Zapisała w swoim dziecinnym pokoiku marzenie, aby jej dłoń pewnego dnia dotknęła milionów serc. Mowa o Rachel Joy Scott, pierwszej śmiertelnej ofierze strzelaniny w liceum Columbine, której wzruszająca a zarazem dramatyczna historia posłużyła Brianowi Baughowi jako kanwa do filmu „Moja miłość”.
„Moja miłość” to wzruszający obraz traktujący o miłości, ewangelizacji (w duchu protestanckim) oraz problemach dojrzewania nie tylko w wierze. Główna bohaterka jest utalentowaną amerykańską nastolatką mimo młodego wieku mocno doświadczoną przez życie. Dzieciństwo spędzone w rozbitej rodzinie, szkolne problemy, miłosne zawody, suto zakrapiane alkoholem imprezy oraz próby podejmowania samodzielnych decyzji nie wyróżniają Rachel spośród jej rówieśniczek. Wyróżnia ją natomiast niespotykana wprost otwartość na ludzi i miłość do nich, znajdująca swój wyraz w codziennym życiu - miłość mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, autentycznie chrześcijańska i ewangeliczna.
- Była taka, jak ja, jak my wszyscy, niedoskonała i ludzka. Czytając jej dzienniki miałem wrażenie, że jest w nich bardzo autentyczna. Pisała o swoich wątpliwościach, tęsknotach, lękach. Zmieniała zdanie. Poznanie jej historii i praca z jej intymnymi zapiskami, to było poruszające doświadczenie - przyznał Brian Baugh, reżyser filmu.
Widz poznaje Rachel przez pryzmat zapisanych przez nią pamiętników, odnalezionych jednak dopiero po jej śmierci, z których przebija ból, wewnętrzna walka o samą siebie, chwile zwątpienia, ale i chwile euforii. Film stanowi niejako retrospekcję, kończącą się z chwilą pierwszych strzałów w szkole w Columbine. Jego twórcy umiejętnie budują napięcie, operują obrazem i muzyką.
Kawał dobrego chrześcijańskiego kina, szkoda jedynie, że protestanckiego, a nie katolickiego, niemniej może doczekamy się ekranizacji życia i działalności ewangelizacyjnej np. Heleny Kmieć.