WARTO PAMIĘTAĆ SKĄD SIĘ JEST

0
0
0
/

Wyszła godna polecenia książka Anny Błachuckiej „Opłotki. Obrazki z dzieciństwa”. Ważna, bo jest swoistym dokumentem przemian na wsi polskiej lat 50. ub. wieku. Cenna, gdyż napisana nie przez historyka na podstawie relacji innych, lecz świadka tamtych dni, który te przemiany obserwował i doświadczał ich z bliska. Pierwsza młockarnia, pierwsza żarówka, czy pierwszy seans filmowy w wiejskiej remizie z projektora kina objazdowego – to były przeżycia! Podobnie jak pierwszy we wsi telewizor, przy którym gromadziły się tłumy. W książce Błachucka promuje rodzinną wieś Kozłów k. Kielc, pokazuje, że dla wiejskiej społeczności ziemia była wartością ekonomiczną, kulturową i sentymentalną. Walczy o przekaz czystości etosu chłopskiej kultury, piękna upadającej już obyczajowości i gwary, której wiele osób jeszcze się wstydzi. Skrupulatnie i z dozą empatii odtwarza w „obrazkach” świat swego dzieciństwa, upamiętnia ludzi, wśród których dorastała. To też rodzaj hołdu, jaki składa rodzinie, sąsiadom, nauczycielom i wspólnocie parafialnej. Pozostawia nam obraz przeobrażeń polskiej wsi w trudnych latach 50. ub. wieku, oporu chłopów przed kolektywizacją, ich nieufności wobec mechanizacji, pokazuje też sposoby obrony przed obowiązkowymi dostawami, jakie surowo egzekwowała wobec rolników komunistyczna władza. Pokazuje schizofreniczność tamtych czasów, gdy co innego mówiło się partyjnym kacykom, a co innego w rodzinach i na spowiedzi w kościele. Niezmiennie irytuje ją deprecjonowanie chłopskiej kultury, sztuczne upiększanie jej w cepeliowskich wzorcach i ośmieszanie w pseudokabaretach regionalnej gwary. Wyrosła ze świętokrzyskiej ziemi, co sobie chwali i jest z tego dumna. Podkreśla, że do tej pory nie odcięła pępowiny, bo nie chce. Choć praca na tej wsi w latach jej dzieciństwa była ciężka, głównie wówczas ręczna. To była harówka od dnia do nocy. Na polu i w obejściu. Ale przecież niepozbawiona momentów zabawy, świętowania i radości. Wychowała się w tradycji wioskowego muzykowania (ojciec był utalentowanym klarnecistą) i to bogactwo, które nadal w sobie nosi przekłada na słowa, opisując klimat wiejskich zabaw, wesel i celebracji pogrzebów, pokazując coraz bardziej już zapominany zwyczaj modlitewnego pożegnania i opłakiwania zmarłego nie tylko przez wynajętą „płaczkę” i rodzinę ,ale też całą wiejską zbiorowość. Urodziła się w 1950 r. w Kozłowie k. Kielc. Rodzinny dom uczył dyscypliny pracy, z której należało się przed mamą rozliczyć, szacunku dla starszych, przestrzegania zasad, które wiązały się z przydzielonymi również dzieciom obowiązkami. Jak jej rówieśnicy, pasała gęsi, ale też nad rzeką bawiła się z nimi beztrosko, właściwie bez zabawek. To było wyszukiwanie kamyków o ciekawych barwach i kształtach, zbieranie kawałków połamanych gałązek, by z tych „skarbów” ulepić z przyrzecznego błota zamki, domki, pałace ozdobione, umocnione i inkrustowane wyszukanymi na łące „zdobyczami”. Gdy nie było zabawek, zwykły patyk mógł być strzałą, maleńkim stateczkiem lub przeszkodą, przez którą się skakało. Któryś z naukowców powiedział, że wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Inny, że potrzeba jest matka wynalazków. I coś w tym jest. Współczesne dzieci, zasypywane zabawkami i elektronicznymi gadżetami nie muszą już uruchamiać ani kształtować wyobraźni. Mają wszystko podane jak na tacy. Zajęte głaskaniem ekranów smartfonów, wysyłaniem i odbieraniem sms-ów od rówieśników, zatracają umiejętność kreatywności, budowania autentycznych relacji z innymi, a przede wszystkim to pokolenie betonowych blokowisk i wyasfaltowanych podwórek, przekształconych na parkingi samochodów, straciło przestrzeń dla beztroskich zabaw, radość wymyślania gier i sposobów, jak „zrobić coś z niczego”. To młode pokolenie pozbawione otoczenia przyrody często nie rozumie już opisów jej piękna i tajemniczości zawartych w literaturze. Dziewczynka nie owinie się błękitnym powojem, żeby poczuć się księżniczką, chłopcy już nie zagrają w „pikuty”, a wszyscy razem podczas wspólnej zabawy nie zrozumieją znaczenia zawołania „pobite garnki”. Każde ułatwienie niesie jednocześnie ze sobą jakąś komplikację. Ułatwienie życia poprzez elektronikę i mechanizację, jednocześnie zabiera nam wyobraźnię i wrażliwość, proponując „gotowce”. Odwracamy się plecami od przyrody i tracimy świadomość jej piękna. Zbliżające się szybkimi krokami wakacje stwarzają możliwość, by przybliżyć dzieciom nie tyle piękno uładzonych kurortów, parków wodnych czy deptaków, ile piękno polskiej wsi, która choć się „umiastowiła”, nadal stwarza szansę do odkrywania tajemnic otaczającego świata i nad nim zachwytu. Książkę Anny Błachuckiej polecam przed i podczas wakacji. Starszym przypomni przeszłość i „czas utracony”, a młodych może zainspirować, by również oni - tak jak Marcel Proust - odnaleźli kiedyś własne „kwitnące głogi” zapamiętane z dzieciństwa i wyłuskane z pamięci niczym w Proustowskim „Czasie odnalezionym”. Anna Błachucka związana kieleckim „Civitas Christiana” został dzięki tej książce laureatką tegorocznej edycji konkursu „Polska wieś - Dziedzictwo i Przyszłość’, organizowanego przez Fundację ”Polska wieś” od 2009 roku.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną