Logiki nie ma – ale powody są

0
0
0
/

Niepodobna przesadzić w odmawianiu ważności jednostkom, ale cóż ja poradzę, że ledwo wyjechałem z Polski na niecałe dwa tygodnie, a już pojawiły się oznaki tak oczekiwanego przez Niemcy i tubylczych folksdojczów, nie mówiąc już o starych kiejkutach, przesilenia politycznego, które może doprowadzić do zmiany rządu? W dodatku nie ma w tym żadnej logiki, bo jakaż może być logika w sytuacji, gdy jednego dnia PiS prezentuje panią Beatę Szydło jako znakomitego premiera wszech czasów, a już następnego dnia Biuro Polityczne tej partii doprowadza do jej dymisji i zastąpienia jej przez pana Mateusza Morawieckiego? Powiedzmy sobie otwarcie i szczerze, że Biuro Polityczne nie wskórałoby nic bez aprobaty pana prezesa Kaczyńskiego. Dlaczego zatem pan prezes Kaczyński zaaprobował, a może nawet zainspirował pozostałych członków Biura Politycznego PiS do zatopienia pani Beaty Szydło? Logiki wprawdzie w tym nie ma, bo pani Szydło była takim samym wynalazkiem pana prezesa Kaczyńskiego, co i pan prezydent Andrzej Duda, a nawet – wynalazkiem lepszym, bo pani Szydło, w odróżnieniu od pana prezydenta Dudy, nie stanęła dęba swemu wynalazcy. Owszem, biła rekordy popularności, zwłaszcza w elektoracie PiS, prezentując wizerunek „matki Polki”, który na skłonnym do sentymentalizmu elektoracie tej partii robił znakomite wrażenie – ale chyba niskie uczucie zazdrości nie podyktowało panu prezesowi Kaczyńskiemu takiego posunięcia? Gdyby tak było, gdyby pan prezes Kaczyński podjął swoją decyzję pod wpływem zazdrości o uczucia swoich wyznawców, to by znaczyło, że może i jest wirtuozem intrygi, ale kierują nim tak zwane niskie pobudki, więc z uprzejmości, a także ze względu na znaną powszechnie pamiętliwość pana prezesa zakładam, że tak nie było. No dobrze – ale skoro nie tak, to jak? Przecież pani Szydło robiła wszystko, co pan prezes kazał, nawet urządzała wyjazdowe sesje rządu in corpore do Izraela, gdzie pito sobie nawzajem z dzióbków – jak przystało na ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego! A jednak została wymieniona na pana Mateusza Morawieckiego. Sam nie wiem dlaczego, ale kołacze mi się w głowie wierszyk, jaki anonimowy Rosjanin ułożył na okoliczność wymiany sekretarza generalnego Chilijskiej Partii Komunistycznej, Louisa Corvalana na Włodzimierza Bukowskiego, którego, jako „politycznego chuligana” Caryca Leonida kazała umieścić w politizolatorze bodajże w Jarosławlu, gdzie tamtejsi wracze zdiagnozowali u niego słynną później na cały świat „schizofrenię bezobjawową”: „Pamieniali chuligana na Louisa Corvalana. Gdie najti takuju blad`, cztob na Lońku pamieniat`?” Pani premier Szydło, o ile wiem, nie wtrącała się panu Morawieckiemu w gospodarkę, którą kierował swobodnie, jako minister rozwoju (czy może rozboju, bo nazwa tego resortu nigdy nie była wyraźnie wymawiana) i finansów – z wyjątkiem jednej sytuacji. Oto pani premier nie tak dawno przejęła od wicepremiera Morawieckiego ręczne sterowanie obsadą spółek Skarbu Państwa. Już dawno zauważono, że „łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny”, toteż nie wykluczam, że może to być właściwy trop. Na takie przypuszczenie naprowadza mnie też życzliwy rezonans, z jakim nominacja pana Morawieckiego na premiera spotkała się w środowisku starych kiejkutów i ich klientów. Najwyraźniej obiecują sobie, że pan premier Morawiecki wykaże się większym zrozumieniem dla ich potrzeb, niż pani Szydło. Stare kiejkuty nie muszą być ani żadnymi prezydentami, ani premierami, ani ministrami, ani nawet posłami, czy senatorami. Oni muszą kierować spółkami Skarbu Państwa, żeby za ich pośrednictwem nie tylko doić, ale i okupować Rzeczpospolitą, jak za pierwszej komuny. W tym celu wystrugują sobie tych wszystkich prezydentów z banana. Jeśli tedy taka byłaby przyczyna tej nielogicznej zamiany pani Szydło na pana Morawieckiego, to byłby to nieomylny znak, że pan prezes Kaczyński zaczyna się przed starymi kiejkutami cofać. Dotychczas wydawało mu się, ze nie musi – ale odkąd jego wynalazek w osobie pana prezydenta Dudy stanął mu dęba, to jego pozycja polityczna uległa osłabieniu na tyle, że uznał, że musi się ze starymi kiejkutami układać. Ale zachłanność starych kiejkutów można porównać jedynie do cierpliwości Boskiej, więc na spółkach Skarbu Państwa się nie skończy. Zresztą sam prezes Kaczyński zapowiedział na styczeń „głęboką” rekonstrukcję rządu. Jeśli tedy premier Morawiecki pozbędzie się ze swego gabinetu złowrogiego ministra Macierewicza i znienawidzonego ministra Ziobry, to będzie to nieomylny znak, że pan prezes cofa się przed starymi kiejkutami na całej linii. I obawiam się, że nie będzie to odwrót na z góry upatrzone pozycje, tylko raczej – w noc i mgłę. Oto mecenas Roman Giertych, nastręczając się panu premierowi Morawieckiemu na konsyliarza, właśnie takie posunięcie mu doradza. Wtedy – prawi – rozleci się cała koalicja. No i dobrze – ale co wtedy będzie z premierem Morawieckim? Dyć i on tego samego dnia przestanie być premierem, to chyba jasne? Pan mecenas Giertych chyba nie bardzo nadaje się na konsyliarza, co zresztą można było zauważyć już dawniej, kiedy uparł się lansować na stanowisko premiera pana Janusza Kaczmarka, tego samego, co to został przyłapany, jak o północy na 40 piętrze hotelu Marriott w Warszawie składa dzienny meldunek swemu prawdziwemu zwierzchnikowi, panu Ryszardowi Krauzemu. Myślę, że pan mecenas Giertych jest tylko bardzo wysoki – i nic poza tym. Ale jest jeszcze inny trop – co tu ukrywać – bardziej smakowity, zwłaszcza, że związany ze słynną szabasową kolacją, jaką wydał pan Jonny Daniels, który, niczym Nikodem Dyzma, z tygodnia na tydzień został w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju, rodzajem szarej eminencji. Na owej kolacji był pan wicepremier Morawiecki, pan wicepremier Gliński, pan wicemarszałek Senatu Bielan, pan wiceminister spraw zagranicznych Dziedziczak i pan poseł Mularczyk – ale nie było pani premier Szydło. Skoro pani Szydło nie została dopuszczona do bywania w tak prestiżowych towarzystwach, to było jasne, że jej dni na stanowisku premiera też są policzone. Takie ostentacyjne zignorowanie stanowi w życiu towarzyskim odpowiednik pozbawienia certyfikatu dostępu do informacji niejawnych w życiu, dajmy na to, wojskowym więc trudno, żeby nie przekładało się na politykę. Oczywiście na mieście natychmiast pojawiły się fałszywe pogłoski, o znakomitym pochodzeniu pana Mateusza Morawieckiego, ale nawet gdyby ich nie było, to idąc tym tropem też można powołanie nowego premiera zracjonalizować. Oto pan prezes Kaczyński nie tyle może upodobał sobie w panu Morawieckim, co doszedł do wniosku, żeby w obliczu narastającej presji ze strony niemieckich owczarków, starych kiejkutów, folksdojczów i pożytecznych idiotów, schronić się pod żydowskim parasolem ochronnym. I pan Daniels najwyraźniej mu to zamarkował – ale przecież z drugiej strony mamy Jerzego Sorosa z jego miliardami, przed którym z gałęzi na gałąź skacze pan redaktor Michnik, a pan Smolar karmi z ręki trzodę autorytetów moralnych. Czyżby tak, to znaczy – wtrąceniem Polski w objęcia Żydów - miała skończyć się sławna „dobra zmiana”? Ładny interes!

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną