Na Synodzie o małżeństwie i rodzinie, który obradował w latach 2014-2015, przyjęto niejasne zapisy, które stały się następnie podstawą do wprowadzenia w wielu krajach komunii świętej dla osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach.
Było to jedno z najbardziej przerażających wydarzeń w dziejach Kościoła. Nagle możliwe stało się to, z czym walczył i za co oddał życie św. Jan Chrzciciel czy św. Tomasz Morus.
Praktyka ta nie ma nic wspólnego z miłosierdziem. Wręcz przeciwnie jest jego negacją. Utwierdza bowiem grzesznika w przekonaniu, że nie musi porzucać grzechu. Co gorsza: podważa nierozerwalność małżeństwa, przyjmuje wyjątki podważające zasadę, osłabia rodziny, promuje niesprawiedliwość (bo pokrzywdzony współmałżonek traci szansę na odbudowę małżeństwa).
Na synodzie tym próbowano przeforsować zapisy zmieniające podejście do homoseksualizmu. To się nie udało dzięki sprzeciwie części hierarchów, ale jednocześnie nie powtórzono tradycyjnego nauczania, że homoseksualizm jest przeciwko naturze, a jedynie zamieszczono ogólnikowe uwagi, że osoby homoseksualne trzeba szanować (co to ma do rzeczy? Narkomanów też trzeba szanować, ale najważniejsze jest żeby im pomóc, uświadomić im nałóg i pomóc z niego wyciągnąć).
Teraz, na naszych oczach, jest podejmowana kolejna próba wprowadzenia homoseksualizmu na salony Kościoła. W dokumencie roboczym przed synodem o młodzieży, który ma odbyć się w październiku w Watykanie, pierwszy raz pojawia się słowo „LGBT” i to w pozytywnym kontekście (mowa jest o tym, że trzeba objąć takie osoby troską). W ten sposób ideologia wchodzi do dokumentów Kościoła.
Niestety papież Franciszek zgodził się na to, jak również na wszelkie manipulacje przy synodzie o małżeństwie i rodzinie. Wynika z tego, że popiera daleko idące zmiany, ale nie wyraża tego wprost, żeby nie być posądzonym o herezję.