienarodzonych jeszcze dzieci zdiagnozowano wady. - Nas nie ma w takich miejscach, gdzie te osoby cierpią, gdzie one są, gdzie potrzebują nas – mówiła. - Jak my możemy połączyć się w tych działaniach, aby były one efektywne? - pytała. - Mnie brakuje takiego wsparcia dla osób, które mają wadę genetyczną, ale przeżywają. Większość wad genetycznych to zespół Downa i zespół Turnera, gdzie dzieci przeżywają i mogą prowadzić satysfakcjonujące życie mimo że są inne. Ale dalej ich rodzicom jest potrzebne wparcie materialne systemowe, terapeutyczne, a tego w ogóle nie ma – wyliczała. Odczytała przy tym dramatyczny list jednej z matek, który chyba najlepiej obrazuje kondycję moralną polskich lekarzy: Jako matka trójki starszych dzieci każde USG i każdy dźwięk dzidziusiowego serduszka traktowałam jak najcudowniejszą chwilę. Badania prenatalne, jak myślałam, mają przyspieszać wykrycie i pomoc ewentualnie chorym dzieciom w wyborze szpitala, metody leczenia, czy nawet interwencję w okresie prenatalnym w przypadku chorego serduszka. Przy czwartej ciąży USG i dźwięki stały się złowróżebne, obrazy prześladowały mnie i ten strach ogarniał do szpiku kości. Markery zespołu zapisane na kilku kartkach było hasłem przewodnim, diagnozą dramatyczną. Zupełnie niepotrzebnie. Za to winię lekarzy. Nie usłyszałam słów wsparcia, tylko suche fakty, a najczęściej ciszę, bo pewnie sobie i tak doczytam w internecie. Przecież wiadomo, co to zespół Downa. U genetyka dostałam nawet karteczkę, na czym polega ta wada genetyczna, żeby za dużo nie mówić do człowieka. Tak po ludzku – żadnego wsparcia. Bogu dzięki mąż od początku trzymał mnie za rękę i powtarzał, że damy radę. U ginekologa usłyszałam, że musimy się spieszyć z potwierdzeniem diagnozy przez amniopunkcję, bo wtedy możemy skorzystać z możliwości rozwiązania problemu za pomocą terminacji ciąży. Nikt nie używał słowa „aborcja”. Przy kolejnym badaniu USG młoda lekarka nie miała w ogóle ochoty na rozmowę ze mną. Czułam, że szkoda jej czasu na ciążę problemową. Ale gdy zapytałam, dlaczego nic nie mówi, czy może coś jeszcze jest nie tak, odpowiedziała: „Pani to powinna się chyba spodziewać samych złych wiadomości, ale skoro pani chce urodzić to dziecko...”. Miałam wtedy czterdzieści lat i czułam, jakby mi ktoś dał w twarz. Nie mogłam uwierzyć, że tak może powiedzieć lekarz i to kobieta. Zasadniczo to, co chciałabym powiedzieć, to fakt, że lekarze, z którymi miałam do czynienia w ciąży i po porodzie nie umieli powiedzieć, że to będzie normalne, kochane dziecko, że mam się nie martwić na zapas, że najważniejsze jest, czy serduszko jest zdrowe. Nie powiedzieli mi, że będzie rozwijać się jak każde dziecko, że potrzebuje wszystkiego takiego samego, jak każde dziecko, że będzie gaworzyć, raczkować, wyrzucać rzeczy z szuflad, jak każde dziecko. Zamiast tych prostych prawd – sam dół, Down. Człowiek od pierwszej złej diagnozy może tylko siedzieć czekać, co złego się wydarzy, coś strasznego go zaskoczy i zapłakać się. Nikt nie zapytał, czy potrzebuję rozmowy, czy się martwimy, czy można nam jakoś pomóc. Sama znalazłam Stowarzyszenie, miałam przygotowane numery telefonów, zamówiłam w Warszawie bezpłatne broszurki, które powinny być na każdej porodówce w Polsce. Poród wspominam bardzo dobrze. Pobyt w szpitalu – też. Choć sytuacja o tyle ciekawa, że nikt nie mówił. Lekarka mówiła szeptem i to jakimiś szyframi, półsłówkami, czułam, że wszyscy mnie obserwują i podziwiają, że jestem taką normalną matką. To co najważniejsze, w kliku punktach: oczekiwałabym wsparcia już od pierwszej złej diagnozy (psycholog, terapeuta), pakietu informacji o rehabilitacji i edukacji – potem człowiek sam szuka w internecie, pyta inne mamy, bije głową w mur, a te rozwiązania są gotowe i trzeba je mieć zebrane i podane od razu na porodówce: pakiet skierowań – terminy powinny być na już a nie za pięć miesięcy. Teraz Feluś ma siedemnaście miesięcy, jest malutki, a już trzeba myśleć, jak zorganizować jego życie i edukację, żeby był samodzielny. Powinien być wykaz placówek, szkół, rozwiązań dostosowanych do możliwości mojego dziecka. Jedne dzieci funkcjonują gorzej, a inne lepiej – mogą podejmować pracę, czy mieszkać w mieszkaniach chronionych. Nie wiem nawet, co w tym kierunku w Polsce się dzieje. Obserwuję tylko znakomite historie ludzi z zespołem Downa na świecie, które niezwykle pokrzepiają i dają nadzieję na lepsze jutro. Sama robię pogadanki w tym temacie, bo widzę, że temat zespołu Downa jest nieodczarowany, ale niestety nigdy nie stałabym się ekspertem, gdyby nie pojawił się Felek. „Felix” znaczy „szczęśliwy” i taki właśnie jest. Magda z Olsztyna (42 lata) - Te wszystkie prawne rozwiązania, ustawy, są ważne, dopóki jednak podstawowe rzeczy związane z opieką i wsparciem nie zostaną załatwione, to żadne prawo nie pomoże, bo te aborcje będą, tyle że nielegalne – mówiła Kazimierczak. - Mam wrażenie, że ta aborcja zaczyna się na uniwersytecie, a nie w szpitalu – dodała. Uczestniczki panelu zauważały, że dla terminalnie chorych dzieci poczętych lekarze przewidują tylko i wyłącznie aborcję. O hospicjach perinatalnych matki dowiadują się przez znajomych bądź publikacje, nie zaś od lekarza. - My wysłaliśmy ostatnio 120 naszych teczek, które zawierały informatory, do wszystkich szpitali położniczych i gabinetów ginekologicznych na Śląsku, ale odzew był niewielki. Nie jesteśmy uznawani. To jest zresztą problem większości Polski, nie tylko na Śląsku. Jak już kobieta naprawdę się uprze, to wtedy dopiero dostaje do nas od lekarza skierowanie, ale musi mieć gdzieś zasłyszane, że może do nas trafić – mówiła dr n. med. Magdalena Wąsek-Buko. Z kolei dr n. hum. Renata Kleszcz-Szczyrba, że z doświadczeń hospicjów perinatalnych wynika, że trafiają do nich często rodziny po aborcji, które dopiero od hospicyjnych lekarzy dowiadują się, że nie trzeba było dokonywać aborcji, że można było inaczej... Zapytana przez portal Prawy.pl dr Magdalena Wąsek-Buko, „dlaczego jej zdaniem lekarze kierują kobiety, u dzieci których zdiagnozowano wady, od razu na aborcję, a nie do hospicjów perinatalnych? Czy wynika to ze strachu przed opinią publiczną czy też przełożonymi, czy też z aborcyjnej mentalności lekarzy?” nie umiała odpowiedzieć. - Może to jest lęk – suponowała. - Mnie tłumaczono, że nie mam się co dziwić, że kiedy dzwonię do ginekologa i proszę, żeby dał taką alternatywę, to jestem atakowana. To po części wynika z ich własnych problemów nieprzepracowanych, na które reagują takim dużym lękiem. Ja też nie ukrywam, że wewnętrznie czuję, że osoby, które są tak bardzo zatwardziałe w wysyłaniu kobiet na aborcję i nie dopuszczają żadnej innej myśli, panicznie boją się spotkania ze mną – bo są takie osoby, które nie chcą się ze mną spotykać, których przedstawiciele spotykają się ze mną w drzwiach, mówią że wezmą ulotki i do widzenia. To jest jak w jakimś filmie kryminalnym: spotykam się w restauracji z osobą, która zna te osoby, która jest odpowiedzialna za wysyłanie wszystkich matek na aborcję i niedopuszczaniu innej możliwości. Szatan sobie bardzo folguje niestety, dlatego proszę was o modlitwę, bo są sytuacje, których my nie przeskoczymy mimo najszczerszych chęci - tłumaczyła. W ocenie Bawera Aondo-Akaa problem jest o wiele mniej złożony i ma naturę materialną, finansową. - NFZ płaci każdemu lekarzowi za to, że zabija dziecko nienarodzone. Płaci od wykonanej aborcji. Dlatego większość lekarzy kieruje kobietę na zabieg zabicia własnego dziecka ponieważ z tego są profity. Czy nie? - pytał. - Znając lekarzy, nie wydaje mi się, ażeby dla nich była tak ważna ilość punktów zdobywanych przez kieszeń szpitala, ilość pieniędzy, i żeby przedkładali to nad własne sumienie, gdyby je jednak mieli – tłumaczyła swoich kolegów po fachu dr Magdalena Wąsek-Buko. Niemniej coś jednak może być na rzeczy. Tym bardziej, że za chwilę dodała, że zwiększenie wyceny świadczeń w przypadku porodów dzieci z wadami mogłoby stanowić czynnik zachęcający do odsyłania matek nie na aborcję, ale do hospicjów perinatalnych. Jeżeli rzeczywiście tak jest, że lekarze kierują na aborcję kierując się własnymi korzyściami materialnymi, świadczyłoby to o kompletnym upadku moralnym tej profesji. Pozostaje mieć nadzieję, że Prawo i Sprawiedliwość dotrzyma obietnicy i hospicja perinatalne będą finansowane z NFZ.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną