Medytacje ewangeliczne z dnia 20 WRZEŚNIA 2017, Środa, Łk 7,31-35
Po odejściu wysłanników Jana Chrzciciela Jezus powiedział do tłumów: Z kim więc mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci, które przebywają na rynku i głośno przymawiają jedne drugim: Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie płakali. Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: Zły duch go opętał. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników. A jednak wszystkie dzieci mądrości przyznały jej słuszność.
Dzieci mądrości… kim są? Dzieci mądrości to ci, którzy nie przymawiają. Co to znaczy?
To znaczy, że nie osądzają drugiego człowieka. Nie chodzi tu o niereagowanie! Wręcz przeciwnie. Jeśli dzieje się zło, trzeba reagować, bo brak reakcji, to brak miłości. Ale zareagować na człowieka to nie znaczy mu przymawiać. Nazwać fakty, z troską o kogoś, wtedy kiedy jest to ważne, konieczne choć trudne, to autentyczny przejaw miłości. Ale wielokrotnie nie chodzi o nazywanie, ale o bycie z kimś. Czasem wspólne milczenie jest ważniejsze niż wszelkie słowa!
Przymawianie jednak jest chęcią zbudowania własnej wartości, na osądzaniu innych. Zwłaszcza jest to widoczne wtedy, gdy ktoś wytyka komuś jakieś słabości. Łatwo wpędzamy siebie samych w rolę sędziego, ale to zabija relację. Mamy taką pokusę budowania siebie na słabościach innych, tylko że to żadna budowla, to nas nie buduje, ale niszczy.
My nie potrzebujemy wcale budować samych siebie, ale to, czego naprawdę potrzebujemy to relacje! To przeciez nie my sami siebie możemy budować, ale drugi człowiek nas podnosi, bo właśnie Miłość, we wszystkich jej odmianach jest wzajemnym podnoszeniem.
Dzieci mądrości to ci, którzy zeszli na samo dno swoich słabości i zrozumieli, że są w tych słabościach pokochani przez Boga. Dlatego właśnie sami potrafią kochać.