Pan prezydent się rozdokazywał

0
0
0
/

„Zachodzim w um z Podgornym Kolą” - dlaczegóż to pan prezydent Duda zawetował ustawę degradacyjną. Takie wrażenie można odnieść słuchając egzegetów tłumaczących prostemu ludowi w rządowej telewizji rozmaite meandry intryg Naczelnika Państwa i jego pretorianów. Oczywiście wszystkie te intrygi Naczelnik Państwa przeprowadza dla naszego dobra, jakże by inaczej, ale ten dogmat niestety nie wyjaśnia przyczyn, dla których poszczególne wynalazki prezesa Jarosława Kaczyńskiego nie tylko wymykają mu się spod kontroli, ale w dodatku zaczynają z nim wojować. Objawy takiej czarnej niewdzięczności wzbudzają oczywiście współczucie wyznawców Naczelnika Państwa i być może o to mu właśnie najbardziej chodzi. Widząc zapamiętałość Naczelnika Państwa, z jaką forsuje on kult swojego brata, można nabrać przekonania, że zainicjowanie i krzewienie własnego kultu leży mu na sercu jeszcze bardziej, zwłaszcza, że zdecydowana większość genialnych intryg Pana Prezesa kończy się spektakularnymi potknięciami o własne nogi. W tej sytuacji Naczelnik Państwa musi postarać się o pomnik trwalszy od spiżu, którego nie mógłby zburzyć ani Grzegorz Schetyna, ani nawet Donald Tusk. A jaki pomnik jest trwalszy od spiżu? Pewnej wskazówki dostarczają jak zwykle spostrzeżenia starożytnych Rzymian, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. I cóż Rzymianie? Ano – exegi monumentu aere perennius – mawiali, co się wykłada, że wznoszę pomnik trwalszy od spiżu. A gdzie? Ano, najlepszym miejscem są serca wyznawców, którzy już dzisiaj otaczają Naczelnika Państwa jeśli nawet nie czcią boską, to w każdym razie przypisują mu pewien rys boskiej natury, w postaci nieomylności. Wszystko, co czyni Pan Prezes jest dobre – a brzmi to dokładnie tak samo, jak refren towarzyszący biblijnemu opisowi stworzenia świata. Czyż można chcieć jeszcze czegoś więcej? Niestety ten obraz trochę się komplikuje, między innymi za sprawą pana prezydenta Andrzeja Dudy, którego pan prezes Kaczyński wystrugał z banana tak samo, jak wcześniej pan generał Dukaczewski wystrugał z banana na prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Bronisława Komorowskiego. Pan prezydent Duda po raz pierwszy puścił bąka w postaci samowolki już 3 maja ubiegłego roku, kiedy to ogłosił przeprowadzenie referendum konstytucyjnego 11 listopada roku 2018. Nie tylko pretorianie pana prezesa Kaczyńskiego, ale nawet i on sam byli tym bąkiem nieprzyjemnie zaskoczeni, czemu wyraz dała pani Beata Mazurek. A potem było już oraz gorzej. W lipcu ubiegłego roku, po 45 minutowej rozmowie z Naszą Złotą Panią, pan prezydent Duda zapowiedział zawetowanie dwóch ustaw „sądowych”, stanowiących najtwardsze jądro wiekopomnej reformy sądownictwa – no i je zawetował. Wywołało to objawy euforii u pani prezes Małgorzaty Gersdorf, aż poczucie rzeczywistości musieli publicznie przywrócić jej delegowani do sądownictwa funkcjonariusze wyższej rangi. Ale nie o to przede wszystkim chodzi – bo przecinając, czy nawet rozpoczynając dydolenie pępowiny, jaka dotychczas łączyła pana prezydenta Dudę z Prawem i Sprawiedliwością, pan prezydent nie mógł już liczyć na bezwarunkowe poparcie tej partii – a tu do końca kadencji zostały trzy lata! Jak przetrwać te trzy lata nie zużywając się moralnie, by Nasza Złota Pani nie odstąpiła od planu powierzenia Andrzejowi Dudzie stanowiska zajmowanego obecnie przez Donalda Tuska, któremu w swoim sercu nasza Katarzyna Wielka zaplanowała powrót do Polski na białym koniu na stanowisko prezydenta naszego bantustanu? Prezydent Duda musiał rozejrzeć się za nowymi przyjaciółmi, którzy zresztą natychmiast pojawili się u jego boku. Mam oczywiście na myśli starych kiejkutów, to znaczy – bezpieczniaków „cywilnych” a przede wszystkim – wojskowych, którym złowrogi minister Antoni Macierewicz zaordynował kurację przeczyszczającą. Możemy cie popierać, frędzlu – powiedziały panu prezydetnu stare kiejkuty – ale najsampierw musisz przynieść nam na tacy głowę znienawidzonego Antoniego Macierewicza. Bo nie tylko stare kiejkuty poprzysięgły złowrogiemu Antoniemu Macierewiczu zemstę. Zemstę poprzysiągł mu też Salon, za lustrację w roku 1992, kiedy to wielu autorytetom moralnym na oczach całej Polski opadły kalesony, odsłaniając skalane wstydliwe zakątki. Jak zauważył poeta - „wynajęli więc alfonsa, żeby z niego się natrząsał” - i w ten sposób powstało dzieło godne laureata Nobla, a w każdym razie – nagrody Pinkertonów („my nigdy nie śpimy!”), które zaangażowani artyści nawet głośno czytali analfabetom w „Teatrze Powszechnym”. Toteż pan prezydent już 15 sierpnia ubiegłego roku, przemawiając przed defiladą wojskową z okazji Święta Wojska Polskiego, zasygnalizował zarówno starym kiejkutom, jak i całemu ludowi, przejście na Jasną Stronę Mocy oświadczając, że armia jest „jedna” i nie można jej „dzielić”. Była to dla Naczelnika Państwa całkowita katastrofa, bo system władzy, jaki sobie zbudował, opierał się na dwóch filarach, które Lech Wałęsa, z charakterystycznym dla siebie prostactwem, nazywał „nogami”. Jak pamiętamy, najpierw wspierał on prawą nogę, a potem lewą, sam pozostając między nogami. Naczelnik Państwa zajmował podobną pozycję: jednym filarem był pan prezydent Duda, a drugim – pani premier Beata Szydło. Kiedy jednak pan prezydent Duda dopuścił się felonii, jeden filar systemu władzy został w jednej chwili zdruzgotany, a pan prezes przekonał się, że na pani Szydło też opierać się nie może, bo ona swoją siłę czerpie z niego, a nie odwrotnie. W tej sytuacji nie pozostało mu nic innego, jak cofnąć się na całej linii pod żydowski parasol ochronny, co zaowocowało nie tylko „głęboką rekonstrukcją rządu”, w ramach której swoje stanowisko utracił złowrogi Antoni Macierewicz, a pani Szydło została podmieniona przez pana Mateusza Morawieckiego, ale – co byłoby najgorsze – jakimiś tajemniczymi obietnicami pod adresem Żydów. Czyż nie dlatego rozpętana została pod błahym pretekstem partackiej nowelizacji ustawy o IPN wojna żydowska, której celem jest dostarczenie panu Jarosławowi Kaczyńskiemu alibi, że dobrze chciał, ale chwalebnie poległ? Dla chwalebnie poległych, dla tak zwanych „zwycięzców moralnych” nasz naiwny naród ma nieprzebrane zasoby wyrozumiałości, a nawet tkliwości, której nie szczędzi w „nocnych rodaków rozmowach”. To jest właśnie ten pomnik trwalszy od spiżu, który mozolnie wznosi sobie pan Jarosław Kaczyński. Ile Polska będzie musiała za to zapłacić – tego właśnie jeszcze nie wiemy, ale obawiam się, że na 300 miliardach dolarów się nie skończy. No a teraz ciąg dalszy. Jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć i „b”, więc nic dziwnego, że pan prezydent Duda zawetował ustawę „degradacyjną”. W takich sprawach stare kiejkuty przecież nie żartują, więc tylko patrzeć, jak pan prezydent jeszcze niejednym objawem samodzielności politycznej nas zadziwi.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną