Politycy PO w dwóch ogniach komisji śledczych

0
0
0
/

Choć przez ubiegłe lata rządów Platformy Obywatelskiej przyzwyczailiśmy się do mnogości afer, to prace obecnie działających dwóch komisji śledczych wzbudzają duże emocje. I choć dotyczą niezwykle bezczelnych oszustw, których ofiarami są zwykli obywatele, w wyjaśnianiu sprawy nie można uwolnić się od konotacji z polityką. Totalna opozycja nadaje tym aferom etykietkę nagonki politycznej.   Komisja w sprawie Amber Gold działa już od kilku miesięcy i od samego początku swego istnienia zaskakiwała arogancją, cynizmem świadków, którzy w większości cierpią na amnezję. Aż dziwne, że przy takiej przypadłości mogli zajmować eksponowane stanowiska państwowe. I choć komisja sejmowa pod przewodnictwem Małgorzaty Wassermann działa wyjątkowo sprawnie, to istnieje obawa, że prawda o cynicznych oszustach nie wyjdzie w pełni na jaw. Świadczą o tym najnowsze przesłuchania Michała Tuska i twórcy Amber Gold Marcina P. Zeznania syna byłego premiera potwierdziły tezę, że nad Amber Gold rozciągał się parasol ochronny, choć interes spółki był traktowany przez najwyższe władze jako lipa. I choć „wszyscy o wszystkim wiedzieli” (słowa Marka Belki), to nie robili nic, aby o wszystkim dowiedzieli się ludzie, gromadzący swoje oszczędności w podejrzanej spółce. Wprawdzie Marcin P. w swoich zeznaniach przed komisją śledczą mówi cynicznie, że nie ma nic Polakom do zwrócenia i na wiele pytań odmawia odpowiedzi, to i tak wiele spraw nabrały nowych rumieńców. Stwierdził, że nie potrzebował zabiegać o poparcie polityków, bo oni sami szukali z nim kontaktów. Szkoda, że znów oprócz prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza nie padają konkretne nazwiska. Marcin P. wyjaśnił także na czym polegała praca Michała Tuska w OLT. Miał on dostarczać tajne informacje na temat wyboru przez pasażerów tras docelowych z przesiadką w Monachium i Frankfurcie. Sam określił, że było to dwuznacznie moralne. Niestety nie chciał zdradzić, ile złota posiadał, ile majątku udało mu się zabezpieczyć dla swoich korzyści, czy był słupem. Potwierdził współfinansowanie filmu o Lechu Wałęsie. Wiadomo już, że znał w wyprzedzeniem plan działań ABW wobec jego firmy, że służby, które weszły do Amber Gold ,działały tak opieszale czy nieudolnie, że w wyniku ich działań duża część dokumentów została stracona. Reszta jego zeznań zbiega się ze znanymi już faktami z taśm podsłuchów ABW w końcowym czasie działalności Amber Gold. Tygodnik „w Sieci” publikował niedawno stenogramy rozmów Marcina P. Widać z nich wyraźnie, że dano mu całkowitą swobodę w upłynięciu dużej części majątku. Niemal przez dwa miesiące uwijał się jak mrówka, aby nawet kilka razy dziennie notariusz sporządzał akty darowizny nieruchomości. Z podsłuchów wyłaniają się także powiązania Marcina P. z dziennikarzami. Zwłaszcza prezes wydawnictwa „Wprost” był mu bardzo przychylny i kilkakrotnie w rozmowach telefonicznych ofiarował swoją pomoc. Szkoda, że jego żona, która była vice prezesem spółki, konsekwentnie odmawia zeznań, a ma ogromną wiedzę. Nie mniej ciekawie dzieje się podczas prac Komisji Weryfikacyjnej. Sprawa, która trafiła na pierwszy ogień, to afera reprywatyzacyjna działki przy ulicy Twardej i likwidacja renomowanego warszawskiego gimnazjum. Na nic zdały się protesty uczniów, nauczycieli, rodziców. Najlepsze gimnazjum zostało wyrzucone z budynku przy Twardej i przeniesione gdzieś w dalekie rejony Warszawy. Działka była wyjątkowo smakowitym kaskiem, na niej miały powstać wieżowce mieszkalne. A na zapleczu podobno myślano o reaktywowaniu szkoły. Reprywatyzacja tej działki dokonywała się w iście zawrotnym tempie. Zdaniem świadków zapadła twarda decyzja o oddaniu jej w ręce podejrzanych handlarzy roszczeń. Świadek Jerzy Mrygoń p.o. wicedyrektora stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami przekonywał komisję, że wszystko dokonywało się zgodnie z prawem, bo wszystkie dokumenty się zgadzały. Świadek Krzysztof Śledziewski potwierdzał udział w działaniach reprywatyzacyjnych prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, która kazała kserować dla siebie dokumenty. Odbywała wielogodzinne rozmowy na temat reprywatyzacji kamienicy przy Noakowskiego, w którą uwikłana jest jej rodzina. Była niezadowolona z niepowodzenia działań przy atrakcyjnej działce przy rogu Al. Solidarności i Towarowej. Z zeznań świadków padła linia obrony prezydent, którą opierała na swojej rzekomej niewiedzy o dokonujących się oszustwach. Otóż nakazy reprywatyzacyjne szły z góry. Rocznie trzysta takich aktów prawnych miało być przeprowadzanych. Istnienie nieformalnej grupy reprywatyzacyjnej potwierdzają zeznania Śledziewskiego, jak i byłego szefa BGN Marcina Bojko. W ratuszu za zamkniętymi drzwiami, w sekretnym pokoju dokonywały się ciekawe rozmowy reprywatyzacyjne, tak samo jak i podczas obiadków czwartkowych z udziałem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Ona sama konsekwentnie nie stawia się na wezwania komisji, tłumacząc, że jest ona niekonstytucyjna i nikt nie zmusi jej do łamania prawa dotyczącego sporu kompetencyjnego. Za to histerycznie i nielogicznie wypowiada się na facebooku, składając tam jakieś dziwne oświadczenia i apele. To chyba jedyny wypadek takiej hucpy w cywilizowanym państwie, aby prezydent stolicy umoczona w aferze reprywatyzacyjnej stawiała się ponad prawem, nie chciała pod przysięgą złożyć zeznań i najważniejsze… dalej sprawowała urząd prezydenta stolicy. Jej tłumaczenia, że o niczym nie wiedziała, nie mają żadnego sensu. Jako najwyższy urzędnik warszawski czy to pośrednio, czy bezpośrednio ponosi winę za dziką reprywatyzację, za którą kryją się dramaty wielu osób. Co będzie dalej – zobaczymy. Komisja dopiero się rozkręca. Iwona Galińska

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną