Chcemy umrzeć, to jest dżihad – Państwo Islamskie zaczyna umacniać się na Filipinach

0
0
0
/

Zaczęło się od masowych egzekucji. Ręce skrępowane z tyłu, a potem strzał w głowę. Islamiści, którzy od kilku dni toczą bój o część Filipin, umacniają się na zdobytych terytoriach, mordując "niewiernych", w szczególności zaś chrześcijan. Narodowy Front Wyzwolenia Moro oraz współpracujące z nim inne grupy islamistów już nie kryją, że ich celem jest podbicie Filipin dla Państwa Islamskiego. Wprawdzie 95 proc. Filipińczyków to katolicy, jednakże fakt ten nie zraża fanatycznych dżihadystów. Od ponad dwóch tygodni filipińska armia walczy z bojówkarzami islamskimi w położonym na południu mieście Marawi. Dotychczas w wyniku tego konfliktu śmierć poniosło 170 osób, w tym 20 cywilów, a ponad 180 tys. uciekło z miasta. Najtrudniej było wydostać się chrześcijanom, gdyż to oni byli przede wszystkim celem islamistów. Tym ostatnim przestały wystarczać bomby, jakie podkładali w chrześcijańskich miastach w różnych częściach kraju. Teraz chcą wyrwać możliwie duży obszar już nie na potrzeby autonomii, co usiłowali przez lata zrobić, ale dla Państwa Islamskiego. Kiedy reporter BBC jechał na wizję lokalną, zbierając materiały do reportażu w mieście Marawi, na jednym ze skrzyżowań dostrzegł duży pomarańczowy bilboard głoszący z dumą, że właśnie wjeżdża do jedynego prawdziwie islamskiego miasta na Filipinach, kulturalnego centrum ludu Moro. Mimo szumnego napisu nie sposób było spotkać w mieście kogokolwiek, może poza kotami i watahami psów. Jedyni ludzie znajdowali się na pakach ciężarówek wiozących ich na front. Na ścianach domów widoczne były ślady pocisków. Ta część mieszkańców, której nie udało się w porę ewakuować, siedziała zamknięta w swoich schronieniach i otoczona zewsząd bojówkarzami, czekała aż ktoś udzieli im pomocy i pozwoli przedrzeć się w bezpieczny obszar. Szczególny powód do niepokoju mają chrześcijanie, cały czas żyjący w zagrożeniu mordami rutynowo dokonywanymi na chrześcijanach przez islamistów. Są wprawdzie tacy, którym cudem udało się uciec, jednakże wielu nadal pozostaje uwięzionych. Ich historie mrożą krew w żyłach. Jedną z takich osób jest Anparo Lasola, której udało się wydostać z opanowanej przez islamistów części Filipin wraz z szóstką swoich dzieci. Cała siódemka była na skraju śmierci głodowej, kiedy wreszcie otrzymali upragnioną pomoc – przez jedenaście dni nie jedli niczego poza niewielką łyżką ryżu dziennie. Anparo relacjonowała w rozmowie z BBC, jak ukryli się wraz z 70 innymi chrześcijanami w piwnicy, i jak wszyscy umierali ze strachu, kiedy któreś z dzieci zaczynało płakać, mogąc swoim głosem ściągnąć im na głowy bojówkarzy Państwa Islamskiego. Inna matka, muzułmanka, powiedziała, że musiała odwieść bojówkarzy od zabrania jej 14-letniego syna do walki. Anparo została ocalona przez Norodina Alonto Lucmana, lidera lokalnego klanu Maranao, który pozwolił jej odejść kiedy tylko będzie chciała. Zdecydował się on ukryć 71 chrześcijan w swoim domu, korzystając z autorytetu, jakim cieszył się wśród młodych bojówkarzy, z których wielu również należało do Maranao, i tylko dlatego udało mu się powstrzymać ich przed przeszukaniem jego domu. Następnie zaprowadził chrześcijan w bezpieczne miejsce. Lucman wspominał swoje spotkanie z pewnym młodym bojówkarzem, 28-letnim młodzieńcem, którego rodzina była z nim zaprzyjaźniona. Poprosił go, aby odłożył broń i czarny strój i zaproponował mu, że bezpiecznie przerzuci go na stronę rządową. Mężczyzna odmówił. - To jest dżihad, my chcemy umrzeć – oświadczył. Norodin i wielu innych przywódców Maranao martwią się, jak wielu cywilów jeszcze zginie i jak wielkie szkody zostaną wyrządzone miastu, zanim bojówkarze zostaną z niego wyparci. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że w tym dżihadzie biorą udział jedynie ludzie młodzi. Jest tam także pokolenie starszych bojowników Moro, którzy prowadzili kontrowersyjne powstania przeciwko rządowi w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia, aby następnie stać się politycznymi i biznesowymi liderami w okresach zawieszenia broni, trwających z niewielkimi przerwami przez ostatnie dwadzieścia lat. Należy do nich Omar Solitario, były burmistrz Marawi. Prezydent Rodrigo Duterte kilka razy prosił go, aby spróbował podjąć się mediacji, ale młodzi bojówkarze – jak twierdzi Solitario – nie są zainteresowani. To zapaleńcy, do których islamiści dotarli, gdy ci byli jeszcze dziećmi. - Dżihadyści starają się infiltrować najlepsze szkoły. To jest wirus, nie możesz powstrzymać tego jedynie z użyciem broni – zauważył. Nie mniejsza determinacja panuje po stronie rządowej. - Tak spieszno im do nieba, to ich tam wyślemy, zapowiadają wojskowi. Władze Filipin mają jednak poważny problem, ponieważ walczący z nimi islamiści stale są zasilani z zewnątrz. O ile jeszcze kilka lat temu jedynymi uczestnikami muzułmańskiego powstania był Narodowy Front Wyzwolenia Moro, Abu Sayaff, Jemaah Islamiyah i Islamscy Bojownicy o Wolność Bangsamoro, w 2014 r. stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. W lecie 2014 roku co najmniej jedna część Abu Sayaff zaprzysięgła podległość Państwu Islamskiemu. Efekt? Wspierani przez to ostatnie bojówkarze byli w stanie w 2017 roku w maju zająć 200-tysięczne miasto w ciągu niecałego tygodnia. Rzecz jasna z pomocą dżihadystów Państwa Islamskiego. Rząd Filipin posiada wiarygodne dowody na to, że bojownicy Państwa Islamskiego walczą z nim ramię w ramię z lokalnymi dżihadystami. Co jest zastanawiające, to że obecność zagranicznych dżihadystów jednak kosztuje i ktoś te koszty ponosić musi. Skąd płyną pieniądze? Tego niestety nie wiadomo. Interesujące jest również to, że Państwo Islamskie prowadzi wojnę na tylu frontach i na żadnym jakimś niezbadanym zrządzeniem losu nie może zostać pokonane... Źródło: BBC, ABC, Jihad Watch

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną