Misiek Kamiński – od wazeliniarza po cyngla Tuska

0
0
0
/

Miesiąc temu zadeklarował odejście z polityki. Tydzień temu dowiedzieliśmy się, że rozważa ubieganie się o fotel senatorski z poparcia PO w 2015 roku.

Jednak, żeby sobie wychodzić ciepłą posadkę po przyszłorocznym końcu brukselskiego eldorado lub zainstalować się w ambasadzie ciepłego kraju, gdzie można pić do woli i palić cygara – zakupione na koszt państwa - Kamiński utopi w łyżce wody każdego, kto stanie mu na drodze. To bezwzględna bestia, o czym wiedzą tysiące osób, które sprzedał na kolejnych etapach kariery.

 

Zaczynał jako szeregowy działacz Narodowego Odrodzenia Polski, a jego podstawowym zajęciem było przynoszenie kolegom, rezydującym na szlaku nadwiślańskim, piwa z pobliskich sklepów. Do stołu mógł siadać dopiero po trzeciej kolejce. Potem był ZCHN i bezpardonowe przepychanie się od szeregowego członka koła akademickiego, po rzecznika prasowego i członka władz stronnictwa.

 

Złotousty Kamiński zawrócił w głowie lubiącego męskie towarzystwo pierwszemu prezesowi tej partii prof. Wiesławowi Chrzanowskiemu. Kleił się do Marka Jurka, czy Mariana Piłki. Lawirował, przeskakując z frakcji do frakcji, byle utrzymać się na powierzchni. W 1995 roku poparł na prezydenta Hannę Gronkiewicz-Waltz.

 

Potem było Katolickie Radio Łomża od rana do popołudnia, a playboyowate życie porą wieczorowo-nocną. Otrzaskane nazwisko w endeckim bastionie zrobiło swoje. Kamiński wskoczył na posła AWS. Przez trzy lata dobrze się bawił. Potem wkręcił się do ścisłego sztabu Mariana Krzaklewskiego w wyborach prezydenckich 2000 roku. Stawał na głowie w roli konferansjera, doradzał, a po sromotnej porażce swojego kandydata, znowu uciekł w klimaty, które lubił od młodości – wino, kobiety i śpiew.

 

Załamanie notowań AWS, a co za tym idzie niebezpieczeństwo zakończenia dopiero, co rozpoczętej kariery politycznej, sprawiły, że obrotowy Kamiński spuścił kolegów z ZCHN i jednym susem znalazł się w tworzonym przez braci Kaczyńskich PiS. Dla wkupienia się w łaski kierującego partią Jarosława odegrał Kamiński scenę klęcząc, szlochając, bijąc się w pierś za błąd z 1995 roku. Starczyło na tyle, że w 2001 roku przedłużył mandat na Wiejskiej, ponownie z Podlasia.

 

W 2002 roku zaangażował się w zwycięską kampanię Lecha Kaczyńskiego na prezydenta Warszawy. Potem w nagrodę dostał „jedynkę” do Parlamentu Europejskiego ze stolicy. Teraz za jeszcze większe pieniądze i zero pracy, czyli to, co uwielbia do dzisiaj, mógł czerpać z życia, ile popadnie. W PiS piął się coraz wyżej. Pulchniała też partia. Zwycięstwo w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2005 roku dało mu przepustkę do wrót prezesa. Był jednym z niewielu, którym się to udało osiągnąć.

 

W międzyczasie z wewnętrznymi przeciwnikami rozprawiał się przy użyciu mediów. Wkupił się w salon dziennikarskiego świata III RP. Po kilku głębszych nie ukrywał instrumentalnego traktowania idei przebudowy państwa – zawartego w formule IV RP. Oficjalnie zaś był postrzegany, jako jeden z żołnierzy nowej Polski. Tak dla „ciemnego ludu, który to kupił”.

 

Potem przyszła współodpowiedzialność obok Adama Bielana, za klęskę w najważniejszej rozgrywce o Polskę – przedterminowych wyborach z 2007 roku. To on był współautorem pomysłu skrócenia kadencji i zapewniał kierownictwo swojej partii, że ma sposób na ostateczny sukces w walce z Platformą Obywatelską o rząd nad duszami Polaków.

 

Mit PR-owskich (spin doktorskich) zdolności Kamińskiego, w kluczowym momencie dla kraju, prysł. A ostatecznie o tym, że macher z niego taki sobie, kierownictwo PiS powinno sobie uświadomić po jego braku skuteczności w odbudowaniu, zepsutego przez przemysł pogardy, wizerunku ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dla wykonania tej operacji został ściągnięty z Brukseli i Strasburga do Warszawy. I co? I nic.

 

Pamiętamy go następnie po katastrofie smoleńskiej, jak płakał razem z Moniką Olejnik w TVN-ie. Wchodząc w skład ścisłego kierownictwa sztabu Jarosława Kaczyńskiego, ubiegającego się o prezydenturę, był współodpowiedzialny za porażkę w starciu lidera PiS z Bronisławem Komorowskim. Chusteczka, w którą płakał po „przyjacielu Leszku” nie zdążyła jeszcze wyschnąć, a Kamiński wbił nóż w plecy Jarosława, odchodząc z partii i tworząc PJN. W tym ostatnim nie zagrzał zresztą długo miejsca, gdy okazało się, że nie da się ani jemu, ani przyjacielowi Adamowi Bielanowi, okręcić wszystkich w PJN wokół ich lepkich łapek.

 

Skoro drzwi do PiS zatrzasnęły się ostatecznie, Kamiński z mandatem europosła do 2014 roku postanowił doradzać Platformie w kampanii 2011. Innymi słowy pomógł kopać niedawnych kolegów, a szczególnie prezesa Kaczyńskiego, bez którego byłby dziś nikim. Ale wdzięczność komuś za coś, gra zespołowa, uczciwość w działaniu – to rzeczy obce od zawsze Kamińskiemu. On wyznawał i wyznaje inne standardy. On jest z lepszej gliny.

 

Przejście do obozu władzy opłacało się Kamińskiemu wizerunkowo. Stał się gwiazdą mediów elektronicznych. Do piersi przytuliła go mocno redaktor Monika Olejnik. Na kolanka wziął redaktor Andrzej Morozowski. Ten ostatni do tego stopnia, że przeprowadził wywiad-rzekę z mistrzem. Tytuł? „Koniec PiS”.

 

Diagnoza prosta – dni Jarosława Kaczyńskiego i jego bandy są policzone. Ileż godzin na stworzeniu tej konstrukcji musiał przy winie i cygarach spędzić Kamiński? Znając jego pracowitość – niewiele. Okazało się jednak, że ten cwaniaczek, któremu udawało się do 2005 roku, a po 2007 roku przyszła kiepska passa, potwierdził w swoim książkowym dziele, że analityk z niego, jak z koziej d… trąba.

 

Ukazanie się jego „Końca PiS” zbiegło się bowiem w czasie z początkiem trendu wzrostowego partii Kaczyńskiego, a wyraźnym spadkiem sympatii dla nowej tratwy Kamińskiego – Platformy Obywatelskiej.

 

Ostatni czas to już wyłącznie wiercenie się „Miśka” i żebranie o fuchę przedłużającą jego publiczne zaangażowanie. Kamiński ma bowiem świadomość, że nie zna się na niczym i gdyby musiał trafić na rynek pracy bez koneksji, czekałyby na niego, co najwyżej oferty, prostej pracy fizycznej.

 

A on przecież jest taki piękny, inteligentny i salonowy. Jemu nie przystoi imać się konkretną robotą. Jeszcze niedawno mówiło się na mieście, że Kamiński błaga u swojego przyjaciela Radka Sikorskiego o placówkę dyplomatyczną, choćby taką jak jego kumpel od rozrywek w okresie łomżyńskiego posłowania - niejaki Marian Przeździecki na Zakaukaziu. Tam jest cieplej niż w Polsce. Jest wino, a cygara? Można sprowadzić kilka skrzynek na koszt MSZ, czyli nas podatników. W końcu i ambasadorowi Kamińskiemu też się należy coś od życia. Nie wyszło z dyplomacją? No to jest nowy plan – start w wyborach na senatora z poparciem sił anty-PiS. Zresztą w dwa tygodnie po deklaracji o możliwym wycofaniu się Kamińskiego z polityki.

 

Już Polska i Polacy mięli odetchnąć z ulgą, że jednego trutnia mniej, ale... niestety będzie dalej przy korycie. Dalej zagarniając dla siebie, by „żyło się lepiej”. Ale Kamiński wie, że senatorski fotelik trzeba sobie wychodzić. Jak? Nie jednemu lizał w swojej karierze cztery litery.

 

Nowy odcinek cyngla Tuska? Wystarczy sięgnąć do dzisiejszego wywiadu dla .. „Wyborczej”. Gazety otwartej na „nowoczesnych endeków”, pokroju Kamińskiego, mecenasa Giertycha, czy katolickiego rozwodnika, który zostawił chorą na nowotwór żonę dla siksy z Brwinowa – Marcinkiewicza. W kogo wali Kamiński? Teraz celem jest Gowin.

 

Agent Kaczyńskiego, a Kaczyński to największe zło dla Polski. Ten Kaczyński dzięki, któremu Kamiński ma kilka baniek na koncie i brukselską emeryturę w wieku lat czterdziestu. Gowin zły, bo nie przygarnął wspomnianych wybitnych prawicowców – Giertycha i Marcinkiewicza. Gowin zły, bo może zabierać Platformie.

 

Swoją drogą ciekawe, co na plucie po Gowinie powie przyjaciel „Miśka” – Adam Bielan, który – podobno spuszczony przez Kaczyńskiego – lada dzień ma zawitać w progach Gowina? Jeśli będzie milczał i nie odetnie się od Kamińskiego da wystarczający dowód na to, że przyjaciele pozostają przyjaciółmi i właśnie rozwalają wspólnie kolejną inicjatywę. W myśl zasady „nie kontrolujemy – topimy”.

 

Panie Europośle Michale Kamiński czy Pana moc od ćwierćwiecza to wynik wyłącznie wrodzonych zdolności (parszywego charakteru i kierowania się maksymą – po trupach do celu), czy ktoś na kolejnym etapie Pana kariery podał Panu pomocną dłoń? Czy było to w Polsce, czy także poza jej granicami? No i kluczowe pytanie – czy lubi Pan hiacynty?

 

Dorota Barbórka

fot. wikimediacommons

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną