„Schody” coraz wyższe

0
0
0
/

Prowadzący głodówkę rezydenci apelują, aby nie upolityczniać ich protestu, lecz brzmi to jak żart. Zdrowie zawsze było polityczne i w PRL i w okresie transformacji, odkąd weszła w życie reforma ochrony zdrowia. Pierwsze ruchy reformatorskie zaczęło SLD z nieżyjącym już ministrem Jackiem Żochowskim ( tym od powiedzenia ”pokaż lekarzu, co masz w garażu”). Gdy do władzy doszła koalicja AWS z Unią Wolności, o mało nie doszło do jej zerwania na wstępie programowych negocjacji. AWS chciała wprowadzić kasy chorych, a UW samorządową służbę zdrowia. Warunkiem jaki dyktowała AWS w kwestii reformy było przeznaczenie 6 proc. Produktu Krajowego Brutto z budżetu na ochronę zdrowia, ale  ówczesny szef UW, późniejszy minister finansów Leszek Balcerowicz, pokazał figę, godząc się tylko na 3,8 procent. Tym samym, na wstępie reformie ukręcono łeb, bo za takie pieniądze udać się nie mogła. Od tej pory cytując powiedzenie Wieniawy - Długoszowskiego ”zaczęły się schody”. Wędrujemy nimi coraz wyżej  i z coraz większym wysiłkiem. Społeczeństwo się starzeje, lekarze po wejściu Polski do UE powyjeżdżali, odkąd Naczelna Izba Lekarska wynegocjowała z Brukselą, że w krajach Wspólnoty nie muszą już  nostryfikować dyplomów, bo się je uznaje. Za granicą przebywa około 30 tys. polskich, dobrze wykształconych lekarzy, często bardzo drogo edukowanych, bo po uzyskaniu specjalizacji. Nadal chcą wyjeżdżać, ¼ studentów medycyny deklaruje, że po studiach zamierza spakować walizki i wyjechać z kraju. Jak dotąd, korzysta z darmowej edukacji, najdroższych studiów jakie finansujemy z budżetu państwa odprowadzając podatki. Gdyby wśród lekarzy panowało w Polsce bezrobocie, nikt by się wyjazdom nie dziwił, traktując inwestycję w ich wykształcenie jako wiano, jakie im może dać ojczyzna na starcie zawodowego życia na obczyźnie. Ale jest wprost przeciwnie, lekarzy dramatycznie brakuje. Na 1000 mieszkańców przypada 2,2 lekarza - mamy najgorszy wskaźnik w Europie, zagrażający już zdrowiu i życiu Polaków. Można się śmiać z głodującej rezydentki Katarzyny Pikulskiej, mówiącej do mikrofonu Iwony Szymali, że z powodu niedofinansowania ochrony zdrowia, „w tym kraju” ludzie umierają i będą umierać. I to są fakty.” Chociaż rezydentka Pikulska została obśmiana i przez Matkę Kurkę, i TVP Info (za co Pereira przeprosił i zawiesił dziennikarza), to jednak jej wypowiedź wcale nie była do śmiechu. Pozostaje bowiem fundamentalne pytanie, kto będzie nas leczył? Już teraz kolejki do gabinetów lekarskich są tak długie, że wpędzają ludzi w coraz gorszą kondycję zdrowotną, nie stwarzając szansy na wyzdrowienie. Lekarz podstawowej opieki zdrowotnej ma dla pacjenta tylko pięć minut, bo na korytarzu chorzy już przestępują z nogi na nogę ze zdenerwowania. Dostać się szybko do specjalisty jest marzeniem ściętej głowy, bo kolejki idą w miesiące. Nie dziwi, że kto tylko może i kogo na to stać, rezygnuje z publicznych placówek, lądując w prywatnym gabinecie i wykładając poza składką ekstra kasę. W zeszłym roku wydaliśmy na prywatne usługi medyczne 20,6 mld zł - wynika z danych firmy PMR. Według przewidywań, w ciągu sześciu lat te wydatki będą rosły o ponad 7 proc. średniorocznie, osiągając w 2022 r. poziom 31 mld złotych. Na naszych oczach publiczna służba zdrowia, mimo dosypywania pieniędzy, staje się fikcją i utrzymuje tylko dzięki ciężkiej, ponadnormatywnej pracy lekarzy i pielęgniarek. Jedni powiedzą, lekarze nie maja źle, to finansowa elita. I Najwyższa Izba Kontroli dowodzi w raporcie, że placówki medyczne, zwłaszcza szpitale, asygnują znaczące części swoich budżetów na wypłaty dla lekarzy. Często są to kwoty ponad stan, stanowią od 47% do 85% wydatków szpitali, a koszty zatrudnienia personelu medycznego to od 80 do 90% wszystkich wynagrodzeń – wynika z kontroli NIK. Owszem, lekarze trzepią kasę, ale dzięki temu trzepaniu, właśnie z tego powodu że ze szpitala lecą dorabiać do ośrodka zdrowia czy prywatnej kliniki, mamy większą dostępność do lekarskich porad. Bez tego trzepania byłby kompletny klops. Ale z chęcią do trzepania ponad normalny czas pracy lekarza na etacie (48 godzin tygodniowo) i padania na twarz ze zmęczenia po dyżurach jest coraz gorzej. Zwłaszcza w przypadku młodego pokolenia, które nie chce zaharowywać się na śmierć dyżurując po kilka dób, jak medycy, którzy zmarli z przepracowania w trakcie dyżurów. Ponadto, przepracowanie lekarza stwarza zagrożenie dla życia i zdrowia pacjenta, bo wtedy łatwiej o błąd medyczny. Lekarze by dorobić (choć mało nie zarabiają) podpisują klauzulę opt-out, która poza etatowym czasem pracy, stwarza możliwość omijania godzinowego limitu i zasuwania do oporu. W najgorszej sytuacji są rezydenci, czyli młodzi lekarze, którzy po studiach i rocznym stażu dostają się do szpitala na specjalizację, podczas której szkolą się do zawodu. Dyrektorzy szpitali przyznają, że gdyby nie rezydenci, nie mieliby kim obsadzić dyżurów. W zależności od szpitala i oddziału, na którym pełni się dyżur, można dorobić od 60 do …100 a nawet 120 złotych za godzinę. A to i tak nie rozwiązuje braków kadrowych, nawet gdy dyr. Jarosław Rosłon ze Szpitala Specjalistycznego w Międzylesiu gotów jest płacić rezydentowi za 24 godzinny dyżur 2 400 złotych. I przyznaje, że gdyby nie rezydenci to dyżury byłyby niemożliwe, nie byłoby ich kim obsadzić. Kłopotem dyr. Rosłona jest to, że rezydenci nie chcą dyżurować nawet za tak wysokie wynagrodzenia. Wielu chce normalnie żyć, a nie się zabijać. Wysokie stawki za dyżury dyktuje rynek, na którym tak dramatycznie lekarzy brakuje. To lekarz teraz dyktuje warunki, bo wie, że jest w cenie. W tych nienormalnych realiach mocno kuleje poziom specjalizacji rezydentów. Narzekają, że lekarze specjaliści, przypisani do opieki nad nimi nie maja dla nich czasu. Niektórzy twierdzą, że część tych opiekunów nie chce hodować sobie konkurencji i zbytnio dzielić się wiedzą, ale patologią jest również to, że za opiekę nad rezydentami nie otrzymują dodatkowego wynagrodzenia. Jeden ze specjalistów narzeka, że gdy podczas badania i diagnozowania pacjenta, objaśnia przyczyny takiej czy innej terapii, zajmuje mu to tak dużo czasu, że nie jest w stanie przyjmować planowanej liczby chorych. Młodzi lekarze bardzo często nie mają możliwości wykonywania wszystkich procedur, które są wymagane w programie specjalizacji, ponieważ nikt ze specjalistów nie ma woli, by ich tego uczyć. Czasem na specjalizacji z kardiologii zarówno rezydent jak i opiekun, podpisują wykonanie wymaganych stu koronarografii, podczas gdy rezydentowi dane było przeprowadzić tylko dziesięć. Wpisuje się dane pacjentów, którzy nigdy koronarografii nie mieli….Na stażach są często traktowani jak zło konieczne. Wymaga się od nich głównie wykonania pracy papierkowej (opisanie historii choroby, wpisania obserwacji lekarskich, zrobienia wypisu). Ważnym pytaniem nas, pacjentów, do ministra zdrowia i premier Szydło jest jak zamierzają naprawić tę nienormalną sytuację. Pompowanie pieniędzy na płace w ten patologiczny system, w którym brakuje ludzi do roboty, woli do dzielenia się wiedzą i doświadczeniem, jest tylko częścią rozwiązania, bo system pożre każde pieniądze i nie ulży chorym. Minister Radziwiłł zwiększył już liczbę studentów na uczelniach medycznych i liczbę rezydentów. Planuje dalszy ciąg takich działań, z podwyżkami dla pracowników ochrony zdrowia i zwiększeniem środków na procedury medyczne. Ale mówimy o przyszłości. Z punktu widzenia interesów pacjenta sytuacja jest nadzwyczajna. Może jednak - mimo blokad korporacji - konieczne jest ściągnięcie lekarzy ze Wschodu. Rozmawiałam z polskimi lekarkami z Grodna, które chętnie by przyjechały popracować w Polsce, chociaż przez jakiś czas. Ale gdy pytałam o taką możliwość jednego z członków Naczelnej Rady Lekarskiej, kręcił przecząco głową. Mówił, że potrzebna byłaby nostryfikacja ich dyplomów, a polscy lekarze z Białorusi mają problem z fachowym nazewnictwem medycznym w języku polskim. To podstawowa trudność. Skoro tak, to trzeba by im pomóc. Jednak dla lekarzy znad Wisły to konkurencja. A kto chce sobie ją na głowę ściągać? Tymczasem już dziś potrzeba nam więcej lekarzy. Natychmiast. Polskim pacjentom wystawia dziś bolesny rachunek fatalna transformacja, a zwłaszcza ośmioletnie rządy PO-PSL, gdzie co prawda minister Bartosz Arłukowicz piał z zachwytu nad przygotowanym przez jego resort „Pakietem kolejkowym”, który miał skrócić ogonki, ale przecież widzimy, że był to tylko pijar i bujda na resorach. Gdy dziś „doktorowa metr od szpadla” zafiksowana na szpitale jako spółki handlowe i Arłukowicz, który dla rezydentów nie zrobił nic, krytykują Radziwiłła, widać, że polityka to potworny brud. Czy PiS zdoła rozwalić klanowość tego środowiska i oczyścić stajnię Augiasza - wątpię. Zbyt dużo trzeba by naruszyć interesów, które kręcą się wokół wielkich pieniędzy. Alicja Dołowska

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną