Izba wyższa brytyjskiego parlamentu przyjęła do dalszego procedowania dokument dotyczący konieczności przeprowadzenia w kraju referendum nad dalszym członkostwem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.

Prawnicy oraz partnerzy Konserwatystów popierający projekt (w tym m.in. opowiadająca się za członkostwem w UE Partia Liberalnych Demokratów) wyrażają jednak umiarkowany optymizm, obawiają się bowiem, że uchwała zostanie utrącona nie w głosowaniu, ale przez opóźnienia w jej procedowaniu.

Wspierana przez konserwatywne skrzydło brytyjskiej sceny politycznej na czele z premierem Davidem Cameronem uchwała wyznaczająca termin referendum na 2017 r. przeszła „drugie czytanie” w Izbie Lordów po trwającej siedem godzin niezwykle burzliwej debacie.

Jednym z mówców był szef Partii Zjednoczonego Królestwa (UKIP) Nigel Farage, który w niewybredny sposób skrytykował zarówno samą debatę, jak i uczestniczących w niej parlamentarzystów.

Jego zdaniem na sali obrad nie powinni byli się znaleźć ci politycy, którzy są opłacani przez Unię Europejską, którzy nie mają prawa uczestniczyć w debacie poświęconej prawu do narodowej demokracji, i wezwał ich do wyjścia.

Mowa przede wszystkim o dwóch wymienionych przez Nigela Farage'a niezwykle wpływowych lordach Nealu Kinnocku, którego roczna pensja wypłacana przez Brukselę za pracę w strukturach unijnych to 83 tys. funtów, oraz Peterze Mandelsonie, mającym 31 tys. funtów z tego samego źródła. Zdaniem Farage'a tylko wysokość ich dochodów nie pozwala im powiedzieć krytycznego słowa na Unię Europejską.

Prawnicy mają jeszcze wprowadzić do uchwały o europejskim referendum serię poprawek, po czym projekt powróci do Izby Gmin, gdzie najprawdopodobniej 28 stycznia zostanie poddany pod głosowanie.

Należy przypomnieć, że premier David Cameron został w zasadzie zmuszony przez opozycję do złożenia obietnicy renegocjacji warunków brytyjskiego członkostwa w UE przed 2015 r., czyli przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi.

Anna Wiejak