Zdaniem eksperta lewica broni „wszechwładzy uniwersyteckich koterii, dyktatury „wydziałowych księstw” i tyranii szkodliwego status quo”

0
0
0
/

Według opublikowanej na stronach Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego analizy Marcina Kędzierskiego (pracownika naukowego Katedry Studiów Europejskich Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowi) „protestujący pod hasłami samorządności i demokratyzacji uczelni, bronią tak naprawdę wszechwładzy uniwersyteckich koterii, dyktatury „wydziałowych księstw” i tyranii szkodliwego status quo. Jarosław Gowin, pod naciskiem „lobby profesorskiego” i okupujących uniwersyteckie sale, wycofuje się z pomysłu rad uczelni, które mogły „przewietrzyć” polskie życie akademickie i faktycznie wzmocnić autonomię uniwersytetów. Tymczasem w cieniu tej medialnej awantury waży się przyszłość regionalnych uczelni. O prawdziwej deglomeracji i szkolnictwie zawodowym, drugim płucu systemu edukacji wyższej niestety nikt nie ma specjalnej ochoty dyskutować”. Jak informuje ekspert „problem samorządności i autonomii na czynniki pierwsze rozłożyła dr hab. Aneta Pieniądz z Uniwersytetu Warszawskiego, członkini ruchu Obywatele Nauki, która uczestniczyła w pracach Rady Narodowego Kongresu Nauki odpowiedzialnego za prowadzenie konsultacji nad projektem nowej ustawy. Analizując wszystkie 11 postulatów strajkujących, Pieniądz celnie wypunktowuje, że protest odbywający się na UW nie jest konstruktywny. Co więcej, jej zdaniem można odnieść wrażenie, że protestujący przeciw ustawie Gowina nie za bardzo wiedzą, przeciw czemu tak naprawdę protestują. Trudno się z nią nie zgodzić, zwłaszcza jeśli idzie o autonomię uczelni”. Zdaniem eksperta „założeniem reformy było bowiem… zwiększenie tej autonomii – ustawa specjalnie nie precyzuje wielu kwestii i pozostawia je do decyzji samych szkół wyższych oraz ich nowych statutów. Jednocześnie jednak, mając świadomość środowiskowej inercji, autorzy ustawy wprowadzili do niej instytucję rady uczelni. Do kompetencji rady, która miała się składać co najmniej w połowie z osób spoza uniwersytetu (wybieranych jednak przez senat uczelni, a nie polityków!), miało należeć m.in. desygnowanie kandydatów na rektora czy przyjmowanie strategii uczelni”. Według eksperta „obydwa elementy – większa autonomia i otwarcie na otoczenie zewnętrzne ‒ miały zagwarantować stworzenie szansy na wprowadzenie oddolnych zmian, do których, jak uczy doświadczenie ostatnich kilkudziesięciu lat, nie dojdzie bez otwarcia uniwersytetu na podmioty spoza niej”. W opinii eksperta „niestety z zapowiedzi medialnych można wnioskować, że z tego pierwotnego założenia pozostanie jedynie większa autonomia bez otwarcia na zewnątrz. W toku prac sejmowych konstrukcja rad uczelni zostanie bowiem najprawdopodobniej skutecznie wypatroszona – rada nie będzie już uchwalać strategii i desygnować kandydatów na rektora, a dodatkowo nie będzie wymogu otwarcia połowy jej składu na osoby z zewnątrz. Jeśli tak się faktycznie stanie, rada uczelni nie będzie w niczym różnić się od istniejącego obecnie konwentu, czyli martwego w praktyce ciała doradczego. To z kolei może oznaczać, że zniknie jeden z istotniejszych (poza finansowymi) bodźców do wprowadzenia zmian na polskich uczelniach. W takich okolicznościach zamiast samorządności i demokracji, której domagają się protestujący, pozostanie nam raczej wszechwładza uczelnianych koterii, dyktatura „wydziałowych księstw” i tyrania status quo”. Zdaniem eksperta obecny spór o reformę szkolnictwa wyższego pokazuje trzy paradoksy. „Po pierwsze, w protest przeciw ustawie zaangażowali się studenci, których nowe przepisy prawie w ogóle nie dotyczą, oraz doktoranci, którzy dzięki powołaniu do życia szkół doktorskich będą jednym z największych beneficjentów reformy. Po drugie, największymi ofiarami likwidacji rad uczelni będą wspomniani doktoranci – utrzymanie status quo utrwali bowiem tylko ich przedmiotową rolę na uczelniach. Po trzecie wreszcie, część posłów partii rządzącej domagając się usunięcia z projektu ustawy „zewnętrznych” rad uczelni, broni samodzierżawia lobby profesorskiego, którego przedstawiciele, urodzeni często w latach 50. XX wieku, zaczynali swoje akademickie kariery w okolicach stanu wojennego”. Ekspert zawraca uwagę, że lobby profesorskie składa się z osób, które „były członkami aparatu władzy komunistycznej (choć część niestety była), ale ich rozwój mógł się dokonywać za cenę niełatwych kompromisów w Polsce Jaruzelskiego i Kiszczaka. Ci, którzy się na te kompromisy się nie godzili, musieli wybrać emigrację. W rezultacie polskimi uczelniami, które jako jeden z dwóch obszarów działalności państwa (obok wymiaru sprawiedliwości) po 1989 roku nie przeszło lustracji, rządzi konformistyczna, nadzwyczajna „kasta”, która nie ma odwagi do przeciwstawienia się środowiskowej inercji. Wystarczy powiedzieć, że część rektorów oskarżanych przez protestujących o „brudny deal” z wicepremierem Gowinem jest zakładnikiem „uczelnianych deali” i panicznie boi się wzięcia większej odpowiedzialności, którą daje im nowa ustawa. Co jednak najważniejsze, wśród tej grupy nie ma wielu autorytetów, i to nie tylko w wymiarze etycznym, ale także naukowym, czego niestety dowodzą statystyki pokazujące niską aktywność publikacyjną najstarszego pokolenia polskich naukowców. Trudno się zatem dziwić, że po prawie 30 latach od rozpoczęcia procesu transformacji wciąż narzekamy na brak państwowych elit. Któż bowiem miał te elity wychować?” Ekspert komentując zarzuty płynące „ze strony krytyków projektu „Konstytucji dla nauki”” o koncentracje „środków na naukę na kilku wybranych ośrodkach. W przeciwieństwie do kwestii autonomii i samorządności, ten problem wydaje się realny i poważny”. Zdaniem eksperta „w Polsce mamy dziś faktycznie do czynienia z rozwojem polaryzacyjnym, który skutkuje transferem potencjału intelektualnego, społecznego, gospodarczego i kulturalnego z prowincji do metropolii. Proces ten wpływa negatywnie na wiele dziedzin życia publicznego: od transportu publicznego, przez infrastrukturę elektroenergetyczną, aż po edukację czy ochronę zdrowia. Długookresowo skutkować będzie nie tylko trwałym osłabieniem potencjału rozwojowego naszego kraju, ale także wystąpieniem negatywnych zjawisk społecznych, których skala jest dla nas wciąż trudna do oszacowania. W tym kontekście należy podkreślić, że uczelnie regionalne stanowią jeden z ostatnich bastionów, które utrzymują na powierzchni kilka (kilkanaście) polskich dużych i średnich miast”. Dlatego według eksperta „zmiany, które proponuje wicepremier Gowin, mogą być dla tych ośrodków bolesne – część z nich z pewnością utraci nie tylko finansowanie, ale i dotychczasowy status (co do prestiżu, sprawa jest znacznie bardziej złożona)”. Jednak, w opinii eksperta „bez koncentracji środków będziemy dreptać w miejscu”. „Bez wyraźnej koncentracji środków nie zatrzymamy najlepszych badaczy w kraju, zgodnie z klasycznym efektem św. Mateusza – temu, kto ma, będzie dodane, a temu kto nie ma, zabiorą nawet to, co mu się wydaje, że ma. Dlatego, choć nie stać nas na ściągnięcie noblistów, zróbmy wszystko, żeby wybitni polscy naukowcy wracali po zagranicznych stażach do kraju, a tego nie da się zrobić bez stworzenia kilku wiodących uczelni. Jeśli chcemy być trendsetterami globalnej polityki szkolnictwa wyższego, szukajmy innych obszarów i innych możliwości. Polityka to w końcu sztuka osiągania możliwych celów”. Jak przypomina ekspert „Nie jest żadną tajemnicą, że większość grantów z Narodowego Centrum Nauki otrzymują osoby reprezentujące kilka największych ośrodków akademickich (Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Trójmiasto) plus Toruń. Jednocześnie, co nie jest przypadkiem, uczelnie z tych miast najczęściej osiągają kategorię naukową A+ lub A. W efekcie to właśnie uniwersytety ze wskazanych ośrodków będą największymi beneficjentami zmian. Na drugim biegunie znajdą się ośrodki, które z różnych powodów tracą stopniowo funkcje metropolitalne i charakteryzują się negatywnym saldem migracyjnym – mowa tu przede wszystkim o Łodzi, Szczecinie i miastach konurbacji górnośląskiej. W podobnej sytuacji będą uczelnie z ośrodków, które nie mają potencjału metropolitalnego, a są stolicami regionów ‒ chodzi głównie o Białystok, Bydgoszcz, Kielce, Lublin, Olsztyn, Opole, Rzeszów i Zieloną Górę”. Zdaniem eksperta uniwersytety z tych miast nie muszą koniecznie prowadzić badań podstawowych we wszystkich dyscyplinach, „choćby dlatego, że już dziś nie mają takiego potencjału”. W opinii eksperta tak jak w Niemczech tak i w Polsce uniwersytety powinny się specjalizować w jednej dziedzinie. Zresztą już tak się w Polsce zaczyna dziać. „Najlepszą weterynarię i zootechnikę w Polsce znajdziemy nie w Warszawie czy Krakowie, ale w Olsztynie. Zmiana modelu finansowania uczelni, która jest w dużym stopniu niezależna od samej ustawy, będzie wymuszała taką specjalizację. Mają jej także służyć nowe programy, takiej jak Regionalna Inicjatywa Doskonałości (RID), kierowana właśnie do takich ośrodków jak choćby wspomniany Olsztyn”. Według eksperta „wbrew temu, co sugerują krytycy ustawy, nie wszystkie uczelnie regionalne tracą na nowym podziale środków”. Zdaniem eksperta ważne jest to, że „decyzja o specjalizacji uczelni wymaga silnego przywództwa instytucjonalnego, które bez zewnętrznych rad uczelni najprawdopodobniej się nie pojawi”. Ekspert przypomniał też, że „istnieje bowiem kilkadziesiąt miast liczących 50-200 tys. mieszkańców, które często są niedostrzegane na edukacyjnej mapie Polski. Wśród nich znajdziemy nie tylko duże miasta pokroju Częstochowy, Radomia, Bielska-Białej, Gorzowa Wielkopolskiego czy wreszcie liczne miasta konurbacji górnośląskiej, ale przede wszystkim stolice subregionów, takie jak: Biała Podlaska, Chełm, Elbląg, Głogów, Gniezno, Jelenia Góra, Kalisz, Konin, Koszalin, Legnica, Leszno, Łomża, Nowy Sącz, Piła, Płock, Przemyśl, Siedlce, Słupsk, Suwałki, Tarnów, Wałbrzych, Włocławek czy Zamość. Wszystkie powyższe miasta nie zostały wybrane przypadkowo – w zdecydowanej większości z nich działają Państwowe Wyższe Szkoły Zawodowe, których zadaniem jest wykształcenie lokalnych elit, excuse moi, kapitału ludzkiego”. Zdaniem eksperta „jeżeli w krótkim czasie nie podejmiemy zdecydowanych działań, które umożliwią zbudowanie w całym kraju sieci wyższego szkolnictwa zawodowego, może się okazać, że straty będą o wiele większe niż w sytuacji, w której w Kielcach czy Białymstoku przestanie się prowadzić badania podstawowe z zakresu z nauk humanistycznych, społecznych czy przyrodniczych. Co więcej, wspomniane uniwersytety regionalne z Bydgoszczy czy Rzeszowa po wyborze specjalizacji badawczych mogą (a nawet powinny) przekierować resztę swojej oferty edukacyjnej w kierunku kształcenia zawodowego na potrzeby regionalnego otoczenia społeczno-gospodarczego (w tym lokalnego biznesu i samorządu terytorialnego)”. W opinii eksperta niestety „protest przeciw reformie Gowina rozkręcają studenci i doktoranci z humanistycznych studiów międzywydziałowych największych polskich uczelni, którzy w większości o istnieniu takich tworów jak PWSZ prawdopodobnie nawet nie słyszeli. Wystarczy powiedzieć, że wśród 11 postulatów Akademickiego Komitetu Protestacyjnego w praktyce ani jeden nie porusza najważniejszych problemów wyższego szkolnictwa zawodowego, czyli drugiego płuca systemu edukacji wyższej. Utrzymanie status quo, w którym wszyscy biją się o akademickie laury, skutkować będzie jednak wyłącznie utrzymywaniem fikcji i deprecjonowaniem kształcenia zawodowego, które dla rozwoju kraju ma równie istotne znaczenie co kształcenie akademickie. Nie oznacza to bynajmniej rezygnacji z elitotwórczej roli edukacji wyższej – wszystkie uczelnie zawodowe powinny w swoich programach kształcenia stawiać nacisk na szeroko rozumiane wychowanie obywatelskie, które dziś niestety kuleje nawet w największych akademickich szkołach wyższych”.   źródło: http://jagiellonski24.pl/

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną