Cierpienie jest przepastną tajemnicą – powtarzają cierpliwie poeci, naukowcy, mówcy, a nawet dyletanci. Coraz bardziej pozbawioną tajemniczości.Tajemnicą po wielokroć rozwiązywaną. Tajemnicą, która prowokuje uchylając własnego rąbka. Im silniej odczuwane, tym głębszy poziom człowieczeństwa.
Utożsamiane z bólem przekracza nawet najwyższy próg bólu. Bólu, który wynika przede wszystkim ze świadomości perspektywy śmierci.
Teoretycy grzmią o bólu psychicznym, duchowym, transcendentnym, moralnym, fizycznym, ale od teoretyków lepiej trzymać się z daleka. Często uprawiają Wielką Naukę na zgliszczach doświadczenia bliźniego, a sami niewiele przeżyli, niewiele doświadczyli.
I dlatego tak prężnie rozwija się nadpopulacja przegadanych, rozwlekle rozpisanych naukawców ( nie mylić z naukowcami).
Najgłębsze cierpienie skutkuje bezbrzeżnym osamotnieniem, odrzuceniem przez innych, a nawet przez siebie samego. Niewiele zmienia jakże modne teraz przenoszenie cierpienia do sfery Facebooka, blogu, sms-a czy emaila.
Spychanie cierpienia w publicznie dostępną nicość tylko je trywializuje. Człowiek autentycznie cierpiący nie będzie czynił ze swego stanu ani teatrum, ani pantomimy. Zniekształcenie zdolności do miłości i do miłowania spowszedniało do tego stopnia, że przestało wywoływać współczucie czy lęk.
Fot. Pixabay