Nie dla medali ratowaliśmy Żydów

0
0
0
/

Z Alfredą Kołodzińską, której rodzina na Wołyniu i Białostocczyźnie ratowała Żydów podczas wojny, rozmawia Adam Białous. W którym roku i gdzie się Pani urodziła? - Urodziłam się w roku 1925 we wsi Osiecznik na Wołyniu. Mój ojciec nazywał się Józef Sapieja. Był rolnikiem. W Osieczniku mieliśmy nieduże gospodarstwo. Większość mieszkańców tej wsi, tak jak my, było Polakami. W którym roku zaczęła się na Wołyniu eksterminacja ludności żydowskiej? - Niemcy i oddziały Ukraińców zaczęli masowo mordować Żydów od lipca 1941 do zimy a potem na wiosnę w roku 1942. Wszyscy Żydzi szukali ratunku. Polacy ich ratowali. U nas w gospodarstwie przechowywał się Żyd o nazwisku Wolf. On był moim rówieśnikiem, chodziliśmy do jednej szkoły i jednej klasy. Jego ojciec trudnił się handlem końmi i bydłem. Prawie całą rodzinę Wolfów, która pochodziła z tzw. ukraińskiej wsi Wierzbiczno, Niemcy wywieźli do swojego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Młody Wolf, miał wtedy 15 lat, ocalał i krył się od domu do domu. W naszym gospodarstwie ukrywaliśmy go i karmiliśmy przez jakiś czas. Trwało to do wiosny 1943, wówczas ukraińscy zbrodniarze zaczęli na Polakach rzeź wołyńską. Pewnego dnia Wolf zniknął, uciekł. Ale wiem, że przeżył wojnę, bo niedługo po jej zakończeniu, mój mąż spotkał go w Lublinie. Wolf gościł go i dziękował jak tylko mógł, mówił do męża „Twój teść mnie ocalił”. Najpewniej Wolf później wyjechał do Izraela, ale się do nas już nie odezwał. Czy Pani rodzina za ocalenie żydowskiego sąsiada dostała jakiś medal, lub choćby wyróżnienie? - Nic takiego. Ale my nie dla medali to zrobiliśmy, a dla człowieka. Któremu groziła śmierć. Czy była Pani świadkiem zagłady Żydów na Wołyniu? - Byłam świadkiem następującej sytuacji. W roku 1942, w jednym z budynków w naszej wsi, Niemcy zgromadzili Ukrainki i Polki, przeznaczone na wywózki na roboty do Niemiec. Byłam wśród nich i ja. Któregoś dnia rano, wszedł do budynku znajomy Ukrainiec o nazwisku Wasylko, służył on w niemieckiej policji. Mówi do nas „Nie opuszczajcie budynku, bo Niemcy robią dziś „polowanie na Żydów”. Kiedy wyszedł, pobiegłam do okna. Widziałam jak Wasylko, stanął na ulicy wyciągnął pistolet z kabury i zastrzelił kilka Żydówek, które stały na chodniku. Nie zapomnę tego widoku, jak padały. Również w Kowlu, blisko którego to miasta mieszkaliśmy. Niemcy z Ukraińcami zgotowali Żydom rzeź. Policjantów Ukraińskich było stu, a Niemców dowodzących akcją dziesięciu. Do Żydów strzelali Ukraińcy. Niemcy zamknęli w oddzielnych budynkach dorosłych Żydów i ich dzieci. Niemiecki oficer, który dowodził ich eksterminacją w pewnym momencie stracił przytomność, powiedział że nie da rady dalej mordować i zabrali go do szpitala. Ten oficer powiedział, że jak zostawiał dzieci w domu to one płakały, a teraz dzieci żydowskie, gdy je z innymi morduje, też płaczą i on nie da rady tego słuchać. Wobec takiej zbrodni jego organizm odmówił posłuszeństwa. A Ukraińcy dalej strzelali Żydów. Banderowcy mówią tak „Jak skończymy z Żydami, to potem to samo zrobimy z Polakami”. I dotrzymali słowa. Jak Pani ocalała podczas rzezi wołyńskiej? - Przed rzezią, w roku 1942, Niemcy wywieźli mnie na roboty. Najpierw chcieli wywieźć mojego ojca, ale ja poszłam za niego, bo rodzina bez ojca by zginęła. To się, wkrótce po mojej wywózce do Niemiec, okazało całkowitą prawdą, gdyż zaraz trzeba było uciekać przed mordercami z UPA. Napadli oni na naszą wieś, zabili dziesięć osób. Ojciec wziął wtedy matkę i moje rodzeństwo, opuścił nasze gospodarstwo i wyjechał do pobliskiej dużej polskiej wsi Zasmyki. Tak samo zrobili wszyscy pozostali przy życiu gospodarze z naszej miejscowości. Tam, w Zasmykach, zgromadziło się kilka tysięcy Polaków. Wieś była strzeżona przez AK. Najwięcej broni AK- owcy mieli od Węgrów, którzy dawali im ją nawet za darmo. UPA kilka razy próbowało napaść na Zasmyki, ale oddziały AK były tak sprawne, że banderowcy za każdym razem ponosili klęskę, choć liczebnie było ich o wiele więcej. Po wojnie ojciec z rodziną wyjechali do Polski i osiedli niedaleko Chełma. A jakie były Pani losy? - Na robotach przymusowych w Niemczech poznałam Polaka, tak jak ja - Wołyniaka, a do tego AK – owca. Mój mąż był w AK na Wołyniu. Widział tam straszne rzeczy. Opowiadał mi, że raz weszli do stodoły, w której banderowcy mordowali Polaków. Wszystkim obcięli głowy. Z jednej strony leżał stos ludzkich ciał bez głów, a głowy leżały na drugim stosie. Po wojnie na Wołyń nie można było już wrócić. Mój mąż miał bliską rodzinę w Hermanówce koło Białegostoku. Więc tam osiedliśmy. Od rodziny męża wiem, że oni też podczas wojny przechowywali Żydów. Jaka to była historia? - Żydów uratowali nasi kuzyni, małżeństwo, które mieszkało w Hermanówce. Oboje już nie żyją, ale ich dom nadal stoi. Ukrywali oni w tym domu, dokładnie w tajnej piwnicy, całą żydowską rodzinę. To było w latach 1943-44. Nie pamiętam jakie było nazwisko tej żydowskiej rodziny, ale wiem, że pochodziła z Białegostoku. Nasi krewni, pomimo świadomości, że grozi im za to śmierć, ocalili tę rodzinę. Ci Żydzi po wojnie wyjechali do USA. Przysłali nawet swoim wybawcom paczkę z odzieżą, bo za PRL- u z kupieniem ubrań było ciężko. Dziękuję za rozmowę. Fot. Adam Białous

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną