Niemcy i folksdojcze - najnowsza książka Stanisława Michalkiewicza

0
0
0
/

Najnowsza książka Stanisława Michalkiewicza porusza głównie kwestie dekadencji Polskich elit, tych politycznych ale również intelektualnych. Autor pokazuje skąd się bierze degeneracja "przewodników duchowych" i dlaczego za takowych się uważają. Ważnym tematem książki są też obce ingerencje z zewnątrz, próbujące kształtować politykę naszego państwa.         Poniżej zamieszczamy wstęp Witolda Gadowskiego: Gdyby ktoś chciał zbudować wzorzec rasowego polskiego publicysty z początku XXI wieku, to pewnie posłużyłby się dość oczywistą kompilacją. Tak więc wziąłby bujną czuprynę, krzeszącą bujne myśli, od Stanisława - Cata Mackiewicza, bezkompromisowość i soczystość stylu od Stefana Kisielewskiego, twardość od Józefa Mackiewicza, życiorys od Sergiusza Piaseckiego, facecjonistyczną finezję od Franza Fischera, lekki dowcip od Hemara, barwę opowieści od Nowaczyńskiego i… tak powstałby ten wzorcowy publicysta. Sęk jednak w tym, że ilekroć taki zabieg czynię, to… nieodmiennie – jako rezultat – wyłania mi się jowialnie uśmiechnięta facjata pewnego znanego Państwu autora. Hola! – zakrzykniecie – to nie ma już w obecnej dobie żadnego franta, żadnego myślącego i ciekawego autora tworzącego w naszej epoce?! Wszystko musimy brać z końca dziewiętnastego i z dwudziestego wieku? No właśnie mówię, że jest! Choć, hmmm… nie jest najlepiej i to sami wiecie. Na dobrą sprawę, to może jeszcze ich dwóch ocalało, różnych od siebie, czasem się swarzących, ale dwóch jedynie. Myślę o Waldemarze Łysiaku i Stanisławie Michalkiewiczu. Jednak ten, którego twarz wyłania mi się w wyniku przedstawionego na wstępie eksperymentu, jest tylko jeden. Jeśli powiem, że Stanisław Michalkiewicz, jest z grona tych ostatnich, co tak słowem władają, to już widzę minę pana Stanisława: „Pan mi już sentencyje nagrobne szykujesz?” – parsknie. Drogi panie Stanisławie, jako że jestem z Krakowa, to musi mi Pan wybaczyć, że i twórczość ostateczna nie jest mi obca i posiadam ku niej zgubne ciągoty. W Pana jednak przypadku opisuję jedynie to, czegom świadom i co czyni mój świat pełniejszym. Cóż bowiem począć, gdy wokół nowomowa skrzeczy, a partyjniackie bon moty kneblują usta. Jeden Stanisław Michalkiewicz nam się ostał, niepodatny na partyjne dusery, niesłyszący syrenich pieśni władzy. Powiedzieć, że od wielu lat wyróżnia się odwagą, wiedzą, szczególnym stylem opowieści i mądrą analizą rzeczywistości, to właściwie nic nie powiedzieć. Spotykam kiedyś mocno rozgarniętego znajomka, a on mi – od pierwszego łyku kawy – relacjonuje najnowszy felieton Stanisława Michalkiewicza: „No stary, przeczytałem i jakby mi kto po mordzie dał. Natychmiast otrzeźwiałem. Tak trzeba, to jest autor” – entuzjazmował się. Dodam, że poglądy miał niewyraźne, raczej lewoskrętne, a jednak dobra polszczyzna, erudycja i finezja robią swoje. Zborsuczyły nawet jego, pacholęco podatną na tiefauienowskie pienia, duszę. Michalkiewicz jest jeden i niepowtarzalny. Nikt nie potrafi naśladować jego lekkiego i barwnego stylu. Niezmiennie też nie bywa pupilkiem salonów i mediów. To najlepsze świadectwo mówiące o tym, że jego indywidualny sposób oglądania świata jest najwyższej próby. Nie potrafi ćwierkać na jednej gałęzi z papużkami i skowronkami nowoczesności. Chcąc nam unieważnić Michalkiewicza, rozmaite kiepy pogardliwie powtarzają: „antysemita!”. W ich ustach oznacza to jednak ni mniej, ni więcej tylko absolutne niewolnictwo, wiernopoddaństwo wobec dominujących w świecie tendencji. Oni oberwą sobie uszy – jeżeli stanie się to modne – i język zawiążą sobie na kokardkę, jeśli możni tego świata uznają, że tak należy i trzeba. Tymczasem rozpatrywanie publicystyki Stanisława Michalkiewicza w kontekście „antysemityzmu” nie ma najmniejszego sensu, jest płaskie i kłamliwe. Michalkiewicz jest semitorealistą, widzi sprawy w ich naturalnych proporcjach, a to, że rozmaite kręgi przylepiają mu stygmatyzująca etykietkę, świadczy jedynie o tym, że dotyka sedna problemu, porusza i denerwuje tych, którzy woleliby, aby ich sprawki na zawsze pozostały w cieniu. Na osobną rozprawkę zasługuje język, którym pan Stanisław się posługuje. Jest świeży, jędrny i adekwatny. Słowa i bon moty, których jest autorem, na dobre weszły do potocznego języka Polaków, a już to samo jest najwyższej miary, prawdziwym laurem. Młodzi ludzie „mówią Michalkiewiczem”. Czy autorowi potrzeba większej nagrody? Wszystkie nagrody „Nike” pomnożone przez „Paszporty Polityki” nie są tyle warte, co powielane w milionach odsłon „stare Kiejkuty”. Stanisław Michalkiewicz bowiem posiadł rzadką umiejętność czarowania słowem tak, że nie tylko odpowiednie słowo nadaje zdarzeniom, ale jeszcze wpuszcza tym słowem istotne fermenty, które realnie zmieniają świat wokół. Cechą jednak, którą w Stanisławie Michalkiewiczu lubię najbardziej, jest szlachecka czupurność, która czasem wymyka się nienagannym manierom i zaskakuje, prowokuje. Michalkiewicz obok cech polemisty i barwnego gawędziarza jest także po prostu dziedzicem najlepszych cech polskiej, szlacheckiej buńczuczności, hardości i uporu. Gdybym posługiwał się wykwintną retoryką pana Stanisława, to napisałbym, że jest on autorem wielu metafor, które polskie podniebienie wprawiają w ukontentowanie nadzwyczajne. Trzeba bowiem posiadać owo polskie podniebienie, aby w pełni doceniać autorów, którzy jedynie na polskiej niwie mogą w pełni rozkwitać. Gdybym przez cały żywot skazany był na lekturę Tomasza Lisa, Jacka Żakowskiego czy też Adama Michnika, a Michalkiewicza bym nie znał, byłbym jak cymbał prosty albo kiep przydrożny, dla niepoznaki zatrudniony w modnej korporacji. W dobie, gdy syfon obficie tryska w co drugiej łepetynie, Michalkiewicz jest jak kojący okład… Nie posunę się dalej w tej mataforyce, bo wpadłbym w panastanisławowy styl uprawiany bez autora, czyli podróbę nędzną, a zuchwałą. Dobrze, że istnieje Stanisław Michalkiewicz – publicysta pełną gębą i autor, którego gdyby nie było, należałoby natychmiast wymyślić. Martwi mnie tylko fakt, że pan Stanisław nie ma godnych siebie uczniów i siłą rzeczy pozostanie – w polskiej publicystyce – zjawiskiem odrębnym i niepowtarzalnym. Śledzę boje pana Stanisława z wielkim zainteresowaniem i zupełnie nie wstydzę się tego, że tekst, który oddaję w dłonie Czytelników ma wyraźnie panegiryczny charakter. Rzadko zdarza mi się komuś rozpalać wonne kadzidła, ale w przypadku Stanisława Michalkiewicza czynię to z pełnym przekonaniem i premedytacją. Jak prawdziwy koneser „milchalkiewizmów” czekam na jego kolejne koncepty, które często rozbawiają mnie do łez, aby chwilę później powodować bruzdę zamyślenia na czole. Nie zwlekając zatem, zabieram się za lekturę felietonów…

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną