"Homo socjalicus" spod europejskiej gwiazdy

0
0
0
/

W jednym z artykułów, który ostatnio z ciekawością przeglądałem, pojawiła się bardzo interesująca myśl: próba utworzenia nowego człowieka, Europejczyka, idzie w parze z demonizowaniem kultury Starego Kontynentu. Ciężko się nie zgodzić z tak postawioną tezą, patrząc na wybryki niebieskich socjalistów.


Lat temu trzy, jeśli pamięć mnie nie myli, uczestniczyłem w bardzo żywej debacie na temat Unii Europejskiej. Argumentów wysuwanych przez obie strony nie będę przytaczał, gdyż zabrałoby to zbyt wiele czasu i niepotrzebnie przedłużałoby niniejszy tekst. Pozwolę sobie za to stwierdzić, iż znakomita większość argumentów i kontrargumentów strony broniącej integracji europejskiej w ramach UE, była składana w formie negacji.

 

Osoby broniące „Europy“ tworzyły mroczne scenariusze o wydarzeniach historycznych, jakie odegrały się na naszych ziemiach - a winę za owe fakty ponosiła kultura białego człowieka, chrześcijańska i narodowa wizja świata, tradycyjne podejście do małżeństw (sic!), czy chociażby różnice narodowe. Wszystko, co kiedykolwiek zrobili Europejczycy (w domyśle: Europa wolnych narodów/królestw/mocarstw), zawsze było złe już z definicji. Bo przecież niewolnictwo kwitło u nas w najlepsze, wywołaliśmy II Wojnę Światową, rosły u nas napięte i agresywne nastroje społeczne.

 

Tak rozumiana historia - podług lewicowej myśli - niemal każdy czyn ludzi, którzy zamieszkiwali (i zamieszkują) Stary Kontynent, nazywa złem. Lewicowi publicyści i politycy, jurnie budujący „integrację europejską, otwartą na różnorodność“, nie kryją wcale swoich dwóch głównych motywów działania: po pierwsze tego, że nienawidzą różnorodności, bo jest ona w ich oczach powodem wszelkich tarć społecznych. Wszyscy mają być równi, tacy sami, nie ma Polaka/Niemca/Czecha/Włocha. Jest „gatunek“, któremu należy dać tylko żreć, pić, rozmnażać się (a najlepiej - nie) - i tyle. Tożsamość, dziedzictwo, historia czy dylematy moralne ich nie obchodzą.

 

Po drugie - tak daleko idąca formuła integracji, musi negować wszelkie osiągnięcia danych narodów; kwestionować prawa moralne i religijne; poddawać w wątpliwość już zastane definicje; podważać wielkość historycznych zwycięstw, odzierając je z duchowej i prawej płaszczyzny, sprowadzając je do prymitywnej walki o wpływy i bogactwo. Można śmiało uznać, słuchając wywodów niektórych europarlamentarzystów i działaczy lewej flanki, że nasza historia to nic innego, jak pasmo mordów, gwałtów, materialistycznego poszerzania strefy wpływów, krwawego tłumienia rebelii, kłamstw, obłudy duchownych i wiernych.

 

Tak przedstawionemu światu przeciwstawia się „świetlaną“ wizję Nowej Europy - Europy tolerancji, pokoju, miłości, różnorodności, wolności i szczęścia. Jednak o tym, że jest to tylko kolejna utopijna wizja lewicy - nie pierwsza w historii - świadczy kilka podstawowych, acz ważnych aspektów budowy społeczeństwa. Każda społeczność musi opierać się na konkretnych częściach składowych, które stanowią spoiwo, dla relacji interpersonalnych i prawnych: wspólna historia, język, religia, mity, tradycja, obrządki i święta, mentalność, moralność, znaki i symbole, oraz definicje. Próba budowy jakiejkolwiek większej społeczności, bez uwzględnienia tych elementów, skazana jest na porażkę. Ktoś mógłby zapytać: „A flaga europejska? Oda do radości?“ Są to nic więcej, jak naiwne próby opierania się na socjotechnice, a nie faktyczne symbole danej społeczności. Dla każdego z narodów europejskich, niebieska flaga z gwiazdkami jest pustym symbolem.

 

Ludzie płaczą, śpiewając hymn narodowy i czują dreszcze, widząc swe barwy narodowe - choćby na stadionie. Czy widzieli państwo, aby ktokolwiek ze wzruszenia płakał, gdy widzi flagę UE, albo śpiewał „Odę do radości“ stojąc dumny jak paw? Oczywiście, że nie - bo są to puste symbole, jakie trzeba było zaliczyć w szkole na odczep. Nie mają własnej historii, ani znaczenia definicyjnego. Kolejną ważną rzeczą, której nikt nie da rady nigdy zastąpić, jest historia danych narodów. Każdy naród ma własną, odmienną od innych, historię. Tak mocno poróżnione historycznie zbiorowości, nie mają szansy stać się jedną dużą zbiorowością, ani też tworzyć wspólnego prawa czy porządku publicznego.

 

A język? Uczeni jesteśmy od małego, aby znać język angielski, niemiecki, francuski.. ale na dłuższą metę - jak ma wyglądać owa integracja, gdy każdy naród ma inny język, jeśli zakłada się koegzystencję, a nie wypieranie jednego języka przez inny? Aby była mowa o jednej zbiorowości, Polak powinien móc pojechać do Niemiec, a tam porozumiewać się w tym samym języku, co Niemcy (jeden wspólny język). Jeśli zaś Polak musi nauczyć się języka niemieckiego, albo Niemiec polskiego, lub też oboje angielskiego - to gdzie tu ten wspólny język i koegzystencja? Sprawa z prawem, moralnością i religią też nie jest wcale prosta.

 

Gdy jeden naród wyrósł na wzorcach katolickich, inny wyrósł na protestanckich, jeszcze kolejny na porewolucyjnych. I gdy jeden zakazuje chociażby „związków homoseksualnych“, a drugi je dopuszcza - jak pogodzić oba te byty prawne w taki sposób, by żaden naród nie narzucał drugiemu własnej moralności i przekonań religijnych, społecznych i etycznych? W przypadku jednej zbiorowości, mamy do czynienia z jednym rodzajem moralności, najczęściej ugruntowanym na dominującej na danym terenie religii. Jak sobie wyobrażają tę sprawę piewcy integracjonizmu i internacjonalizmu?

 

Wiemy doskonale, jak sobie to tłumaczą: „nie zabraniaj mi aborcji/związku z osobą tej samej płci, a ja tobie twojego wyboru nie zabronię“ - to jednak nie rozwiązuje sprawy, o czym świadczą liczne sankcje i kary, cenzura, jaka obowiązuje w mediach i „na salonie elit“, którą kieruje się wobec konserwatystów. Wytyczne unijne też nie pozostawiają złudzeń, do jakiego porządku obyczajowego zmusza nas UE. Nie da się też zbudować jednolitej tożsamości zbiorowości, jeśli nie istnieją bohaterowie, święci, idole i autorytety. Każdy naród ma swoich bohaterów, z których każdy najpewniej walczył z którymś innym państwem ościennym - i złudna wszelka nadzieja, którą się pokłada w idei, że w ramach „Nowego Europejczyka“, Polak i Niemiec będą szanowali i stawiali posągi bohaterom, jacy wielokrotnie wsławili się w walce o poszerzenie granic niemieckich, kosztem polskich, albo w obronie granic Rzeczpospolitej, przed państwem niemieckim.

 

Jest to z góry skazane na porażkę, z czego się zresztą należy cieszyć. Mniej radośnie wyglądają rokowania na okres już po upadku tej kolejnej, bzdurnej, niedojrzałej i utopijnej myśli lewicowej - starsze pokolenie na pewno pamięta, jak wyglądał upadek ZSRR, a gdy piszę „upadek“, mam na myśli powolny i bolesny dla obywateli proces upadania ustroju, opartego na myśli marksistowskiej, nie zaś sam rok 1989.

 

Choć nie jestem wróżbitą Maciejem, poznającym podobno z kart tarota przyszłość, wiem jedno - bardzo bolesny upadek czeka tego, kto buja w obłokach, chodząc po cienkim murze nad przepaścią rzeczywistości. Lewica odejdzie, zapewne nadejdzie następna, a narody europejskie pozostaną z niepewnością i nieufnością do siebie, autorytetów religijnych i narodowych, z podważonymi wartościami i lękiem. Ale cóż, za 100 lat pewnie lewica wyduka, iż to właśnie prawica była winna upadku UE, albo i samego jej powstania.

 

Maciej Kałek

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

 

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną