Cień kalifatu nad Irakiem i Syrią

0
0
0
/

„Islamskie Państwo Iraku i Lewantu” proklamowało w niedzielę na kontrolowanych przez siebie obszarach „kalifat”. Impasowi na politycznych szczytach Iraku towarzyszy brak militarnych postępów w zwalczaniu ekstremistów.

 

W niedzielę świat usłyszał oświadczenie rzecznika „Islamskiego Państwa” Abu Muhmmada Al-Adnaniego w którym proklamował on postawnie nowego Kalifatu. Kalifem ogłoszony został oczywiście herszt organizacji Abu Bakr Al-Bagdadi. Posunięcie to nie należy rozważać jedynie w europejskich kategoriach suwerenności terytorialnej. Podkreślał to zresztą sam Al-Adnani przypominając, że kalif będzie nie tyko głową para-państwa jakie ci takwiryści usiłują wykroić z sąsiadujących ze sobą obszarów Iraku i Syrii, ale też „imamem” i przywódcą politycznym „muzułmanów gdziekolwiek się znajdują”. Dawni kalifowie to następcy (takie jest dosłowne tłumaczenie arabskiego słowa „khalifa”) Mahometa w roli władców muzułmańskiej Ummy. Od XV wieku rolę przywódców prawowiernych muzułmanów (czyli według nich sunnitów) wzięli na siebie osmańscy sułtanowie. Gdy w 1924 r. tureccy nacjonaliści Mustafy Kemala zlikwidowali kalifat wybierając dla swojego kraju los państwa narodowego, przecięli istnienie politycznej formy islamu sunnickiego zgłaszającej pretensję do uniwersalności.

 

Sięgnięcie po nią dzisiaj przez terrorystów z IPIL jest dowodem ich pewności siebie. Jest to nie tylko potwierdzenie doraźnych roszczeń terytorialnych wobec Bagdadu i Damaszku ale też rzucenie wyzwania autorytetom religijnym świata sunnickiego, tudzież dotychczasowemu przywództwu Al-Kaidy z Ajmanem Al-Zawahirim na czele, którego symboliczna przewodnia rola w prowadzeniu globalnego dżihadu została całkowicie zakwestionowana. Proklamacja kalifatu może jeszcze bardziej oddziaływać na wyobraźnię wszelakich ekstremistów na całym świecie i niestety można spodziewać się zwiększenia liczby ochotników ściągających pod czarny sztandar „Islamskiego Państwa”. Tym bardziej, że takwiryści mają pieniądze aby ich wdrożyć do swoich szeregów.

 

W czasie poniedziałkowej niezbornej parady IPIL zaprezentowało niektóre łupy zdobyte na armii irackiej w Mosulu. Widać wśród nich czołg radzieckiej produkcji, pojazdy dostarczone przez Amerykanów a co gorsza rakietę średniego zasięgu Scud, wiezioną na ciężarówce

 

 

Schizofrenia czy cynizm Obamy?

25 czerwca kolejnych nalotów na pozycje IPIL w irackiej prowincji Anbar dokonało lotnictwo syryjskie. Agresywnie zareagowała na to administracja Obamy. W połączeniu z jego niedawną zapowiedzią przekazania 500 milionów dolarów na szkolenia i sprzęt dla „sprawdzonych członków uzbrojonej syryjskich opozycji” walczącej z władzami Syryjskiej Republiki Arabskiej uwypukla to dwuznaczną rolę Waszyngtonu w obecnej fazie kryzysu zapoczątkowanego przezeń jeszcze w 2003 roku.

 

Wrażenie cynizmu bądź schizofrenii amerykańskiej polityki pogłębia fakt, że jeszcze 21 czerwca Obama mówił w wywiadzie dla BBC iż „przekonanie, że w Syrii istnieje umiarkowana opozycja jest nieprawdziwe”. Dorzucenie pół miliarda dolarów pod wrzący kocioł konfliktu syryjskiego, bez względu na to ile jeszcze razy amerykańscy politycy użyją przymiotnika „umiarkowani” dla opisu beneficjantów tej kwoty, będzie tylko sprzyjać jego eskalacji i tworzeniu przestrzeni życiowej dla „Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu”. W poniedziałek IPIL ostrzeliwało z moździerzy pozycje armii syryjskiej na północ od Idlib zabijając 14 osób i raniąc 50.

 

Oczywiście taka postawa Waszyngtonu wzmacniać będzie jedynie rozczarowanie i podejrzliwość elit irackich oraz wspierającego je Iranu. Jeśli chodzi o samego Nuriego Al-Malikiego to z pewnością jeszcze bardziej zdystansuje się on od USA, które oficjalnie, ustami swojego prezydenta, żądają opuszczenia przez niego stanowiska premiera i od tego uzależniają dostarczenie zakontraktowanych przez Irak samolotów F-16. Jak na razie Amerykanie zadeklarowali jedynie wsparcie w postaci trzystu doradców wojskowych.

 

Charakterystyczne, że potwierdzając 26 czerwca udział Syryjczyków w zwalczaniu terrorystów w prowincji Anbar, iracki premier, wbrew stanowisku Amerykanów, skomentował, iż choć rząd iracki nie kierował do Damaszku próśb o tego rodzaju pomoc militarną, to jednak informację o ataku przyjął „z zadowoleniem”. Amerykanie zresztą po raz kolejny wpadli w kopany przez siebie dołek bo w czasie gdy zwlekali z wysyłką samolotów, swój kontrakt w ekspresowym tempie zaczęli realizować Rosjanie, którzy dostarczyli Irakowi w niedzielę pięć samolotów szturmowych Su-25 przydatnych do walki z celami naziemnymi, w tym pancernymi.

 

Impas militarny i polityczny

Jak na razie jednak iracka armia nie radzi sobie z odpychaniem takwirystów. Choć w sobotę jej sztab informował o przebiciu się żołnierzy do centrum Tikritu 150 kilometrów na północ od Bagdadu, to już w niedzielę okazało się to nieprawdą. Według portalu Middle East Monitor bojówkarze IPIL zadali w sobotę armii poważne straty. Walki pod miastem trwają do dziś. Dowodzący operacją generał Sabah Al-Atlawi zapowiedział, że pod Tikrit z Samarry udają się „elitarne oddziały antyterrorystyczne” ze wsparciem czołgów. Jak na razie udało się zabezpieczyć miasta Makhisa, Dur i Abu Adżeil położone na strategicznej trasie wiodącej do Bagdadu. W czerwcu w Iraku zginęło 2471 osób co oznacza, że był to najkrwawszy miesiąc od sierpnia 2007 roku, czyli okresu międzykonfesyjnej wojny domowej wywołanej przez wysadzenie świętego szyickiego meczetu Al-Askari w Samarze.

 

Jeszcze 23 czerwca „Islamskiej Państwo” przejęło pod swoją kontrolę przejście graniczne między Syrią i Irakiem w Al-Walid oraz miasto Tarbil na granicy z Jordanią. Z innych strategicznych punktów takwiryści nadal kontrolują rafinerię w Bejdżi na którą przypada około jednej trzeciej irackiego przerobu ropy naftowej. Według telewizji Al-Dżazira bojówkarzom udało się utrzymać działanie rafinerii. Będą mieć więc dostęp do ogromnych ilości już nie tylko surowej ropy, którą wydobywają z kontrolowanych przez siebie szybów syryjskich, ale także gotowego paliwa.

 

Problem w tym, że same irackie elity nie potrafią przełamać impasu politycznego a bez tego trudno mówić o militarnym przełomie. We wtorek zebrał się po raz pierwszy nowy, wybrany 30 kwietnia parlament. Pierwszym punktem jego działalności była próba wybrania własnego przewodniczącego. Dopiero jego obiór umożliwia wybór premiera, przy czym deputowani mają na to 45 dni. Sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że przyjęto system przyporządkowujący poszczególne stanowiska konkretnym grupom religijnym i etnicznym. I tak stanowisko przewodniczącego parlamentu należy się sunnicie, faktycznie rządzącym krajem premierem ma być szyita, zaś pełniącym raczej reprezentacyjne funkcje prezydentem Kurd. Tymczasem o ile na początku obrad pojawiło się 255 spośród 328 deputowanych, to gdy rozpoczęto szczegółową dyskusję nad kandydaturami na sali plenarnej siedziało ich już tylko 75.

 

Al-Maliki nadal nie uchyla własnej kandydatury. Skoro jego koalicja „Państwo i Prawo” wygrała wybory to uważa, że ma legitymację do tego aby przewodzić próbie skonstruowania nowego rządu. Próby jej podważania dotychczasowy premier określa jako „próbę zamachu stanu”. Problem w tym, że większość 24,1% głosów oddanych na jego koalicję w wyborach oraz 92 mandatów w Zgromadzeniu Reprezentantów to większość bardzo względna. Tymczasem o trzeciej jego kadencji w roli premiera nie chcą słyszeć ani sadryści stanowiący drugi co do wielkości klub (34 mandaty) oraz również szyicka frakcja koalicji sformowanej przez Najwyższą Radę Islamską Iraku (29 mandatów). Reprezentujący sadrystów deputowany Hakim Al-Zamli ocenił szanse dotychczasowego premiera na utrzymanie się w fotelu jako „bardzo małe”. Oczywiście poszukując politycznego rozwiązania kryzysu, trzeba myśleć o pozyskaniu sunnickich deputowanych, a o to będzie Al-Malikiemu jeszcze trudniej.

 

Kurdyjskie fakty dokonane

Sytuację dodatkowo komplikuje postawa Kurdów. Szybko zaczynają oni wprowadzać swoje porządki w zajętej przez peszmergów prowincji Kirkuk, nie należącej formalnie do ich autonomicznego regionu. Prezydent irackiego Kurdystanu Mesud Barzani przyjmując w poniedziałek wysłannika ONZ do Iraku Nikolaja Mladinowa ogłosił, że zamierza przeprowadzić w prowincji referendum w sprawie jej dołączenia do swojej domeny. Od razu zaprosił obserwatorów ONZ. Nie dość, że jest to deklaracja jednostronna względem władz centralnych w Bagdadzie, to ignoruje też fakt, że ponad połowę ludności prowincji Kirkuk stanowią Arabowie, których liczba jest dodatkowo powiększona o kilkaset tysięcy arabskich uciekinierów z opanowanych przez IPIL prowincji Ninawa i Salahaddin.

 

Prawdziwą dyplomatyczną bombę odpalono jednak w Tel-Awiwie. Swoje poparcie dla idei pełnej niepodległości irackiego Kurdystanu ogłosił w poniedziałek premier Izraela Binjamin Netanjahu. Wcześniej o tym samym przebąkiwał izraelski minister spraw zagranicznych Awigdor Lieberman. Iraccy Kurdowie od dekad utrzymują dobre relacje polityczne z Izraelem, przejawiające się także przez współprace wywiadowczą.

 

Takie deklaracje wychodzące z państwa żydowskiego wzmacniają tylko przekonanie powszechne w Teheranie, Bagdadzie i Damaszku, że to co od kilku lat dzieje się regionie, jest w gruncie rzeczy częścią planu Izraela i kooperujących z nim Saudów. Planu mniej lub bardziej świadomie wspieranego przez Waszyngton a sprowadzającego się do uderzenia we wszystkie trzy kraje „szyickiej osi” w celu dekompozycji i rekonfiguracji regionu do postaci pstrokacizny małych, słabych, skonfliktowanych podmiotów o niejasnym statusie, w którym to otoczeniu Amerykanie, Izraelczycy i Saudowie będą mogli dzielić i rządzić.

 

Karol Kaźmierczak

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną