O aborcji, byle nie o aborcji

0
0
0
/

O aborcji można mówić wiele, długo i z nieskończoną liczbą ludzi. I to jest właśnie problem: wiele słów, wiele debat, mało wniosków i brak ostatecznego rozrachunku. A tak być nie musi. Czciciele dialogu i racjonalnej rozmowy, opartej rzekomo na przesłankach umysłowych i poszanowaniu odmiennego zdania, mają tendencję do wikłania się w długie, żmudne dyskusje na każdy temat. Widać to na przykładzie wielorakich debat na wiele tematów: wiek emerytalny, socjal, religia w szkołach, lista leków refundowanych itd. Serio, widziałem raz nawet debatę o tym, czy przedziałek u Donalda Trumpa jest prawdziwy i oryginalny, czy może się wzoruje... na pewnym smętnym draniu z Austrii. Za każdym razem dochodzi do starć na ekranach telewizorów, w internecie, na forach i w grupach dyskusyjnych na uczelniach, a nawet w domach przy wigilijnym stole. Jedni są "za" czymś, gdy drudzy są "przeciw" temu czemuś. I nie ma w tym niczego złego, tak działa wolność słowa i przekonań, zaś sama demokracja - nie, nie jestem demokratą - tworzy pole do owych starć. Tylko... jaki jest finał tychże raz monotonnych, raz burzliwych, często wielomiesięcznych debat? Przeważnie są dwa scenariusze realizowane w naszym systemie prawno-społecznym: albo ustala się nowe zasady funkcjonowania danej dziedziny podług myśli tych "za"/"przeciw", albo wybiera się drogę na skróty, ustalając nikogo niesatysfakcjonujący kompromis. Wszelkie kompromisy zawsze są jedynie odłożeniem sprawy na później, bo czyż kogokolwiek one zadowalają? Podałem pewien ciekawy fakt, niemniej prawdziwie ciekawe rzeczy, dotyczące tekstu teraz przeze mnie popełnianego, dzieją się w głowach każdego, kto ten fakt przeczytał. Jestem w stanie założyć się o rękę, że w większości głów czytających go Polaków narodziło się jedno z dwóch stwierdzeń: "wszystkim nie dogodzisz", tudzież "oni mają swoje zdanie, my swoje; i tak siebie nie przekonamy nawzajem". Mylę się? Fascynujące jest to, iż te dwa typy myślenia są do tego stopnia powszechne, że można śmiało uznać: debata, jakakolwiek, kiedykolwiek, o czymkolwiek, nie ma nigdy sensu. Rozmawianie o czymkolwiek w tym duchu nie wnosi niczego, ani do personalnego rozwoju intelektualnego, ani nie przybliża społeczeństwa do prawdy - bo to jest przecież celem każdej debaty: dojście do prawdy przez wspólny wysiłek intelektualny. I dokładnie to widać na przykładzie dyskusji o aborcji. Ile lat toczone są o nią wojny? Ten cały czas, każda manifestacja, każdy występ i tekst, niezależnie od tego, jak mądry i uargumentowany by nie był... to ciągłe bicie siebie nawzajem tymi samymi argumentami, kontrami do argumentów i kontrami do kontry. Niestety nie tylko ze strony proaborcyjnych ten trend się utrzymuje: proliferzy bardzo często dają się wciągnąć w puste dyskusje o wszystkim, tylko nie o temacie priorytetowym przy aborcji. Niewiarygodne, lecz prawdziwe i smutne. Prosty przykład: czy rozmowa o "prawach kobiet", albo "ich uczuciach", albo "dziecku jako Boży dar" jest tematem dotyczącym aborcji bezpośrednio? Nie do końca, to tematy powiązane, nie dotyczą one sedna problemu i dlatego niczego nie rozwiązują. Mało tego, gdybyśmy wszyscy, lewi i prawi, uczciwie stanęli do debaty to proaborcyjni musieliby stanąć, przyznać rację proliferom i odrzucić stosowanie co najmniej dwóch swoich argumentów: "to moje ciało" i "to pasożyt". Dlaczego? Ach, ponieważ biologia - taka nauka, wiecie, lewi? - mówi jasno: dziecko w łonie matki nie jest jej ciałem, w dodatku jest to potomstwo a nie pasożyt, zupełnie zatem mieszają te środowiska pojęcia, by je dopasować do własnych tez. Widzieliście kiedyś proaborcyjnego, który - widząc różnice DNA matki i dziecka - odrzuca używanie argumentu o "moim ciele"? Ano właśnie... Tutaj dyskusja powinna się zakończyć, a się nie kończy. Dochodzi do ostrej wymiany przeważnie argumentów emocjonalnych, dochodzi do wrzasku o "wyborze", "mutantach", "dzieciach Chazana". Właśnie z tego powodu uważam, że debaty o aborcji w obecnym duchu i formie nie mają żadnego sensu, bo niczego nie wyjaśniają, nie prowadzą do ogólnego poznania prawdy. A dzieje się to, ponieważ nikt, żaden publicysta, żaden dziennikarz, żaden działacz - i to ani z lewej, ani z prawej - nie robi debaty w oparciu o jedno pytanie. Tak, naprawdę, sprawa aborcji to serio tylko jedno pytanie. Brzmi ono: Czy człowieczeństwo wolno relatywizować, czy nie? Bo o to się właśnie rozbija cały problem, to jest to starcie Cywilizacji Śmierci z Cywilizacją Życia. To jest ta linia graniczna, między "nami" a "nimi". Zastanówmy się nad obydwoma odpowiedziami. Jeżeli bowiem dojdziemy do wniosku, że człowieczeństwo można relatywizować, w takim wypadku, owszem, kobieta ma prawo zabić to dziecko - ba, nawet nie musi go nazywać per "dzieckiem". Może usunąć kiedy chce, nawet chwilę po narodzinach; z każdego powodu, nawet niestrawności. Jeśli jednak chcemy być konsekwentni logicznie należy wyłuszczyć to, co z takiego założenia wynika: skoro kobieta może relatywizować to... może każdy, także tą kobietę, przestać uznawać za człowieka i po prostu odebrać jej życie. Tu jest przysłowiowy pies pogrzebany - idee lewicowców mogą funkcjonować tylko wtedy, gdy nie są oni konsekwentni, gdy nie wprowadzają swych pomysłów po całości, a jedynie do ich ubzduranej granicy, którą nazywają "obiektywną" i tylko wtedy, kiedy konsekwencje głoszonych przez nich poglądów nie odbijają się na nich samych. Jeżeli bowiem wolno relatywizować kobiecie to można było relatywizować Ku Klux Klanowi w USA, gdy tępił Murzynów. Jeśli wolno relatywizować młodej dziewczynie po imprezie, to Hitler nie powinien być uznawany za zbrodniarza, bo przecież nie widział w Żydach ludzi. Kobieta usuwająca "zlepek komórek" może być tego samego dnia zabita przez tego samego ginekologa, który dziecko wyskrobał, a prawo nie powinno go za ten czyn ścigać, jeśli powie w sądzie "rano wyskrobałem zlepek komórek, patrzę, a na stole leży jeszcze większy to i go usunąłem". Taka jest konsekwencja powiedzenia "tak, wolno". Nie ma innych konsekwencji: albo wolno, więc wolno wszystkim, albo robimy z ciężarnych kobiet bóstwa z przywilejem bycia ponad społeczeństwem. A płci podobno nie ma, według lewicy, tak tylko przypominam... Człowieczeństwa relatywizować nie wolno Tutaj jest bardzo prosta piłka: ani wiek, ani płeć, ani zdrowie, ani etap życia osobniczego, ani portfel, ani wiara, ani kolor skóry, ani krzywizna nosa, ani burka na głowie, ani kolczyki na sutkach, nic, nigdy, w żadnym wypadku, w żadnym wyjątku czy sytuacji nie daje prawa do odbierania komukolwiek człowieczeństwa i praw człowieka. Ten iście "faszystowski" pomysł "kleropedofili" prowadzi do tego, że morderstwo jest morderstwem i idzie się siedzieć, jak za morderstwo. Zawsze. W prawie do życia niewinnej istoty ludzkiej nie ma żadnego "ale". Jeśli pojawią się jakiekolwiek "ale" to znaczy, że osoba ta uznaje odpowiedź pierwszą, że wolno relatywizować, bo sama po tym "ale" podaje sytuacje, gdy ktoś człowiekiem nie jest - de facto: według niej, a więc relatywizuje. Kilkukrotnie próbowałem to pytanie zadawać na stronach proaborcyjnych i zauważyłem, że ta dziwna maniera krążenia wokół tematu, jak Donald Tusk wokół Amber Gold, także i w tym wypadku bierze górę. Lewica bawi się w Sokratesa i dopytuje "ale co to właściwie znaczy to człowieczeństwo", "to nie człowiek, to zlepek komórek"... Paradoksem jest to, iż ci ludzie, przyzwyczajeni do dotychczasowej formy dyskusji, nie potrafią nawet odpowiedzieć "tak" lub "nie". Z automatu reagują pytaniami, które - co najciekawsze - są już odpowiedziami. Jakim cudem? Ano takim, że jeżeli ktoś zaczyna zadawać pytania o to, czym jest człowiek, albo mówi że "to tylko zlepek komórek" to przecież właśnie deklaruje w biały dzień, że dokonuje relatywizacji i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Robi to machinalnie, bez myślenia, zadaje pseudo-racjonalne pytania wtłoczone mu do głowy przez całe lata bezsensownej naparzanki w mediach i na ulicach... i nawet o tym nie wie. Unikają bezpośredniej odpowiedzi, żaden proaborcyjny nie powie wam, że "tak", zaręczam, bo wiedzą że zaraz zaczęłoby się wymaganie od nich konsekwencji, a tego to bardzo nie lubią... oj, bardzo. Podsumowując ten przydługi tekst, stwierdzę z lekkim niesmakiem, iż temat aborcji toczy się przez lata bez żadnych efektów dlatego, że tak naprawdę mało kto o prawdziwym sednie aborcji w ogóle rozmawia. Wszyscy zajęci są uczuciami kobiet, portfelami, czynami ojca lub pogodą za oknem... Uważam, że tak dłużej nie powinno być.  

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną